środa, 27 maja 2015

Mieszkaniowe sprawy, czyli jak zrobiliśmy sobie kuchnię pod schodami!

Uwaga! Post długi i bardzo mieszkaniowy!:)
Tak jak zapowiadałam, będę co jakiś czas pokazywać co tam nowego sobie zmajstrowaliśmy w mieszkaniu, obsypywać Was radami, doświadczeniami i opiniami na temat urządzania. Cieszy mnie to pisanie, bo od dawna czuję pociąg do czegoś co zwie się architekturą wnętrz, a jak usłyszałam/przeczytałam, że wiele z Was niedługo zamierza samemu urządzać swój kąt, i że takie "obsypywanie" jest im bardzo potrzebne to mam podwójną motywację i radość.
Osobiście uważam za arcyważne to co, gdzie i jak będzie się znajdować w miejscu, w którym planujemy spędzić kawał własnego życia. Nie podejmuję decyzji pod wpływem chwili, przed kupnem czegokolwiek czytam, orientuję się, projektuję. Mam nadzieję, że moje dzisiejsze porady pomogą Wam (o ile się z nimi zgodzicie, bo te moje wypociny to wyłącznie nasza opinia) przebrnąć przez "trud" jakim jest kupowanie wymarzonej kuchni.

Na początek w końcu mogę Wam pokazać naszą, tę jedną jedyną, wyśnioną kuchnię! Dla przypomnienia pokażę najpierw projekt, o którym pisałam tu: klik!

A teraz kuchnia - świeża, jeszcze nowością pachnąca, dopiero co zamontowana, ale już regularnie użytkowana:


Nie umiem robić zdjęć architekturze/pomieszczeniom. Zaraz zmieniałam obiektyw na portretowy i zaczęłam robić swojej kuchni portrety:)


Jak widzicie projekt nie jest standardowy:). Schody nie muszą ograniczać - początkowo nie mieliśmy w planach zabudowy całej przestrzeni pod schodami, ale na szczęście zmieniliśmy zdanie. Tam gdzie zmieściły się szafki, są szafki - różnej wielkości, w zależności od miejsca, a tam gdzie już nic nie dało się wcisnąć są na stałe zamontowane, docięte fronty. Fronty, żeby wszystko dobrze grało - panele maskujące są ciut inne i cieńsze.
Tam gdzie są szuflady i zmywarka są uchwyty takie same jak na drugiej ścianie. Wyżej i z boku, by nie przytłaczać dużymi uchwytami, by wszystko dobrze ze sobą grało postanowiliśmy zamontować otwieranie na dotyk. A raczej naciśnięcie.

W narożniku/wnęce, są półki - na razie dwie, ale będą trzy. Dobre miejsce np. na książki kucharskie. Pod nimi, jako że to będzie miejsce wyjątkowo nie robocze będą stały drobne sprzęty, jak ekspres do kawy czy opiekacz.

Moje "dobre rady" zacznę od tego, że kuchnia jest z Ikei! Na początku podejrzewaliśmy, że bez firmy wykonującej kuchnię na wymiar się nie obejdzie. Nie oszukujmy się, takie kuchnie kosztują o wiele więcej. A my lubimy oszczędzać:). Oczywiście tam gdzie jest to możliwe. Nie oszczędzaliśmy na systemach, które znajdują się w szafkach i szufladach. Wszystkie są cicho domykające się, szuflady wytrzymałe i bardzo dobrej jakości. Ikea oferuje świetne systemy i atrakcyjną cenę - czego chcieć więcej? 

Jak wygląda kupowanie kuchni w sklepie Ikea.

Jeśli nie potrzebujemy korzystać z pomocy projektanta ze sklepu, to żeby kupić kuchnię musimy mieć gotowy projekt wykonany w prostym programie, który jest dostępny na stronie sklepu - klik! Układamy tam szafki, wybieramy fronty, blaty itp. zapisujemy, a następnie w dziale kuchni razem z doradcą taki projekt doszlifowujemy. Można się wtedy doradzić, zapytać co jest lepsze, co można zmienić, by było więcej miejsc do przechowywania, wybrać systemy szuflad. W zasadzie wszystko, ale przyjść należy ze wstępnym projektem! My nie korzystaliśmy z pomocy projektanta, sami wymyśliliśmy wszystko (inspirując się znalezionymi w internecie pomysłami i kuchniami), potem tylko razem z doradcą zastanawialiśmy się jak ugryźć tą zabudowę pod schodami. I panie, które nam pomagały (a trzy razy byliśmy tam by rozmyślać nad rozwiązaniami) były bardzo pomocne, w zasadzie nasza kuchnia robiła niemałe zamieszanie, co chwilę nowy pracownik zaglądał i zastanawiał się co my tam wymyśliliśmy. Ostatecznie stanęło na tym, by zamówić usługę wymiarowania, przez co łatwiej będzie policzyć liczbę paneli maskujących (frontów) i sprawdzić gdzie jeszcze uda nam się wcisnąć szafkę pod schody. Usługi takie są naprawdę błyskawiczne, czeka się na nie góra 2 dni. I jak już wszystko jest jasne to należy taką kuchnię, wyklikaną w programie kupić, co wiąże się (w naszym przypadku) z dobrą godzinką na sprawdzenie czy wszystko mamy, dobrania odpowiednich elementów w programie niedostępnych - w tym wszystkim oczywiście pomaga doradca klienta. Ba! On to wszystko robi. Drukuje nam listę zakupów i rachunek, i jeśli nie chcemy sami biegać po magazynie i szukać elementów, zrzucamy to na pracownika Ikei, a my lecimy z kartką do kasy. I już. Potem tylko umawianie się na transport i montaż (jeśli tego oczekujemy), który też odbywa się w szybko, sprawnie i profesjonalnie. Panowie podłączą wszystko - światło, sprzęt, zlew. Jeśli sprzęt jest z Ikei to wykonują to w cenie montażu, jeśli spoza, trzeba dopłacić za każdy element osobno.
My nie chcieliśmy brać na siebie montażu sprzętu, myślę, że lepiej to zostawić fachowcom. No chyba, że sami nimi jesteśmy!:)

Montaż trwał u nas dwa dni, z racji wielkości kuchni i szaleństwa podschodowego. 

Jak wybraliśmy kuchnię.

Mateusz nie miał początkowo żadnej wymarzonej kuchni, ja oczywiście tak - biała, w skandynawskim stylu, przytulna.
Podobały mi się takie retro fronty, drewniany blat, mosiężne uchwyty. Ale Mateusz ma bardziej nowoczesny styl, wiec poszukaliśmy rozwiązania - i tak mamy nowoczesne fronty i uchwyty, i drewniane blaty, z kafelkami "cegiełkami". Czyli nadal po skandynawsku, a podoba się i mi i Mateuszowi. I o to chodziło:). Na szczęście nasze upodobania znalazły część wspólną. Jak praktycznie za każdym razem. A jak zobaczyłam to zdjęcie to wiedziałam, że gładkie, białe fronty, drewno i czarny sprzęt to połączenie idealne!

Straszono nas, że będziemy się wiecznie kłócić przy urządzaniu, ale to nie dla nas! Kompromis to najlepsze rozwiązania - trzeba siąść i razem, wspólnie przejrzeć 99999 stron w internecie, pozrzucać to co nam się podoba i razem obmyślić jakby to połączyć w sensowną całość. My się naprawdę nieźle przy tym bawiliśmy i wspieraliśmy (bo remont nowego mieszkania to jednak wielki stres). Czyli się da! Pamiętajcie:)

Jak urządzić kuchnię.

Jeśli musimy/chcemy gotować coś więcej niż tylko wodę na herbatę:) musimy dobrze przemyśleć układ szafek i sprzętów. Uważam, że to absolutnie nie jest sprawa, którą można skwitować "co za różnica", "wszystko mi jedno". A gdzie! Nie ma dla mnie nic gorszego podczas gotowania jak źle rozplanowana kuchnia. Kręcę się po takiej, kotlet się przypala a ja nie wiem co mam robić!:) Gotowanie z przyjemnego staje się okropnym obowiązkiem, wszystko idzie o wiele dłużej i jest okraszone słowami przynajmniej niecenzuralnymi.

Jest coś takiego jak "Trójkąt roboczy w kuchni". Trochę o tym poczytaliśmy i naprawdę brzmi sensownie. Nie w każdej kuchni da się go idealnie zaplanować. To zależy przede wszystkim od kształtu i wielkości kuchni. Ale warto o nim poczytać.

Jak my urządziliśmy swoją kuchnię?
U nas wygląda to tak: wyjmujemy z lodówki jedzenie, od razu na lewo mamy zlew by to jedzenie w razie konieczności umyć, kolejny krok to blat roboczy, a po przygotowani, hops, znowu na lewo na płytę i smażymy/gotujemy. Czyli nie kręcimy się, tylko przesuwamy delikatnie w tym samym kierunku.


Przede wszystkim zależało mi (Mateusz nie gotuje tyle co ja, więc decyzję pozostawił mi) na dużym blacie roboczym. Dużym na tyle, na ile pozwala metraż. Mam do dyspozycji dwa całkiem spore kawałki blatu - jeden 94 cm, drugi 79 cm. Oba są na tyle duże, by wygodnie było tam kroić, przekładać, ugniatać.
Żeby dobrze rozplanować blaty w zasadzie musimy spojrzeć na całokształt - gdzie chcemy zlew, gdzie płytę - jako że chcieliśmy dwie wiszące szafki na ścianie, to płyta znalazła się na środku blatu, by zachować symetrię. Szafka, okap, szafka.

(O matko jaki długi będzie ten post! Głowa mi pęknie od nadmiaru informacji!)

Zlew znalazł się prawie w rogu, ale na tyle wysunięty by wygodnie można było myć w nim naczynia czy warzywa. Jeszcze podczas docinania blatu sprawdzaliśmy pięć razy jak daleko w prawo możemy go przesunąć. Ociekacz oczywiście jest od strony wnęki, by nie zajmować bezsensu miejsca po lewej stronie. Najpierw chciałam zlew bez ociekacza, ale był to pomysł, który trafił do worka z napisem "głupoty". Fajnie jest mieć gdzie odłożyć umyty garnek, sałatę, owoce, mokrą ściereczkę. No cokolwiek.

Zlew jest w szafce narożnej, przez co nie mogliśmy mieć tam wysuwanej szuflady. Zrezygnowaliśmy więc ze standardowego umiejscowienia pojemników na odpady. Szuflada do segregacji jest naprawdę świetna! Nie schylamy się, nie wchodzimy do szafki by wyrzucić coś, czego raczej nie chcemy zbyt długo trzymać w łapkach. Wysuwamy szufladę i mamy widok na każdy pojemnik. Szczerze polecam. 

Warto zastanowić się nad tym gdzie co będziemy trzymać. Pod płytą fajnie mieć szufladę z przydasiami do gotowania (pochodne chochli i łopatek). W pobliżu garnki i patelnia, miski i talerze. Nie będę wypisywać dokładnie gdzie co u nas się znajduje, ale dłuższy czas rozplanowywaliśmy ten układ i mam nadzieję, że sprawdzi się w przyszłości.

Szuflady w Ikei mają wymiary 10, 20 i 40 cm. 40 cm to dość wysoko, w zasadzie jeśli chcemy mieć jasno i przejrzyście w szufladzie (nie chcemy układać piętrowo), to zostaje nam niezagospodarowana przestrzeń. I tu z pomocą przychodzą szuflady wewnętrzne - u nas o wysokości 10 cm. Mamy wtedy 30 cm i dodatkowe 10 cm np. na pokrywki.

Piekarnik mam na swojej wymarzonej wysokości - boję się wyjmować rzeczy z nagrzanego piekarnika, odpowiednia wysokość, czyli tak akurat na wyciągnięcie rąk, mam nadzieję, że mi w tym pomoże. Tak samo teleskopowe prowadnice, które chyba są już prawie w każdym piekarniku (można wysunąć blaszkę z wnętrza i dopiero wyciągnąć jedzenie).

Płyta indukcyjna to już chyba standard w sklepach - nie trzeba czekać aż się nagrzeje by zacząć smażyć czy gotować. A ceny są takie same jak przy płytach ceramicznych. My wybraliśmy taką z podłużnym polem, tzn. normalnie mamy cztery punkty, ale jeśli chcemy użyć patelni grillowej, czy zrobić coś w brytfannie to "łączymy" dwa punkty i grzeje nam ładnie na całości:). Jeszcze nie sprawdzałam w praktyce. Ale chyba jest to dobry wariant, bo nie tracimy nic a zyskujemy nową możliwość. Cena też się nie zmienia.

Lodówka miała być czarna i ładna. I duża. No:). Ma wyświetlacz, wydaje zabawne dźwięki przy klikaniu, jest pojemna, ma uchwyty, co jest wygodne, jakieś tam multi airflow, że niby zapachy odprowadza (żeby ciacho na innej półce nie śmierdziało wędzoną rybą). No ale ogólnie jest ładna i o to chodziło:).

Zmywarka jest w nietypowym miejscu - zawsze stawia się je koło zlewu, ale niestety u nas koło zlewu musiało być miejsce na odpady, bo to jednak rzecz ważniejsza. Wcisnęliśmy ją pod schody, było akurat tyle miejsca by kupić dużą, szeroką na 60 cm. I jest super. Mieście się tam wszystko, nie trzeba myć tych większych rzeczy ręcznie. Jeśli macie miejsce i się zastanawiacie nad 45 cm albo 60 cm to polecam większą. A! I super sprawa jest też z trzecią szufladą w zmywarce. Szufladą na sztućce. Dobrze się wkłada, układa, segreguje, wyjmuje, myje. Jest dużo miejsca i naprawdę jest to o wiele wygodniejsze niż koszyczek. Cena zmywarki z taką szufladą wcale nie jest dużo wyższa.

Jak już o sprzęcie to słów kilka o zlewie i baterii - zlewozmywak jest biały, w takie leciutkie ciapki, by nie było widać zacieków, jest matowy, zrobiony z czegoś co producent nazywa Tectonite (wat?!). Łatwo go utrzymać w czystości i wygląda solidnie.

Baterię, nauczeni już przez los, kupiliśmy dobrej firmy (znane i polecane marki to Grohe i Hansgrohe), wcale nie dużo drożej wyszło niż coś made in china, ale widać różnicę. Mamy w łazience przy umywalce coś tańszego, ale ładnego, a pod prysznicem jedyne co nam się w ogóle podobało i przy okazji dobrej jakości. To pierwsze nie działa płynnie (ustawienie delikatnego strumienia jest dużo cięższe) i często trzeba czyścić, osad z wody widać na drugi dzień po wyczyszczeniu... a pod prysznicem jest zawsze pięknie i błyszcząco! I już o ciut mądrzejsi kupiliśmy do kuchni baterię z tej drugiej półki.

Cały sprzęt kupiliśmy w sklepie internetowym. Najpierw przeszliśmy okoliczne sklepy by poszukać tego co nam się podoba, a potem wyszukaliśmy to w sieci i zamówiliśmy za jednym zamachem. Czemu? Bo po prostu jest taniej. Przy takim dużym zamówieniu dodatkowo można dostać zniżkę, darmową dostawę itp. Nie ma co przepłacać.

No to może jeszcze słów kilka o blacie drewnianym, który pewnie niektórym wydaje się straszny w utrzymaniu w kuchni. Blat, który mamy to lity dąb, wahałam się między nim a brzozą, ale była duża różnica w miękkości - dąb przy przerysowaniu paznokciem pozostawał taki sam, brzoza miała już rysę. Blat drewniany trzeba oczywiście olejować. Jeszcze tego nie robiłam, mam plan kupić olej jutro i zrobić mu pierwsze, początkowe spa. Zeszlifowany i zaolejowany blat będzie żył długo. Wszystko zależy od naszego poziomu lenistwa:). Moje lenistwo nie ma racji bytu jeśli mam taki cudny blat w kuchni!

Pan montażysta zaproponował by połączyć blat (bo nie wystarczyłoby z jednego kawałka) pod płytą, na środku. Łączenie jest tak mało widoczne, że można je przeoczyć. Pod płytą podobno o tyle lepiej, że łączenie nie jest tak narażone na zalewanie wodą, wpadanie mini okruszków itp.

Na koniec garść informacji, na co warto zwrócić jeszcze uwagę. Kontakty. Rozplanujcie dobrze gdzie chcecie co postawić i ile kontaktów może się przydać. Włącznik świateł - u nas światło górne, światło pod szafkowe, oraz lampy, które zawisną nad stołem włącza się osobno. Można wtedy dowolnie ustawiać oświetlenie, w zależności od sytuacji. Jeśli tak jak my macie dostęp do kuchni z dwóch stron - u nas od wejścia i od schodów - warto zrobić tak, by można było zapalić światło, a przynajmniej górne, z obu stron. Kafle w kuchni, albo specjalne panele wydają mi się obowiązkowe. Przy pierwszym gotowaniu już zachlapałam ścianę, nie chcę wiedzieć co by było np. za pół roku gdyby nie mogła tego w łatwy sposób umyć. 


Mam nadzieję, że choć troszkę pomogłam przy ogarnianiu tematu urządzania kuchni. Mam nadzieję, że moje rady, błędy, wnioski pomogą Wam choć ociupinkę mniej się stresować, łatwiej podjąć decyzję. Czekam na Wasze opinie i może inne spojrzenie. Jak to było u Was?

Pozdrawiam,
Marzena

PS W związku z bardzo dużym zainteresowaniem naszą kuchnią otrzymuję od Was mnóstwo pytań i maili. Bardzo dużo informacji znajduje się w poście oraz w komentarzach. Bardzo Was proszę najpierw o znalezienie odpowiedzi tu, ponieważ bardzo dużo pytań się powtarza :). Będę wdzięczna!

poniedziałek, 25 maja 2015

Uwaga! Publiczne dzierganie!

Hej ho! Donoszę, z uśmiechem na ustach, że 13 czerwca, razem z Olą, organizujemy spotkanie. Ale nie będzie to zwykłe spotkanie. To spotkanie wyjątkowe, bo będzie to coroczne Dzierganie w miejscu publiczny!
Szczegółowe informacje o spotkaniu można znaleźć tu: klik!
Na czym polega takie spotkanie? Spotykamy się w miejscu publicznym, 13 czerwca, wszyscy są mile widziani, każdy ma na twarzy uśmiech, robótkę pod pachą, coś do picia, ewentualnie kocyk, bo spotykamy się w centrum, w parku. Jeśli pogoda nie dopisze przeniesiemy się 15 metrów dalej, do kawiarni Borówka.
Zapowiada się miłe towarzystwo! Nikogo nie może zabraknąć, pamiętajcie:)
Pozdrawiam ciepło,
Marzena

wtorek, 19 maja 2015

Lumberjack

Bez zbędnego "jak ja dawno nic nie wydziergałam", "w końcu miałam czas na sesję" itp, przedstawiam nowy sweter, klasyczny, wygodny, ciepły i wyjątkowo męski! Oto Lumberjack:

Mateusz, tak samo jak ja, lubi proste formy. Nie dla niego ozdoby, wymyślne kołnierze itp. Musi być prosto, surowo, ale z tym "czymś". Mimo że kolorów się nie boi (tak jak ja, znowu:)) postawiliśmy na klasyczną szarość.




Sweter nazwaliśmy w lesie, podczas sesji. Mateusz od dłuższego czasu (więc nie uległ modzie, ale ją wyprzedził:)) "stylizuje" się na modnego ostatnio "drwala". Stylizuje w cudzysłowie bo daleko mu do pindrzenia się przed lustrem. Tak naprawdę nie przykłada do tego większej uwagi, ja robię to za niego. Kazałam zapuścić włosy, zapuścić brodę i o, jest. Tak wygląda po prostu najlepiej, ale już któryś raz słyszymy, że wygląda jak "drwal". Chociaż akurat ostatnio się ogolił (czyt. podciął), więc broda nie jest pokaźnych rozmiarów, a czasem potrafi być:).

Lumberjack zrobiony jest z Leizu DK od Julie Asselin, w kolorze Birch. Generalnie to ja uwielbiam Leizu, nieważne jakiej grubości. Wełna jest mięciutka, sprężysta, nie ma włoska i ma delikatny połysk, dzięki 10% jedwabiu. Już robię kolejny sweter z niej. 

Muszę przyznać, że ten kołnierz to jest sukces. Sukces, bo Mateusz kołnierze lubi, ale tylko wtedy gdy ich nie nosi. Tzn. półokrągły dekolt, nie za głęboki oczywiście, to było do niedawna jedyne na co się godził. Więc odniosłam sukces, bo bardzo mu się podoba!
Najpierw chciałam dodać mały wzór na kołnierz, ale nie wychodziło tak jak sobie wyobrażałam. Klasyczny ściągacz wydaje się idealny.

Tak samo jest wykończony dół i rękawy. W prostocie siła, prawda? 
 
Z trzech guzików jakie kupiłam wybraliśmy najpierw ciemnobrązowy, drewniany. Ale po praniu stała się rzecz straszna- farba z guzika poplamiła sweter! Rada na przyszłość - sprawdź czy guziki nie barwią. Teraz jest jasny, naturalny. Też pasuje.
Jak widać Mateusz nie wygląda jak pieczara! Odwiedziliśmy fryzjera wczoraj i ścięliśmy przydługie włosy i teraz wygląda idealnie! 
Na prawie koniec trzy moje ulubione portrety. Ze mnie to jest szczęściara. Trafił mi się najprzystojniejszy mężczyzna na świecie! :)

Teraz będzie na koniec. A na koniec, jak prawie zawsze, kilka zdjęć z przymrużeniem oka. Jak widać mamy wiele wspólnego:

No dobra, teraz sprawy biznesowe:). Lumberjack już prawie doczekał się opisu, prawie, tzn. potrzebuję jeszcze kilku dni na pewno by wszystko zrobić. Czy któraś z Was ma ochotę przetestować sweter i ubrać swojego mężczyznę (syna, tatę, brata, kolegę?) w klasyczny, wygodny i zdecydowanie męski sweter? Jeśli tak czekam na kontakt. Najlepiej mailowy - marzena.krzewińska@gmail.com. 
Sweter jest prosty, każda z Was da sobie radę! Obiecuję:).

Pozdrawiam Was ciepło,
Marzena

niedziela, 17 maja 2015

Tylko ociupinkę

Mieliśmy dziś lecieć z Mateuszem na zdjęcia. I nawet polecieliśmy, ale jednak pomysł ten, akurat dziś nie jest dobry. Myślałam, że wiatr nam pomoże, że jakoś to ułożymy, ale nie. Nie udało się. Mateusz od dawna nie był u fryzjera i jednogłośnie stwierdziliśmy, że wygląda jak pieczarka. No nic, poleci jutro, zetnie się jak należy i polecimy drugi raz. Trochę pod górę mamy cały czas z tą sesją. Sweter się dziergał dość długo, bo duży, bo remont cały czas, bo coś tam zawsze jest do zrobienia. Potem nie było kiedy tej sesji zrobić, bo w tym tygodniu przygotowywaliśmy wszystko pod kuchnię. No i dzisiaj, po wyczerpującym poranku, pełnym sprzątania, zamiatania i mycia, kiedy był czas na sesję, wylazły inne kwiatki. Pokazuje więc tylko ociupinkę.
Nie ma co się stresować prawda? W końcu się uda. A sweter podoba mi się bardzo, leży jak ulał, no i przede wszystkim podoba się właścicielowi!
A na drutach mam już kolejny sweter, tym razem dla mnie, również z Leizu DK od Julie Asselin.
Pozdrawiam Was ciepło i do (mam nadzieję niebawem) następnego wpisu!
Marzena

czwartek, 7 maja 2015

Mieszkaniowe sprawy, część 2

Powstrzymać się nie mogę, po prostu muszę się pochwalić! Kto by pomyślał, że schody potrafią sprawić tyle radości?:)
Jakiś czas temu pisałam Wam, że wszystko nam się opóźnia - wszystko co związane z mieszkaniem. Schody, drzwi prysznicowe, kuchnia itp. Wczoraj minął niecały miesiąc od dnia, w którym schody miały być gotowe. Trochę więc na nie poczekaliśmy, ale mam wrażenie, że przez to radość jest jeszcze większa! 
Wczoraj z rana dwóch punktualnych panów przyjechało by zamontować nam jeden z ważniejszych elementów naszego mieszkania. Bez tego nie mogliśmy w pełni się nim cieszyć, bo poddasze (ta większa część mieszkania) było niedostępne. Na dole więc mieliśmy wszystko - sypialnie, kącik kuchenny, graciarnię, biuro, salon. No wszystko! Przede wszystkim bez schodów nie mogliśmy zamawiać kuchni. 
Przyjechali i baaardzo sprawnie zamontowali nam te 14 stopni do raju, w pięknym kolorze i z pięknego drewna.

Jako że (jak już pisałam przy pierwszym poście - klik!) urządzanie się jest bardzo ważną częścią naszego życia od czasu do czasu będę pisać co tam nowego u nas, jak co działa, na co zwracaliśmy uwagę itp. Słyszałam, że niektóre z Was już prawie zaczynają się urządzać, lub dopiero co kupują mieszkanie, a inne planują to w niedalekiej przyszłości. Może akurat w czymś pomogę? Albo dowiecie się na moim przykładzie na co zwracać uwagę, jakich błędów nie popełniać, co warto a czego nie. 

Zacznę od tego gdzie zamówiliśmy schody...
Firmę (Kupers) znaleźliśmy w internecie, siedzibę mają daleko od Wrocławia, ale montaż wykonują na terenie całej Polski i nie tylko. Oczywiście najważniejsza była dla nas cena - schody dywanowe, bo takie właśnie mamy, są po prostu okrutnie drogie... Ale to była jedyna możliwość w naszym przypadku. Inaczej nie moglibyśmy mieć takiej kuchni o jakiej marzymy, która jest na dodatek najlepszym rozwiązaniem w takim mieszkaniu jak nasze (o jaką kuchnię chodzi można przeczytać tu: klik!).
W okolicy Wrocławia takie schody kosztowały ponad 20 tyś, co było dla nas po prostu przerażające. Na szczęście takie ceny biorą się chyba wyłącznie z tego (taka moja opinia), że są wykonywane na terenie dużego miasta... Bo schody spod Kalisza są o połowę tańsze:).

To, że firma jest z innego miasta nie zmienia nic. Przyjeżdża Pan na pomiar, pokazuje kolory drewna, potem wysyła projekt, po zatwierdzeniu zaczyna się produkcja schodów, a zaraz po tym przyjeżdża ekipa na montaż. Jeśli coś jest bardzo nie tak to wracają, poprawiają i przyjeżdżają ponownie.

Na szczęście u nas montaż poszedł super, bez żadnych problemów, wszystko idealnie wymierzone, zrobione, zamontowane.

Sam projekt sprawił nam nie lada problem. Bo propozycja od projektanta była wyjątkowo niepraktyczna, choć rozumiem jego pobudki. 
Ściana, na której mamy schody jest za krótka by zrobić wygodne, proste schody. Na dodatek na suficie jest belka podtrzymująca strop i jest ona niżej od sufitu. Projektant więc ją "ominął" i zaczął schody tak, by nie przeszkadzała schodzącej/wchodzącej głowie. Ale wtedy stopnie stają się baaardzo krótkie i nici z komfortowego wchodzenia. Strome, krótkie i wysokie. Miałam okazję wejść po takich w mieszkaniu dwie klatki obok nas, i to był jakiś koszmar. Bałam się zejść:).
Postanowiliśmy bezczelnie sami zrobić sobie projekt. Ja wiem, że profesjonaliści nie lubią pomocy tych drugich, ale w tym wypadku to my mieliśmy lepszy pomysł. A teraz doświadczalnie możemy stwierdzić, że to sama prawda:). Wydłużyliśmy schody do samego końca, zrobiliśmy zakręt (zabieg) by wygodnie można było na nie wchodzi. Bez zakrętu trzeba by było rozpocząć je jakieś 80 cm przed ścianą. Stopnie wydłużyły się o 5 cm i są zwyczajnie w świecie wygodne. Jedyny mały problem to to, że Mateusz musi się schylić na 4 stopniu. Nawet nie zwrócił uwagi na to, że w domu, w Ustce robił to odkąd przekroczył jakieś 180cm:). Jakąś decyzję trzeba było podjąć i wybraliśmy mniejsze zło.

Zdecydowaliśmy się na schody z jesionu. Do wyboru były trzy: buk, jesion, dąb. I w takiej kolejności są jeśli chodzi o cenę. Na początek chcieliśmy buk, ale różnica cenowa nie była dużo (w porównaniu z całą kwotą), poza tym kolejność też tyczy się trwałości, a schody to jednak rzecz niemalże stała, więc warto wziąć porządne. Jesion również ma lepsze usłojenie. Dla porównania:

buk:

 jesion:

Jeśli będziecie zamawiać schody warto zastanowić się do czego mają pasować. Do podłogi? Do drzwi? Do mebli? U nas podłoga jest bardzo jasna, szarobiała, z odrobinką ciepłego koloru. Schody zaś mamy w intensywne, złotobrązowe, tak pomiędzy ciemnym a jasnym:).
Nie chcieliśmy jasnych schodów, bo nigdy nie trafi się idealnie pod kolor podłogi a jeśli ma być różnica, to ja wolę by była zdecydowana. I schody będą pasować do blatów kuchennych, które również będą z drewna, oraz do dużego, również drewnianego stołu. Uwielbiam połączenie bieli z ciepłym kolorem drewna!
Poprosiliśmy firmę od schodów o przesłanie czterech próbek w wybranych przez nas kolorach. Bierzcie próbki wszystkiego! Z takimi próbkami o wiele lepiej kupuje się całą resztę - my tak właśnie wybraliśmy blaty.

Balustrada początkowo miała być ze szkła. Ale cena takiego hartowanego szkła to drugie schody... no chyba nie muszę mówić jak szybko nam przeszło?:) Ostatecznie zdecydowaliśmy się na drewnianą poręcz i słupki, z metalowymi relingami. Podoba się bardzo!


Słyszałam o pomysłach na schody bez poręczy. Wygląda to bardzo nowocześnie, ale to są schody, czasem się spieszymy i taka poręcz pozwala nam zbiegać po schodach z poczuciem pewności. Nie sądzę by było tak w przypadku braku oparcia...

Kolejna rzecz, na którą warto zwrócić uwagę to umowa. To, że ma być jest oczywiste, ale warto określić termin montażu. U nas brzmiało to tak: "montaż po co najmniej 30 dniach od zaakceptowania projektu". No właśnie. A na schody czekaliśmy dni 60. Postanowiliśmy mimo to postarać się o upust z powodu tak długiego czasu realizacji. Udało się, ale na przyszłość warto ustalić taki deadline, bo inaczej nikt nie zmusi wykonawcy do zadośćuczynienia. Można liczyć na dobre chęci, na zdrowy rozsądek - tak jak to było u nas - ale nigdy nie wiemy na kogo trafimy.

Tak jak pisałam sam montaż był ekspresowy, choć głośny. Schody są złożone z tylu elementów, ile stopni mamy w projekcie, układa się je od dołu i nie opiera się ich na stropie i na podłodze, ale zawiesza na ścianie. Odstęp od ściany to jakieś 3 cm.
Schodów dywanowych nic nie podpiera, żadna belka od spodu, policzek czy co tam jeszcze może być. Nasze schody mają grubość około 8 cm, wyglądają solidnie, takie grubsze podobają mi się bardziej niż np. takie: klik! Poza tym, podobno, te cieńsze się gną i nie trzymają tak dobrze. Co wydaje się sensowne, bo to przecież wisi a nie stoi:)
No generalnie jesteśmy zachwyceni, mordki nam się cieszą cały czas, napatrzeć i nachodzić się nie możemy. Szaleństwo! I w końcu mogę Was "zaprosić" na górę.

Góra ma tylko podłogę, oświetlenie, kontakty, czyli wszystko to co w ścianach. Czeka ją solidne malowanie i urządzanie. Na razie wygląda tak:


To nie całość, ale takie poglądowe zdjęcie. Za plecami jest jeszcze parę metrów. Pokój z drewnianym słupkiem to będzie sypialnia, która jest wielkości prawie całego dołu (salonu z aneksem), czego nie widać na zdjęciach i w sumie na żywo też robi wrażenie mniejszej bo są skosy. W oddali widać drugi pokój, który na razie robi za "graciarnię". Jest o połowę mniejszy niż sypialnia, tak na oko:).

No dobra, skończyłam. Mam nadzieję, że nie zanudziłam. Idę kończyć Mateuszowy sweter bo został mi już tylko kołnierz. W weekend pewnie polecimy na sesję!

Pozdrawiam Was ciepło,
Marzena