piątek, 31 marca 2017

Zadbaj o swój sweter... część 3

Już prawie dwa lata minęły od ostatniego wpisu na ten temat! Co prawda akurat w tym przypadku jest to plus, bo mam czas wydziergać nowe, poużywać "stare" i zobaczyć jak się sprawują. Poprzedni post możecie znaleźć tu: klik!  

W tym czasie przychodziły nowe udziergi, odchodziły te nieużywane, cześć umarła śmiercią naturalną. Bardzo lubię tę serię, bo dzięki niej nie dość, że zauważam lepiej swoje błędy w traktowaniu wełnianych rzeczy, to jeszcze mam taki skrót swoich prac, od razu widać jakiego koloru i fasonu mi brakuje :).

Obecnie dziergam z samych wysokogatunkowych wełen, jedwabi, kaszmirów i moheru. Wiem też, że różnica w zużywaniu, noszeniu, dbaniu i wyglądzie jest ogromna! Sweter z dobrej wełny to inwestycja na kilka grubych lat. A jaka jest różnica? Pomijając kwestie estetyczne bo przecież to indywidualna sprawa, dobra wełna po prostu się nie starzeje. Zdarzyło mi się tak z poprzednimi swetrami, że po piątym praniu sweter matowiał, w dotyku był bardziej szorstki, po goleniu wcale nie odzyskiwał świeżości, był "przyklapnięty", tracił puchatość czy sprężystość. No wyglądał na zużyty. 

Nigdy nie oceniam wełny pod kątem mechacenia. Bo akurat niemalże każda wełna się mechaci (są wyjątki, o tym niżej!), w zależności od tego jak jest skręcona, z ilu nitek i z czego dokładnie się składa. Drobne kuleczki, w strategicznych miejscach będą się pojawiać choćbyś nie wiem co wyczyniał. Strategiczne miejsca to dla mnie boki rękawów i pacha. Tam wełna ociera się o siebie i jeśli ma włosek, to ten włosek w końcu się zrobi małą kuleczką. Tak działa wełna, co poradzić. Ale jak pisałam, nigdy nie oceniam wełny pod tym kątem, choć bardzo doceniam fakt, że moje swetry golę raz do roku, albo i rzadziej. 

Dobra wełna będzie po każdym (odpowiednim) praniu, każdym goleniu wyglądać tak samo. To jest moja definicja dobrej wełny :). Będzie mieć połysk, jeśli miała go wcześniej, będzie zadziwiać miękkością i delikatnością, nie straci koloru, nie wyciągnie się, będzie trzymać kształt. Jeśli wełna, z której dziergamy sweter taka właśnie jest, to mamy gwarancję, że jeśli nie schrzanimy czegoś po drodze, to sweter założymy za 10 lat. O ile będzie pasował :).

Z każdym dniem uczę się czegoś nowego o wełnie, poznaję ją, wiem co lubi, czego nie. Dzięki temu, że straciłam już parę swetrów z mojej winy, jestem mądrzejsza! Mam nadzieję, że dzięki temu co napiszę Wam uda się uniknąć paru przykrych chwil. 

Poniżej swetry, o których mam coś do powiedzenia, czyli chodzę w nich często, albo zaobserwowałam coś ciekawego (cała moja obecna kolekcja z szafy na samym końcu :)).
Wszystkie swetry obecnie piorę wyłącznie w zimnej wodzie, z odrobiną Eucalanu (jaśminowy!), wkładam w ręcznik, albo po nim tuptam, albo zapominam o nim na cały dzień, a potem suszę na płasko.

No to najpierw ulubione - róże!
 Od góry:
  1. Mélanie zrobiona z Julie Asselin Fino i moherowej Anatolii. Nie mam milszego swetra w szafie. Anatolia jest tak delikatna, że aż trudno nie miziać jej cały czas. Nic a nic nie gryzie. Włosek jest niewielki, ale nadaje tego puszku, jakiego oczekujemy. Jako że to moher od czasu do czasu wybiorę z rękawa kłaczek bardziej zbity. Nie goliłabym jej z pewnością! To jeden z tych swetrów, których nie trzeba blokować i specjalnie układać by dobrze wyglądał.
  2. Ta słodycz to mój ulubiony kolor :) Sweter to Compass Pullover, zrobiony z Fino (wełna, kaszmir, jedwab). Kto macał fino to wie, że w zdaniu "o ludzie, jak rozkosznie miękko!" nie ma odrobiny przesady! Sweter przeszedł próbę w dniu poprzedzającym nasz ślub. Było chłodno, założyłam sweter do przygotowań, a tam stał wielki namiot z rzepami... Ogólnie średnio wtedy na niego uważałam. Troszkę się potargał w miejscu przyczepienia do namiotu, ale po praniu i leciutkim podgoleniu zniknęło absolutnie wszystko. A co o wzorze? Teraz kilka rzeczy zrobiłabym inaczej. Pewne zmniejszanie przy dziurach nie wygląda estetycznie, troszkę się wyciąga ten karczek. Nie wiem co jest, ale ewidentnie coś nie tak, ale pewnie tylko ja to widzę.
  3. Light Trails dziergałam z własnoręcznie farbowanej wełny BFL. Nie chodzę w nim tak często jak kiedyś, bo mam trochę nowości, które są moimi faworytami, ale nadal trzymam go w szafie, bo zwyczajnie się lubimy. Nic się nie zmienił od czasu poprzedniego wpisu, czyli nadal jest w porządku.
  4. No to teraz Puntilla zrobiona z Julie Asselin Milis. Uwielbiam tę słodką koronkę! Połysk, miękkość i zwiewność nadal ta sama, a to jest sweter, który zakładam bardzo często. Milis to singiel (pojedyncza nitka, słabo skręcona), co sprawia, że jest "puchata" i miękka, ale mechaci się trochę bardziej niż inne. Ale tu znowu mówię tylko o tych strategicznych miejscach, gdzie raz na pół roku pojawia się kilka małych kuleczek. Wełna posiada charakterystyczny meszek, nie należy tego mylić z mechaceniem. W motku jest cieńsza, gładsza, ale należy ją dziergać na ciut większych drutach niż nam się wydaje. Milis puchnie po praniu, wypełnia szczeliny i dostaje tego miziastego meszku. 
  5. Leizu Worsted w Cold Breath, czyli w moim ulubionym, okropnie ciepłym swetrze! Leizu to połączenie merynosa i jedwabiu, ma piękny delikatny połysk, jest bardzo, bardzo sprężysta! Mechaci się tylko po lewej stronie, najpewniej od spodni. Od czasu do czasu znajdę jakąś kulkę, ale nie mam potrzeby go golić. Wygląda jak nowy :).
Kolory ziemi:

  1. Ostatnio wydziergany Old Romance z Fino. Wariuje na punkcie Fino, niech mnie ktoś wyśle do doktora. Wzór bardzo ciekawie dziergany, bardzo trafiony w moim przypadku. Noszę go często - do spodni i do sukienek. Wygodny fason, lekko luźne rękawy. 
  2. Cosy Wifey też zrobiłam z Fino. To sweter - bluza, noszony bardzo często, wszędzie gdzie się da. Nie wypowiem się na temat projektu, bo nie będę obiektywna, ale powiem, że wygodny jak mało który. Nigdy nie golony, za każdym razem, gdy wyjmuję go z szafy nie mogę się nadziwić miękkością i delikatnością. Jest jak nowy. To jest to o czym pisałam wyżej... dobra wełna jest dobra. Zawsze.
  3. Cosy Hubby, oczywiście też jest z Fino. I to Fino świetnie znosi męskie noszenie. Co prawda mężczyzna ten krzywdzi je niekiedy okrutnie, zaciągając i mechacąc go w dwóch tylko miejscach - na środku brzucha i na końcach rękawów. Jak to robi? A kurtką! Rzepy ma na wlocie do kieszeni i przy zamku. Ciągle mu tam muszę golić kłaki :D Po goleniu nie ma śladu zużycia, aż do następnego razu. Wiem też, że sweter grzeje, że o matko, bo ciągle mi przypomina!
  4. A ten na samym dole to Understory, mój najnowszy! Połączenie Milisa i Anatolii. Tak jak z Mélanie - jak połączymy dwie milutkie wełny to wyjdzie sweter milutki x2. Więc to mój drugi najmilszy sweter w szafie. Grzeje przyjemnie. Tyle na razie powiem, bo nosiłam go 4 razy - do sesji wisiał nieruszany! :)
Szarości i mój (rzekomo!) ulubiony żółty:
  1. Oj tak... wielbię miody, musztardy i bursztyny. Tak bardzo, że bojąc się, żeby nie mieć całej szafy w tym kolorze mam tylko jeden żółty sweter! Makabra. Merigold to mój niezniszczalny, nieśmiertelny projekt. No mówię Wam, ten Everlasting Sock od 2.5 lat ciągle w użyciu, ciągle! A nie golony ani razu, nawet jakbym chciała to nie wiem co miałabym tam golić... Tej nitki bardzo mi brakuje z Dream in Color. Nie jest to szaleństwo miękkości, jest po prostu miła i niegryząca, ale ta jakość i wytrzymałość! Kolor nadal tak żywy jak pierwszego dnia.
  2. Poniżej też ta sama nitka, tym razem w Stormwindzie. Rzadziej w nim już chodzę, ale nadal go lubię. Cała reszta patrz punkt wyżej. 
  3. Ta jasna srebrna szarość to Trevor zrobiony z Fino Echo i Piccolo Fusain. O Fino już pisałam, nie będę się powtarzać bo mnie zablokujecie. Ale o samym projekcie powiem tyle - cudny! Tak wygodny, tak klasyczny, tak ładny i prosty! Róbcie!
  4. Ta cieplejsza szarość to Birch w Leizu DK (tu dobrze widać subtelną różnicę między tymi dwoma farbowaniami). Sweter to Mateuszowy Lumberjack - Leizu to świetna włóczka dla tych mniej ostrożnych (czyli naszych mężów, partnerów i dzieci:)). Nie mechaci się, nie zużywa, grzeje jeszcze bardziej niż Cosy Hubby (ciągle o tym słyszę!). Jedna rzecz, którą mam zamiar poprawić - ściągacz. W tej nitce powinien być robiony bardzo ciasno, ponieważ z czasem się rozluźnia. Jeśli chcemy by ściągacz nie był tylko ozdobnym wykończeniem ale też opinał biodra, to wybierzcie o jeden rozmiar mniejsze druty niż planujecie. 
  5. I znowu Leizu DK, w moim długaśnym Blue Sand. Nie zakładam go często, w sumie nie wiem czemu (wystaje mi spod większości kurtek:)). Wełna ta po praniu się wydłuża, należy to uwzględnić przed dzierganiem. Ja jestem optymistką i widzę w tym same plusy! Mniej dziergania i mniej zużycia wełny, a efekt i długość taka jak należy! Ale warto o tym wiedzieć - włóczki z jedwabiem mogą tak mieć.
I skromna kolekcja w fioletowych i niebieskich odcieniach (obecnie na drutach błękit!):

  1. Endearment z Jilly od Dream in Color. Jilly jest niemalże taka sama jak Milis. To też singiel, też puchnie po praniu i ma ten przyjemny dla skóry meszek. Bardzo lubię ten sweterek, świetnie pasuje do sukienek. 
  2. Mój pierwszy większy projekt - Inky! Zrobiony z miłej Filcolana Arwetty Clasic, ma już 3 lata, wygląda dobrze, ale wełna delikatnie się zużyła, tak sądzę. Jest ładna, trzeba ją czasem ogolić, ale nie jest już tak miła. Rok temu zrobiłam mojej Inky operację. Nieudaną :) Chciałam odpruć guziki i przyszyć je inaczej, i zamiast nitki od guzika wycięłam nitkę z sukienki! Musiałam przyszyć plisę na sztywno by to uratować. Brawa dla mnie :).
  3. I po raz kolejny Leizu Worsted w ametystowym kolorze. Wyjątkowo dla mnie w fioletach, ale wcale nie żałuję. Wełna jest bardzo sprężysta, w wzór (Flaum) jeszcze bardziej. Po każdym praniu muszę go leciutko zblokować by się wydłużył.
I na koniec bonus - wszystkie moje (i Mateusza) większe udziergi, plus trzy szale. Pojawiła się tu jeszcze Rosy Cheek, Saoirse i Marina. Nie miałam okazji ich założyć dłuższy czas, więc są tylko w podsumowującej stercie:

To nie są oczywiście wszystkie rzeczy jakie wydziergałam (nie liczę akcesoriów zimowych). Jakiś czas temu oddałam w zaprzyjaźnione łapki trzy swetry i bluzeczkę. Nie lubię magazynować... jeśli wiem, że czegoś nie założę, bo się w tym źle czuję, bo kolor jednak nie mój, to po prostu szukam mu nowego przyjaznego domu. Lubię mieć w szafie (ha, ha! Mamy szafę!!!) tylko to co naprawdę mi się podoba, to co chcę nosić. Inaczej skręca mnie od środka. Jeśli sweter się zużyje to z bólem ale zostaje po prostu wyrzucony. Czasem to moja wina, czasem wełny. Możecie porównać z poprzednimi postami co zniknęło. Ja nie mam serca tak wypunktowywać:)

Kilka słów o szalach - jak widać przełamałam się i zaczęłam je lubić. Mam na razie trzy, póki co swetry nadal mają pierwszeństwo. Wydziergałam każdy z nich z włóczki fingering, każdy ściegiem francuskim. Mimo cienkości włóczki szale grzeją zimą, nie są ciężkie, a na dodatek sprawują się też dobrze w pozostałych porach roku. To chyba najbardziej optymalna grubość wełny na szale. Ścieg francuski dobrze wygląda w takich prostych projektach w geometryczne wzory czy w paski, ale ma ten minus, że po każdym praniu trzeba go dobrze naciągnąć. Ten ścieg "ściąga" nam z czasem robótkę. Po namoczeniu trzeba go bez litości wyciągnąć i wytrzymuje tak mniej więcej do kolejnej kąpieli. Od góry: Angular z Fino i Piccolo, Crescendo z Leizu Fingering i Color Affection z Arwetty Classic i Lang Yarns Jawoll

Jak widać z zieleni mam tylko szal. Mimo rudości nie przepadam za tym kolorem, a raczej ciężko mi znaleźć taki, który byłby tym odpowiednim. Wszelkie wiosenne omijam, szmaragdy bardzo lubię, ale potrzebuję jeszcze trochę czasu, khaki to nie moja bajka. Teraz dorzucę na stosik jeszcze jasny błękit, a potem znając mnie coś różowego, albo może w końcu żółtego. Chociaż faza na brązy i beże jeszcze mnie nie opuściła.

Jak zawsze jestem ciekawa Waszych opinii i doświadczeń!

Pozdrawiam Was ciepło,
Marzena

21 komentarzy:

  1. Ale cudny stos! Do tej pory zachwycałam się książkowymi stosami. A teraz to już nie wiem, które bardziej mi się podobają:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mój oczywiście :) Choć książki też ładne...

      Usuń
  2. Wiesz, zgodzę się z Tobą i nie zgodzę- bo nie każda dobra wełna wytrzyma 10 lat w postaci swetra noszonego i pranego często. Materiał ten się niestety zużywa, dodatek jedwabiu z pewnością pomaga, bo jest to póki co najtrwalsze włókno naturalne odzwierzęce, jednak po jakimś czasie na wszystkim będzie widać ślady noszenia. Ja np. mam nieco inne zdanie niż Ty na temat Piccolo lub Leizu fingering- moje swetry z tych włóczek, intensywnie eksploatowane (ale bez szaleństw, nie w ekstremalnych warunkach, prane i suszone odpowiednio etc) noszą tego oznaki, kuleczki pojawiły się nie tylko na rękawach i to dosyć szybko, zwłaszcza na warkoczach Merigold- ale to jest normalna kolej rzeczy, golarka przyjaciółką dziewiarki :) Z Milis nie mam problemu, ale słyszałam od dziewczyn różne opinie na jej temat. Wiele zależy na pewno od sposobu traktowania wełny jeszcze zanim trafi ona w ręce dziewiarki, od sposobu jej czyszczenia, przędzenia, przechowywania i wreszcie farbowania- bo ta sama baza różnie się będzie "zachowywać" w zależności od użytego barwnika, mam to przetestowane choćby na przykładzie Milis- nitka w kolorze Dragon Friut jest o wiele lepiej skręcona i bardziej satynowa niż ta w barwie Amaranthe. Uważam, że na pewne sytuacje trzeba być przygotowanym i mieć świadomość, z jaką materią ma się do czynienia, a taka wiedza przychodzi z doświadczeniem. Z tego względu nie kupię już ani pół motka Riosa ani Arroyo od Malabrigo, bo wg mnie to strata pieniędzy. Jestem w stanie zaakceptować kuleczki, ale filcu pod pachami czy na rękawach już nie.
    I weź wydziergaj coś zielonego, zielony to bardzo ładny kolor- zobaczysz, będzie jak z fioletowym, jeszcze się zdziwisz ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dorota myślę, ze też sporo zależy od tego jak my je używamy. Ja dbam o swetry bardzo, rzadko przesiaduję w nich w domu, staram się zawsze je ładnie odwieszać i nie gnieść. Mam świra na tym punkcie :)
      Ja też nie mam problemu z kuleczkami, znaczy się miewam je, ale one mnie nie specjalnie nie martwią. O Piccolo nie powiem, ale Leizu DK i Worsted są u mnie rzadko zmechacone. Filcowania wełny nie znoszę całą sobą! Miałam tak raz, w Vitaminie D, pachy miałam z filcu!
      Jeśli chodzi o Milis - to jest singiel, nie można go traktować jak innych włóczek i oczekiwać takiego samego zachowania. Taką nitkę wybierać należy świadomie - ma swoje zalety, jak miękkość i połysk, ale trzeba też o wiele bardziej się o nią troszczyć. Mi to nie przeszkadza, bo na każdy sweter chucham i dmucham :)

      Moje pierwsze swetry niestety po roku, dwóch wyglądały słabo. Zawsze dziergałam z wełny, czy innych naturalnych włókien i teraz widzę ogromną różnicę. A co do zielonego - czaję się na nowy, bardzo chłodny odcień. Więc może wzbogacę swoją kolekcję... jeśli się nie rozmyślę!

      Usuń
    2. Ja Ciebie doskonale rozumiem, mam równie wielkiego (albo i większego) kizia na punkcie dbałości o swoje udziergi! A jako że również przędę, to sama budowa włókna wełnianego, począwszy od molekularnej, mnie szalenie interesuje tak samo, jak proces powstawania nitki, jej stabilizacja etc, to też ułatwia użytkowanie udziergów. Trzeba pamiętać, że nawet single będzie się różnić w zależności od rasy owcy, a z tego co pamiętam, Julie ma merynosa, prawda? Włókno delikatne, cienkie, pewnie 19-21 mikronów, wymagające cierpliwości i delikatnego traktowania. I jak słyszę o wrzucaniu swetrów wełnianych do pralki, to mnie skręca! Ja nawet nie używam wody prosto z kranu, tylko przefiltrowanej :D
      Pierwszych swetrów nie posiadam już, były z akrylu, sama rozumiesz. Potem wełna i alpaki- te drugie zniosły próbę czasu o wiele lepiej. Ale teraz dziergam inaczej, co innego mi się podoba, więc część rzeczy leży po prostu w szafce i czeka.

      Usuń
    3. Ja to mam obsesje na punkcie kulkowania - co jest nieuniknione, ale tu też doświadczenia innych w stosunku do tej samej włóczki są inne...ja np mam sweter z riosa i trochę mechacił się w miejscu gdzie nosiłam torebkę,po za tym jest po długim noszeniu bez zarzutu, ostatni rios natomiast bardzo się "zeszmacił" to brzydkie słowo ale tak mocno zmatowiał i odział się w nieusuwalny nawet golarką meszek, że trudno porównać go do pierwszego, z sockiem malabrigo też bywa różnie....w ogóle wszystkie te ręcznie farbowane włóczki, z którymi przyszło mi się zetknąć mają inną wadę: tracą kolor! pewnie ma na to wpływ też owo matowienie i nie bez znaczenia są tutaj barwniki...
      natomiast nie najgorzej sprawują się moim zdaniem alapaki i wełny dropsa - wiadomo, że porównać ich ze szlachetnością i kolorami merino nijak nie można ale też nie w każdym projekcie merino zdaje egzamin - ja lubię jak wokół szyi mam puszącą się i stabilna, lekką wełnę - merino jest bardziej lejące bez względu na grubość....i nie ma tego efektu. Moja chusta z karismy jest nieśmiertelna!!!i zdecydowanie jej nie oszczędzam!
      Przygodę z włóczkami julie dopiero zaczynam więc trudno mi je ocenić...ale po tylu zasłyszanych zachwytach nie trudno się skusić:)

      Chyba sama muszę też uporządkować swoje doświadczenia na papierze bo czasem zapominam o rozczarowaniach i potem klops;)
      Pozdrawiam;)

      Usuń
    4. Rozumiem Cię doskonale, sama jestem pod wrażeniem włóczek DROPSa. Bo ich jakość w odniesieniu do ceny- jest rewelacyjna, pamiętaj jednak, że prawie wszystkie włóczki na rynku to merynos, chyba że jest to inaczej napisane na metce- np. BFL, shetland, polwarth, falkland itp. Różnice w odczuwaniu poszczególnych motków wynikają z tego, że merynos merynosowi nierówny: polski czy niemiecki będzie bardziej "szorstki" niż australijski np, co wynika z grubości włókna poszczególnych odmian. Co do DROPSa mogę śmiało napisać, że alpaka wytrzymuje 5 lat, bo faktycznie takie swetry i chusty posiadam. Poza tym, nie porównujmy merino z alpaką, to dwa różne typy włókna i wg mnie alpaka bije merynosa na głowę w wielu aspektach, jest hipoalergiczna (brak lanoliny, na którą niektórzy mogą być uczuleni, za to jest kłak, który może drapać), ma wewnątrz poduszki powietrzne (widziałam pod mikroskopem elektronowym, są tam faktycznie), przez co lepiej wchłania wilgoć, zimą grzeje, a latem chłodzi i można znaleźć 23 naturalne kolory, obłęd w ciapki :)

      Usuń
  3. Moja pierwsza myśl: ale się rożnimy! Kolory zupełnie nie moje i ani jednego kardiganu :)
    Ale po obejrzeniu aż zachciało mi się zrobic cos z jakiegos szlachetnego fingeringu, z włóczki szlachetnej, ale do codziennych dżinsów.
    Co do grubości na szale - fingering jedt idealny, ale gdybyś przełamała się w kierunku azurów, to polecam jednak lace.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No rzeczywiście! Guzikowa to ja nie jestem :) Jakie byłyby Twoje kolory?

      Dziergałam kiedyś z lace, szal właśnie. To nie mój styl, zbyt eleganckie, choć na kimś mi się podobają :)

      Usuń
    2. Ale ja kardigany też bez guzików :) Ma wisieć i powiewać.
      Moje kolory to: złamana biel, wszelkie szarości, od jasnych po bardzo ciemne (mój ulubiony grafit, nazwany przez mojego mężą ,,jasnym czarnym'' ) i czarny, stonowany żółty, ciemny niebieski i zgaszony/przybrudzony granatowy. Beże i brązy lubię, ale wyjątkowo mi nie pasują, więc czasami robię, a potem cierpię patrząc :)

      Usuń
  4. W stosunku do Milis niestety pozostanę krytyczna odkąd wydziergała sweter, który już podczas pierwszego noszenia (do zdjęć) zaczął mi się kulkować, mechacić i to w miejscach które nie są narażone na tarcie (jak wierzch rękawa czy powiewające swobodnie przody). Od początku zdawałam sobie sprawę że sweter z singla będzie delikatniejszy i będzie wymagał specjalnego traktowania, ale okazało się, że to sweter którego nie da się nosić. Zmarnowałam czas i pieniądze. A dodam ze traktuje swoje projekty tak samo jak ty - eucalan, ręcznik, mata do blokowania. Z Jilly co prawda mam chustę, ale jestem pod ogromnym wrażeniem jak pięknie wygląda choć będzie to już trzeci rok jak ją wydziergałam i choć nie noszę jej na codzień to jednak bywa w miarę regularnie w użyciu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj :( Musiałaś mieć okropnego pecha, bo mój Milis do dziś nie ma aż takich oznak noszenia... Na jakich drutach go robiłaś? Być może były za małe (dla niego). Miałam podobnie z Calmem od Dream in Color. Zrobiłam go na zbyt małych drutach, na których standardowo dziergam Worsted i to był dramat! Po praniu te wełny puchną i potrzebują przestrzeni. Calm mi też się od razu zmechacił. Bardzo możliwe, że to było powodem. Z kolei słyszałam od pewnej dziewiarki, że zrobiła sweter z Calma dla męża! I cieszy się, że jej się tak nie mechaci!
      A Jilly na jakich drutach dziergałaś?

      Usuń
    2. Albo raczej - jaka próbka? Bo każdy dzierga inaczej na danych drutach :) Dla mnie optymalna, do uzyskania niemechacącego się materiału w Milis to 21-22 oczka. Podczas dziergania wydaje się, że jest za luźno, ale po praniu jest jak należy. Puntillę dziergałam z Milisa, a Endearment z Jilly. Ten drugi na mniejszych drutach niż Puntillę i widać właśnie tę różnicę w kulkowaniu. Teraz już jestem mądrzejsza i biorę od razu czwórki :)

      Usuń
    3. U mnie próbka to 24 oczka i druty 3,75 mm co i tak stanowiło pewien fenomen bo włóczki tej grubości przerabiam na 3 do 3,5 mm.

      Usuń
  5. Piękne zdjęcia, opisy ,swetry i włóczki.Kolory moje, a na fino skuszę się na pewno.Dzięki za całokształt.Pozdrawiam .

    OdpowiedzUsuń
  6. Chodzi za mną to fino... Muszę Połówka chyba naciągnąć w ramach jakiegoś prezentu :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Myślę, że fajny byłby jeszcze wpis o funkcjonalności swetrów. Co się sprawdziło, a co nie. Co jest noszalne, a co ma wady przez które nigdy nie wychodzi z szafy. Każdy z nas z czasem nabiera wprawy w wybieraniu projektów do dziergania ale fajnie byłoby poznać doświadczenie i rady innych dziewiarek.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Troszkę myślałam nad odpowiedzią... Ostatecznie myślę, że taki post by się nie udał, ponieważ tak jak napisałam, nie mam swetrów, których nie chcę. Albo zostały sprute, albo oddane w dobre ręce. Gdy wydziergam coś co jest okej, ale jednak nie w moim guście, to oddaję to zaprzyjaźnionym osobom. Gdy coś mi nie wychodzi, to nie kończę tego, tylko pruję, modyfikuję aż zrobię to na co mam ochotę :) Oczywiście błędy popełniam, robię coś co się nie sprawdza, ale od razu to pruję i robię od nowa, nie mam więc stosiku takich nieudanych swetrów... O każdym swetrze, jeśli były przygody, piszę w osobnym poście (co było nie tak, dlaczego i jak to poprawiłam).

      Usuń
    2. Rozumiem. Po prostu lubię czytać Twoje wełniane przemyślenia :)

      Usuń
    3. Bardzo mi miło! Jeśli tylko przyjdzie mi taka myśl, albo doświadczę czegoś w tym stylu, napiszę na pewno :)

      Usuń
  8. Zazdroszczę ci takiej kolekcji swetrów - u mnie stosik ma całkiem inne proporcje - najwięcej mam chust, a mniej bluzek i swetrów, reszta rzeczy które noszę to drobnica, głównie zimowe akcesoria. Podobnie u Mojego Mężczyzny - nosi przede wszystkim czapki, szaliki, opaski, ma też 1 sweter. Gdy zobaczyłam ostatnie zdjęcie we wpisie, to uznałam, że koniecznie muszę zrobić takie podsumowanie mojej dzianinowej garderoby :)

    OdpowiedzUsuń

TEN BLOG JEST ZAMKNIĘTY. NIE ODPOWIADAM JUŻ NA ZAMIESZCZANE KOMENTARZE. POZDRAWIAM! :)

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.