piątek, 13 grudnia 2019

Wigglytuff

Taki tytuł posta oznaczać może tylko jedno - nowy projekt! Tym razem nie wytłumaczę nazwy, zostawię ją jako niespodziankę dla tych, którzy wiedzą/domyślą się/sprawdzą sami :) Nie jest to nazwa poważna, trochę nie wierzę, że to robię, ale co poradzę, że pasuje idealnie?

Powstawanie tego swetra mogliście obserwować na moim Facebooku czy Instagramie - jego puchatość jest bardzo fotogeniczna, więc nie potrafiłam się powstrzymać i jeszcze zanim zszedł z drutów, miał za sobą kilka mini sesji zdjęciowych :) Przebił wszystko inne co mam w szafie i stał się oficjalnie moim najsłodszym i najbardziej puszystym sweterkiem. Jednocześnie jest bardzo prosty i codzienny, nadaje się do i spodni i do sukienki czy spódnicy, zdecydowanie będzie mi często towarzyszył tej zimy. Wigglytuff jest bardzo ciepły i lekki jak chmurka! Otula i grzeje, czyli robi dokładnie to, co prawdziwy zimowo-jesienny sweter robić powinien. 

Pozując w nim ostatnio do zdjęć wytrzymałam bez płaczu zadziwiająco długo, a należy wziąć pod uwagę fakt, że wiał zimny, przeszywający wiatr (wpływając dość mocno na stan mojej fryzury:)).

Projekt ten jest efektem mojej współpracy z Pauline, właścicielką (i farbiarką) sklepiku Lain'amouree. Jeśli ominął Was post na ten temat, to zapraszam do lektury: klik!

Pauline dała mi wolną rękę przy wyborze włóczek oraz w kwestii projektowania (ale była niezwykle pomocna i wspierała mnie na każdym kroku!), ale wybrane przeze mnie włóczki same prosiły się o coś prostego i niezwykle uroczego, więc nie miałam za dużo do gadania.
Powstało sporo próbek, bo zależało mi na tym by wyłącznie podkreślić urodę tych nitek, a nie starać się je przyćmić. Zaliczyłam też jedno, całkiem dużych rozmiarów, prucie, ale czego to się nie robi dla osiągnięcia wymarzonego efektu :)

No dobra, opowiem więcej za moment, a teraz pozwolę Wam samemu ocenić czy faktycznie jest tak, jak piszę we wstępie! Oto mój nowy sweterek - Wigglytuff!

Za ten kudłaty efekt odpowiedzialna jest Néphélées, która wcale nie ma nic wspólnego z moherem! To połączanie alpaki suri (75%) i jedwabiu. Nitka posiada dość długi i gęsty włosek, dzięki temu dzianina jest niczym chmurka (albo wata cukrowa) - miękka, mięsista i szczelna. Noszona na gołe ciało nic a nic mnie nie podgryza, co ogromnie mnie cieszy, bo póki co mogłam nosić tylko Anatolię od Julie Asselin. Druga włóczka, która użyłam, to Aphrodite, nieziemsko miękka mieszanka baby alpaki, jedwabiu i kaszmiru - tę bazę testowałam już nieraz i moja skóra ją po prostu uwielbia! Obie włóczki były w tym samym kolorze De la tendresse en boutons.
 

Wigglytuff to prosty, delikatnie oversizowy krój, z luźnymi (ale bez przesady) rękawami. Główny element to małe, urocze warkoczyki. Zależało mi na wyeksponowaniu puszystości i koloru, więc postawiłam na słodki minimalizm.

Taki sweter aż prosił się o przytulny, puchaty kołnierz!
 
 

Rękawy sięgają za nadgarstki i tworzą delikatną bufkę nad ściągaczem.
 

Zużyłam na ten projekt praktycznie całą puchatą włóczkę (1200 metrów)! Wymierzone idealnie :) 
 


Bardzo lubię taki prosty, nieopinający i dobrze leżący na biodrach krój. Luz w rękawach i w biuście daje ciepło i wygodę, której bardzo potrzebuję, głównie jesienią i zimą. Można założyć go na sukienkę i nadal się dobrze układa! Moim zdaniem jest niezwykle uroczy :) Ale zrobiony z innej włóczki i innego koloru może nabrać zupełnie odmiennego charakteru. Myślę, że oprócz puchatków, pasują do niego wełny rustykalne oraz gładkie i sprężyste merynosy.
Jestem bardzo ciekawa Waszej opinii! Dziergałyście już z alpaki suri? Jeśli nie, a Wasza skóra toleruje alpaczki, to polecam spróbować! 

Na koniec oczywiście info o teście! Jeśli macie ochotę wydziergać Wigglytuff dla siebie, proszę przeczytajcie uważnie poniższe informacje:

Rozmiary: XS (S, M, L) [XL, XXL, XXXL]
Obwód swetra w biuście: 87 (94, 101, 108) [115, 123, 130] cm, sugerowany luz: 7-10 cm.
Na zdjęciach pokazany rozmiar S, z 8 cm luzu.
Wełna: sweter powstał poprzez połączenie dwóch włóczek: jednej nitki grubości fingering i jednej nitki puchatej włóczki lace.
Lain'amouree Aphrodite (100g/400m): około 744 (784, 908, 1032) [1116, 1200, 1320] metrów
Lain'amouree Néphélées (100g/600m): około 1080 (1140, 1320, 1500) [1620, 1740, 1920] metrów
Druty: 4.5 mm and 4 mm
Próbka: 18 oczek x 26 rzędów- 10 cm x 10 cm, na drutach 4.5 mm ściegiem gładkim po blokowaniu.
Początek testu: 18.12.2019
Koniec testu: 31.01.2020  wydłużam trst do 14.02.2020! :)
Poziom trudności: łatwy
Sweter dziergany jest od góry, bezszwowo, a powstaje w ekspresowym tempie!
Test prowadzony będzie w języku angielskim (wzór oraz cała komunikacja).
Proszę zgłaszajcie chęć udziału wysyłając mi wiadomość mailową z wybranym przez Was rozmiarem, wyłącznie na adres: contact@marzenakolaczek.com
Dziękuję! :)

Pozdrawiam Was serdecznie,
Marzena 

wtorek, 3 grudnia 2019

Sprzęt i narzędzia do szycia, czyli moje minimum do tworzenia ubrań.

Chciałabym dziś opowiedzieć Wam odrobinę o szyciu, a dokładnie o przedmiotach z nim związanych.  

Nowe hobby bardzo często wiąże się z przytarganiem do domu nowych przedmiotów i choćbym nie wiem jak się ograniczała, walczyła i podchodziła do tematu z rozsądkiem i minimalistyczną manią, to po prostu nie ma szans by to przeskoczyć :) Nowa pasja to nowe przedmioty!
Pisałam Wam już niejeden post o dzierganiu, o narzędziach, których używam, o włóczkach i ich ilości, oraz o podejściu do tematu zakupów czy przechowywania tego co posiadam. Czas na hobby numer dwa, czyli szycie! 
Maszynę od szycia dostałam prawie rok temu (pod choinkę) i od razu zaczęłam zabawę w szycie, więc zdążyłam już zgromadzić potrzebne mi akcesoria i narzędzia, przetestować co nieco, wyrobić sobie opinię i znaleźć swoje minimum. Bo to właśnie lubię - mieć dokładnie tyle ile mi potrzeba, nic ponad to. Staram się skupiać na jakości przedmiotów, które posiadam oraz ich praktyczności, nie gardzę więc wymyślnymi narzędziami, które uprzyjemnią i ułatwią mi życie, ale wszystko nabywam z głową, na spokojnie i tylko wtedy gdy jestem pewna, że to jest to, czego mi brakuje. Tak się składa, że w szyciu (moim zdaniem) takich przydatnych rzeczy jest więcej niż w dziewiarstwie, same urządzenia zajmują więcej miejsca niż wszystkie moje włóczki! :)

Nasz mały pokój (klik!), który w przyszłości stać się ma pracownią/domowym biurem, stoi póki co niewykończony i czeka cierpliwie na odpowiednie środki i chęci, ale w obecnym stanie jest wystarczający by pełnić rolę małej "krawieckiej pracowni", gdzie mogę w spokoju bałaganić (te wszechobecne nitki i skrawki czepiające się skarpetek!), rozstawić sprzęt i trzymać w porządku swoje szpargały. Rozkładać wykroje i materiały, ciąć, mierzyć, prasować.

Póki miałam mało rzeczy to trzymałam je luzem w plastikowym pojemniku, ale powoli zaczął opanowywać go chaos, który uprzykrzał mi tylko zabawę. Ogarnęłam pokój, uporządkowałam co trzeba, posortowałam, wyrzuciłam niepotrzebne, nabyłam coś nowego i postanowiłam podzielić się z Wami moim jedenastomiesięcznym szyciowym dorobkiem i sposobem na jego przechowywanie. Wszystko co zobaczycie poniżej to przedmioty, których używam/potrzebuję, jest to więc moje minimum do szycia tego, co Wam od czasu do czasu przedstawiam w postach. Jeśli więc planujecie zacząć przygodę z maszyną to możliwe, że znajdziecie tu odpowiedź na pytanie "co kupić na start". Na koniec zaś wymienię kilka rzeczy, które chciałabym nabyć w niedalekiej przyszłości.

Zacznę oczywiście od maszyny do szycia. Mateusz wybrał dla mnie maszynę Brother BQ17:

Moja opinia o niej jest bardzo, ale to bardzo pozytywna! Ma wszystko to, czego potrzebuję. Jest prosta w obsłudze, cicha (chwytacz rotacyjny), solidna, ale lekka. Posiada wolne ramię, które przydaje się przy szyciu małych obwodów, jak na przykład rękawy.
Mam do wyboru 17 ściegów, ale korzystam głównie z 3 czy 4, więc nie chciałabym obecnie dopłacać za ich większą liczbę. Jest tu też funkcja obszywania dziurek od guzików, z czego często korzystam.
Nie ma nawlekacza, ani automatycznego noża (ma taki malutki nożyk po lewej stronie, co ułatwia odcinanie nici po skończonej pracy) i nie odczuwam ich braku. Korzystałabym z nich, gdyby były, ale naprawdę jest to moim zdaniem zbędny bajer na początek.

Myślę, że cenowo też wypada korzystnie, ale nie jest najtańszym modelem na rynku. Nie chciałam na start drogiej maszyny elektronicznej, bo wydawało mi się to absurdalne na tym etapie. Może za kilka lat, gdy będę chciała wymienić tę obecną z jakiegoś powodu, to się na taką skuszę, ale póki co nie widzę sensu.


Pozostając w temacie sprzętu... 
Pojawił się w moim życiu nowy członek "rodziny", wymarzony i wyczekany - jeszcze nie miał szans wykazać się w większym projekcie, ale już go uwielbiam! Po dziesięciu miesiącach szycia, przytargałam do domu overlocka!

Pozwolę sobie opowiedzieć Wam krótką historię na temat jego zakupu. Jestem dość oszczędnym człowiekiem, lubię wrzucać pieniądze do wirtualnej skarbonki, głównie tej z napisem "podróże". I gdy tylko zbliżają się większe wakacje, to ograniczam wydawanie pieniędzy na nieistotne rzeczy i wpycham ile się da do tej świnki, by później móc poszaleć. Brak oszczędności jest dla mnie stanem nie do przyjęcia.
Nie skąpię jednak ani sobie ani Mateuszowi na codzienne życie czy na tego życia umilacze, ani na zwyczajne domowe wydatki, ale overlock był raczej kaprysem, niż potrzebą, więc mimo że pragnęłam go mieć, to było to wydatek drugorzędny. A na pewno znajdował się daleko w tyle za podróżami! Ale płaszcz zimowy już nie :) Brakuje mi w szafie klasycznego, eleganckiego wełnianego płaszcza, więc zaczęłam się za nim rozglądać i raczej nic szczególnie mnie nie zachwyciło. Ostatecznie zamówiłam jeden z Zalando i był nawet "w porządku", więc z braku lepszej opcji, postanowiłam, że ze mną zostaje. Ale nie wypakowałam go, nie usunęłam metek, tylko schowałam bezpiecznie do szafy, mówiąc sobie, że wyciągnę go wtedy i tylko wtedy, gdy faktycznie mi się przyda - tym samym ostatecznie uznając, że staje się mój. I tak wisiał, i wisiał... i coraz mniej mi się podobał. Aż wpadłam na genialny pomysł! A gdyby tak... go zwrócić (miałam 100 dni na zwrot) i za odzyskane pieniądze kupić tańszą rzecz?:) Taką, która ułatwi mi szycie swojego własnego płaszcza. Ba! Nie tylko płaszcza! I na dodatek sprawi mi o wiele więcej radości niż ten, bardzo średni, płaszcz?
Wiecie, nie dość, że "oszczędzę" to jeszcze będę szczęśliwsza! I kierując się taką pokrętną logiką, tłumiąc wyrzuty sumienia tym sprytnym zagraniem, oszukałam swoje własne poglądy i odczucia i bez skrupułów kupiłam sobie Singera S14-78! 

Maszynę kupiłam w internetowym sklepie Lidla! Jego cena jest, w porównaniu do innych firm, naprawdę niska. Przeszukałam sieć w poszukiwaniu recenzji i znalazłam wiele pozytywnych opinii, nawet od doświadczonych krawcowych. Werdykt był jednogłośny - naprawdę dobry sprzęt robiący swoje, za niewielkie pieniądze. No to zamówiłam! 

Pierwsza maszyna przyszła niestety niesprawna - koło ręczne było zablokowane. Nie było jednak żadnego problemu ze zwrotem. Cóż, zdarza się i tak, miałam pecha po prostu. Zamówiłam szybko kolejną i ta działa bez zarzutu! Pierwsze testy za mną, więc mogę już powiedzieć o niej co nieco. Po pierwsze jest cicha! Oczywiście, w porównaniu z maszyną, którą pożyczałam od Ani. Overlock znany jest z tego, że hałasuje, ale ten mile nas zaskoczył. 

Maszyna wygląda porządnie i solidnie, ma swój ciężar i jest wykończona starannie. Dodatkowo posiada przyssawki, które unieruchomiają ją podczas pracy. Nie ma pojemnika na ścinki, ale Juka od Ani też nie miała, więc nie było to coś, czego jakoś specjalnie pragnęłam. 
Nawlekanie jest bardzo proste, każdy sobie z tym poradzi bez problemu. Jest niewiele kroków do wykonania podczas nawlekania i nie widzę by jakkolwiek wpływało to negatywnie na ścieg. 

Taka mała dygresja... Nieźle się nadziwiłam czytając niektóre komentarze pod recenzjami tego overlocka... bardzo często pojawiało się zdanie "kupiłam maszynę i stoi, muszę się zebrać, bo bardzo boje się do niej usiąść". Chwila... czego się tu bać?! Toż to absurd jakiś! Ktoś kiedyś wmówił kobietom, że na technice to one się nie znają i tak sobie przyjęły to bez słowa i boją się odpalić maszynę do szycia! Ręce opadają... Nowy odkurzacz też czeka na dobry moment, bo strach podłączyć do prądu, złożyć rury i nacisnąć guzik?:) To naprawdę nie jest prom kosmiczny, zapewniam, że każdy da sobie radę.

Do wyboru jest bodajże 12 ściegów - mnie głównie obchodzi overlockowy czteronitkowy, innych póki co nie stosowałam.

Oczywiście posiada wolne ramię czy regulacje nici, noży, docisk stopki itp. Pobawię się tym w przyszłości, póki co testowałam głównie domyślne ustawienia.

Czy overlock to minimum na początek? Nie, i chyba zgodzą się ze mną inni szyjący, ale ja, no cóż, zostałam rozpieszczona. Niemalże od pierwszych dni mojej nauki szycia miałam możliwość pożyczenia maszyny od Ani, więc większość krawędzi zabezpieczałam właśnie na overlocku, a nawet uszyłam na nim prawie całą sukienkę Kielo Wrap (klik!). Nie lubię wykańczać krawędzi na maszynie, jest to wolniejsze i mniej estetyczne. Cieszy mnie też możliwość prostego i szybkiego szycia t-shirtów (głównie dla Mateusza).
Overlock wiele upraszcza i przyspiesza, ale nie jest niezastąpiony. Ja jednak bardzo go chciałam i wiem, że będzie towarzyszył mi podczas każdego szycia. Teraz będę mogła używać go, gdy tylko najdzie mnie ochota, a z Anią z pewnością znajdziemy inny dobry powód na spotkanie się i wspólne picie kawy!

To tyle jeśli chodzi o sprzęty do szycia. Kolejna istotna rzecz to akcesoria. Trochę się ich nazbierało, a że są to głównie rzeczy drobne, to wrzucenie ich wszystkich w jedno miejsce, nieposortowanych i zabezpieczonych, było po prostu nie do przyjęcia. Po Chmurce zostało mi mnóstwo plastikowych pojemników oraz małych pudełeczek, z wyjmowanymi przegródkami, w których kiedyś trzymałam koraliki na markery. Posortowałam wszystko jak należy i obecnie mam tego tyle:

Czyli jeden płaski plastikowy pojemnik, w którym mieści się osiem mniejszych pudełek Wszystko w nich ułożone tematycznie i kolorystycznie :)

 Nici i odpowiadające im szpulki:
 

Oprócz obowiązkowych nici, które kupuję na bieżąco pod dany projekt, oraz porządnych nożyczek do materiału, mam prujkę i nożyczki do obcinania nitek, metr krawiecki, kilka różnych stopek do maszyny (do obszywania dziurek, do wszywania zamków...), igły do maszyny, różne rozmiary igieł do szycia ręcznego, szpilki, w tym zestaw bardzo cienkich szpilek, które nie zagrażają delikatnym tkaninom, trochę guzików i metek, oraz prostą napownicę i napy czy kółeczka kaletnicze, których używałam podczas szycia kurtki. Trochę drobnych rzeczy jak stopery czy końcówki do sznurków czy gumy. Nie ma tego wiele, bo nie kupuję na zapas. Guziki i metki nabyłam w ten sposób, bo musiałam dobić do wymaganej kwoty w zamówieniu, ale wszystko to z pewnością wykorzystam w niedalekiej przyszłości.
 

Takie pojemniki są bardzo tanie i nadają się do wielu rzeczy. Chciałabym mieć jakiś szałowy pojemnik do przechowywania, czy osobną komodę na te wszystkie szpargały, ale póki co muszę poczekać. Więc cieszę się, że zapanowałam nad tym chaosem i przy okazji wykorzystałam to, co miałam pod ręką. Teraz wystarczy kilka sekund by znaleźć potrzebną nić, guzik czy igłę.

Dodatkowo przechowuję próbki tkanin, posortowane według sklepów:

Oraz wszystkie wykroje - te, które już wycięłam pakuję do dużych papierowych kopert i podpisuję, a pozostałe czekają w tubach na swoją kolej. Tak jak już Wam wspominałam, drukuję je w dużych formatach, dzięki czemu mogę od razu wycinać elementy, bez konieczności naniesienia ich na cienki, nietrwały papier. Dodatkowo są tam wszystkie oznaczenia, informacje na temat rozmiarów, sposobu wycinania itp. W przeciwieństwie do wzorów dzierganych, te szyciowe po wydrukowaniu przechowuję w foliowych koszulkach. Rzadko dziergam ten sam wzór, ale z szyciem mam trochę inaczej, więc szkoda tracić papier (obecnie szyję drugą Montaville Muumuu! klik!).

Tkaniny na przyszłe projekty oraz resztki z pozostałych mieszczą mi się w jednym, średniej wielkości pojemniku. Nie kupuję sporo na zapas plus zostawiam tylko konkretnej wielkości resztki. Tak akurat by mogły posłużyć do naprawy albo do wykonania niewielkich rzeczy (na przykład kieszeni w spodniach).

I na koniec zostawiłam jeszcze jeden sprzęt, niekoniecznie do szycia, ale jest dosłownie niezbędny. Nie ma szycia bez prasowania!

Jestem jednym z tych dziwnych ludzi, którzy lubią prasować. To jest mój domowy obowiązek i robię to bez marudzenia. Przez całe swoje życie stosowałam klasyczne żelazko, raczej ze średniej albo niskiej półki. Ot, zwykły sprzęt, bez szału. Podczas szycia takie żelazko spowolniało znacząco pracę, a uważam, że dobre zaprasowanie to już połowa sukcesu. I znowu zainspirowała mnie Ania, u której szyłam wspomnianą wyżej Kielo i mogłam własnoręcznie przetestować jej sprzęt do prasowania. Minęło kilka miesięcy i taki sam model znalazł się w moim domu, pomagając nie tylko w szyciu, ale i przyspieszając znacząco moje weekendowe domowe obowiązki. Mowa o generatorze pary! (Mateusz ochrzcił go Naparzacz).

Genialny wynalazek! Uwielbiam go i nie wiem jak mogłam tyle lat prasować klasycznym żelazkiem (i całkiem to lubić!).

Co jest takiego fajnego w tym urządzeniu? Moim zdaniem ma sporo zalet i jedną z najważniejszych jest ekspresowe prasowanie. Wystarczy jedno przeciągnięcie żelazka, a niekiedy wystarczy tylko wyprasowanie jednej strony (para przechodzi z łatwością na wylot:)). Trzeba tylko uważać na palce - nie można beztrosko poprawiać ubrań podczas prasowania, bo para może nas poparzyć. 
Gdy chcę zaprasować krawędź w ubraniu, które szyję, to wystarczy że położę żelazko i nacisnę guzik. Nie trzeba się martwić przypaleniem - możesz zostawić je na materiale i pójść gotować obiad. Nie dość, że nic się nie stanie, bo tu powłoka się nie nagrzewa (jest tylko ciepła od wypuszczanej pary) to jeszcze urządzenie samo się wyłączy jeśli jest nieużywane przez pewien czas. To jest wielka zaleta dla ludzi z natręctwami (czyli dla mnie!). Koniec z myślami "czy wyłączyłam żelazko?!". 
Nie wiem tylko kto wymyślił ten kolor... przecież różowy były lepszy!

Dokupiłam do kompletu deskę, z półką na stację parową, odpowiednim wypełnieniem pod tego typu urządzenie i gniazdko. 

I to tyle, jeśli chodzi o rzeczy, których używam do szycia. Co chciałabym jeszcze mieć i planuję w przyszłości zakupić? Sprzętu póki co nie mam w planach, w głowie mam głównie rzeczy niewielkie. Na przykład stopkę do powijania krawędzi! Nie lubię tego robić, zwłaszcza gdy podwinięcie ma być cieniutkie. Chciałabym też nóż/przecinak do tworzenia dziurek na guziki. Nie wiem jak to się nazywa dokładnie:) Gdy materiał jest cienki to prujka daje sobie świetnie radę, ale grubszy materiał, z dodatkową warstwą flizeliny, wyprowadza mnie w takim momencie z równowagi. Magnes do szpilek, oraz jakaś urocza poduszeczka to kolejne pierdółki z listy. Póki co moje szpilki raz trafiają do pojemnika, a raz lądują na stole albo pod stołem. Na pewno kupię też matę do wycinania i taki okrągły nożyk do cięcia tkanin. Zapewne, gdy zapragnę uszyć wełniany płaszcz, kupię... prasulca! Rany, kocham to słowo :) To taka poduszka do prasowania. Z takich mniej potrzebnych, ale ułatwiających szycie gadżetów, jest jeszcze "maszynka" do składania lamówki.

Wszystkie te rzeczy nie są wymagane na start, ale z pewnością ułatwią pewne sprawy. Teraz wiem, że szycie mnie wciągnęło na dobre, wiec nie żal mi będzie wydać pieniądze na te wszystkie gadżety.

Co sądzicie? Overlock czy jednak dajecie radę bez? A może macie jakieś fajne akcesoria do przyspieszenia pracy? Dajcie znać!

Pozdrawiam,
Marzena

wtorek, 12 listopada 2019

Tak się składa, że mam wzory po polsku :)

Moi mili! Przyznam, że czuję się niejako zmuszona napisać ten post - czas rozwiać wszystkie wątpliwości, odpowiedzieć na pewne pytanie raz a dobrze, mając nadzieję, że każdemu zainteresowanemu uda się przeczytać ten post. Bo z odpowiedziami w komentarzach jest różnie. Ciągle powraca do mnie jedno pytanie, jeden apel: "Pani Marzeno, bardzo proszę o wzory w języku polskim!", "Pani Marzeno, czy wzór jest po polsku?". I chociaż piszę o tym od kilku lat, to przekonanie, że wzorów w naszym pięknym języku nie piszę, wciąż ma się dobrze :)

Ogłaszam więc, że od trzech lat wszystkie wzory, które piszę, są od razu dostępne w języku polskim.
To tak w ramach wstępu, ale chciałabym ten temat zgłębić bardziej.

Zacznę od odpowiedzenia Wam pewnej sytuacji, która miała miejsca w popularnej grupie facebookowej "Dziana Banda". Jest to grupa licząca 5000 osób, których łączy oczywiście dzierganie. Należą tam dziewiarki, które mają różne gusta, potrzeby i odmienne podejście do tematu. Są tam fani minimalizmu, szalonych kolorów i wzorów, projektanci, dziewiarki dziergające ze wzorów, oraz te, które tworzą tylko to co im ich własna wyobraźnia podpowie. Dzięki takiej różnorodności można podyskutować, otworzyć się na nowe, inspirować. Panuje tam nieopisana różnorodność pod każdym względem.
Niestety znalazła się tam jeszcze jedna grupa, która mi do serca akurat w ogóle nie przypadła... Zwłaszcza, że sytuacja, którą wywołały dotknęła również mnie. Chodzi oczywiście o pisanie wzorów w języku polskim.
W grupie tej znalazły się osoby, które po pierwsze nie czytają informacji, które im się udostępnia, oraz niespecjalnie pałają miłością do projektantek :) Ja to przynajmniej tak odebrałam i już Wam tłumaczę dlaczego. 

Pewnego dnia padło pytanie, dlaczego polskie projektantki nie piszą wzorów po polsku. Pytanie to było moim zdaniem źle sformułowane, ponieważ znam wiele projektantek, które to robią, a konstruując zdanie w ten sposób, sugerujemy czytającym, że to nie ma miejsca. I to niestety wywołało falę, której przez absurdalnie długi czas nie dało się powstrzymać. Część komentujących się zagotowała, że jak to tak, jak można nie promować swojego języka, przecież tu jest nas tyle - każda tylko czeka żeby pojawił się wzór po polsku, ale najwyraźniej my cenimy tylko zagranicznych klientów! Żadna z tych osób nie zadała sobie trudu sprawdzenia jak faktycznie się sprawy mają, tylko od razu wylała swoje żale. Było też oczywiście wiele rozsądnych głosów, słów wsparcia, poparcia, tłumaczeń, spokojnych pytań i próśb wyjaśnień, mam niestety wrażenie, że większość przeszłą bez echa.

Pojawiło się kilka odrębnych dyskusji - o tym, czy wzory faktycznie łatwiej pisze się po angielsku, czy rynek polski jest tak duży jak się co niektórym wydaje, ile pieniędzy tracą te niedobre projektantki nie pisząc w ojczystym języku, ile pracy należy włożyć w napisanie dwóch wersji, i tak dalej, i tak dalej. Kluczowe jednak było zadanie jednego, bardzo ważnego pytani (padło pod koniec dyskusji i niestety mało kto na to odpowiedział...). Czy faktycznie nie ma na wzorów po polsku, czy po prostu ja nie sprawdziłam, czy są? :) 
Jedna dobra duszyczka wzięła sprawę w swoje ręce i dodała w komentarzach niemalże wszystkie konta polskich projektantek, które wzory po polsku posiadają, zastanawiając się głośno, czy faktycznie tym dziewczynom nagle skoczą słupki sprzedaży (to już oczywiście temat na inne post). 
I wiecie co? Dyskusja umarła, skończyła się niebawem, zostawiając mnie poirytowaną z kilku powodów, ale głównie czułam bezsilność. Nie chodzi o te słupki sprzedaży, serio! 

Chodzi o dwie sprawy. Po pierwsze tę niepowstrzymaną chęć obrzucenia kogoś epitetami, wyrażenia frustracji i ukazania siebie jako poszkodowaną ("kupiłabym wszystkie wzory, gdyby tylko były po polsku, ale oczywiście nikt o mnie i o nas polkach nie myśli..."). Nie ma znaczenia jakiego tematu dotyczyłaby taka dyskusja, dzieje się tak przecież ciągle na każdym forum w sieci - nie znam się, ale na wszelki wypadek się oburzę. 

Druga sprawa to nieczytanie i brak umiejętności szukania informacji. Piszę do Was długaśne posty na temat każdego swetra. Dodaję kilka wpisów o jednym projekcie - dzierganie w trakcie, prezentacja gotowego udziergu, test oraz publikacja wzoru. I jeśli się przypadkiem nie pomylę, albo coś nie wyleci mi z głowy, to zawieram w nich WSZYSTKIE kluczowe informacje na temat każdego projektu. Wszystkie - wystarczy tylko przeczytać, albo chociaż wcisnąć CTRL + F na klawiaturze i poszukać w tym morzu literek interesującego nas hasła :) 
Choćbym się bardzo starała i naprawdę nie miała złych intencji, to ciężko napisać o tym tak, by brzmiało w stu procentach uprzejmie. Wierzcie mi, że nie jestem na nikogo zła za żadne pytanie na temat dostępności wzoru w języku polskim. Po prostu gdy czytam taki komentarz czuję bezsilność i czasem żal i smutek. Zwłaszcza, gdy pytanie to pojawia się pod postem, w którym ta informacja się znajduje. Nic więcej zrobić nie mogę - piszę, oznaczam wzory na Ravelry, mówię o tym, znowu piszę, ale i tak ciągle powraca to pytanie. Ale już pal licho pytanie! Gorzej się czuję gdy czytam  "szkoda, że nie po polsku". Bo gdy ktoś pyta, to wiem, że przynajmniej próbuje się dowiedzieć, interesuje go ten temat. 

Zanim napiszę maila do sklepu w sprawie metody wysyłki (preferuję paczkomaty) to pierwsze co robię to zerkam czy ta informacja nie widnieje w formularzu zamówienia albo w regulaminie sklepu. Mogę zapytać, jasne, niektórym jest tak łatwiej, chociaż moim zdaniem to w ogóle nie jest wygodniejsza czy szybsza opcja, ale z pewnością nie napisałabym wiadomości pełnej żalu, że brakuje im tej jednej jedynej opcji, zanim nie sprawdziłabym, że to prawda...

Zdaję sobie sprawę z faktu, że wychowywałam się z komputerem w domu, internet znam dobrze i poruszam się po nim intuicyjnie, więc jest mi łatwiej wyszukać potrzebne mi informacje. Jeśli nie wiecie jak dowiedzieć się w jakim języku dostępny jest wzór, to poniżej pokażę Wam gdzie tego szukać :)
Ja sprzedaję wzory na Ravelry i póki co innej opcji sprzedaży nie mam, więc zostawiam tu jeszcze link do wpisu o kupowaniu wzoru: klik!

Wzory możecie wyszukiwać sami na Ravelry lub trafić do nich z linków, które umieszczam w każdym poście o projekcie. Po otworzeniu strony ze wzorem pojawi się Wam taki widok:

Wystarczy zerknąć w sekcję Languages by dowiedzieć się jakie języki są dostępne:

Lub, oczywiście, przeczytać mój post na temat danego projektu :)


Jeśli chodzi o test swetra, to zawsze prowadzony jest na angielskiej wersji wzoru. Testerki pochodzą z różnych części świata, więc oczywiście wybieram język, który każda z nich zrozumie. Dodatkowo sprawdzają one poprawność mojego angielskiego, bo przecież popełniam błędy - w języku polskim czuję się o wiele pewniej, więc wyszukiwanie źle brzmiących sformułowań czy literówek zostawiam sobie :)

A dlaczego moje starsze wzory są tylko w języku angielskim? 
Temat ten chyba już kiedyś poruszałam, więc będzie w skrócie. Język angielski, chyba dla większości projektantek, jest językiem naturalnym w dziewiarstwie i pisząc wzór najpierw piszą go po angielsku właśnie. Takie czasy :) Niemalże wszystkie wzory na Ravelry są dostępne w tym języku, skróty czy nazwy technik mają swoje charakterystyczne angielskie nazwy, które są znane i lubiane przez większość dziewiarek na świecie. Gdy piszę wzór, to piszę go w języku angielskim, nie polskim! I dopiero potem muszę wykonać tłumaczenie, co jest dodatkową pracą. Nie zawsze był na to czas, zwłaszcza gdy miałam sklepik, a teraz mam inne obowiązki i zobowiązania i nie poświęcę póki co tego czasu na tłumaczenie. Ale obiecuję mieć to w pamięci i postaram się by w przyszłości się to zmieniło.
Poza tym nie jest to przyjemna praca - niekiedy trudno ująć coś we wzorze w języku polskim, opisać technikę czy ścieg, a do tego polskie skróty nie są dla mnie intuicyjne (dlatego zostawiam je w wersji angielskiej). To wymaga skupienia i czasem kilku dodatkowych dni pracy nad wzorem. I ja doskonale rozumiem, że komuś może się po prostu nie chcieć tego robić. Każda projektantka ma prawo do publikowania wzorów, w takim języki jaki jej się podoba. I dla mnie to koniec dyskusji. To ona projektuje, pisze i sprzedaje. I to jest jej czas i chęci. 

Ja postanowiłam pisać w dwóch językach i tego nie zmienię. Proszę, zapamiętajcie to i dziergajcie bez stresu w takim języku, jaki Wam odpowiada! :)

Pozdrawiam serdecznie!
Marzena

czwartek, 31 października 2019

Kelly Anorak

Proszę się nie śmiać, ale... marzyłam o żółtej kurtce! Takie małe marzenie siedziało we mnie od roku czy dwóch, zerkałam od czasu do czasu na te sklepowe, ale jako że to jest raczej zachcianka niż potrzeba, to mój wewnętrzny wróg wszelakich zakupów zwyczajnie się buntował. I wiecie co? Dobrze na tym wyszłam! Bo marzenie spełniło się w jeszcze lepszy sposób. Mam w końcu swoją żółtą kurtkę. I na dodatek zrobiłam ją w 100% sama!!!

Dobra, zacznijmy to szaleństwo - wybaczcie, ale duma nie pozwala mi być skromną! Będzie tu trochę ekscytacji graniczącej z obsesją. Trochę wariuję na myśl, że po niecałym roku szycia, siadłam i uszyłam kurtkę z podszewką. Wybaczycie? :)

Nie ma czasu na długi wstęp, muszę ją Wam pokazać! Oto moja Kelly Anorak w wymarzonym żółtym kolorze:

Ta kurtka ma wszystko. Kaptur, kieszenie, sznureczek, zamek, zakrycie zamka, napy, podszewkę... Uważam, że dobre projekty można poznać po ilości i jakości szczegółów. Ilość elementów w tym wzorze i sposób ich wykończenia robią na mnie wielkie wrażenie. Gdyby tego było mało, to wszystko jest świetnie skrojone i nie musiałam nic zmieniać (pewnie i tak nie wiedziałabym jak, więc całe szczęście:)).


Od początku wiedziałam jaki kolor będzie miała tkanina wierzchnia. Wybrałam "praną" bawełnę twill (washed cotton) o dość wysokiej gramaturze. Materiał jest miękki i świetnie się układa! Kupiłam ją w sklepie MeterMeter - klik! Wybór podszewki za to był bardzo ciężki. Na początku chciałam coś słodkiego, różowego i kwiecistego. Ale czym dłużej patrzyłam na takie połączenie, tym mniej mi się podobało. Wybrałam coś zupełnie innego i myślę, że to nadało tej kurtce charakteru! Nie jest różowo, wręcz przeciwnie, ale te owoce, warzywa i małe robaczki mnie kupiły :)
 

Ten uroczy materiał to naprawdę świetna bawełna od Liberty London (klik!), a kupiłam ją w polskim sklepiku Popcouture. Jest to sklep internetowy, ale jakiś czas temu otworzyli stacjonarny sklep (uwaga, uwaga!) we Wrocławiu!!! Jestem tym faktem absolutnie zachwycona. Poznałam już uroczą właścicielkę, oraz równie uroczą sprzedawczynię. Dziewczyny są niezastąpione! Konstancja sprowadza świetne tkaniny, ma niezłe oko do kolorów i wzorów. Szczerze polecam - nie znalazłam jeszcze lepiej i piękniej wyposażonego sklepu w Polsce.

Oczywiście podszewkę widać głównie na kapturze. Ale jest coś satysfakcjonującego w szalonej podszewce, nawet gdy widzimy ją tylko my.



Każdy etap szycia był bardzo ciekawy, choć wcale niełatwy. Chyba najwięcej natrudziłam się nad kieszeniami. Opis we wzorze był dla mnie niekiedy bardzo niejasny dlatego sporo czasu mi na nich zeszło. Dopiero później odkryłam, że autor wstawił obszerne posty do sieci z opisanym każdym krokiem. Na szczęście miałam w domu inną Kelly Anorak (Ania użyczyła mi jednej swojej - dziękuję!), więc mogłam przyjrzeć się jaki efekt ostatecznie mam osiągnąć. 
Pierwszy raz robiłam takie kieszenie - są tak jakby "trójwymiarowe". Ma to swoją nazwę? :) Jest tu też klapa imitująca zamknięcie.

Kaptur jest niezwykle wygodny. Ładnie układa się na głowie i chroni przed wiatrem. Jest zapinany na dwie napy, które to własnoręcznie montował Mateusz :)
 
 

Wybrałam czarne dodatki (sznurek i zamek) oraz złote, błyszczące wykończenie. Ciężko znaleźć idealnie pasujący zamek, więc zdecydowałam się na klasykę. Widać go niewiele tak naprawdę, ale i tak sądzę, że czarny świetnie się tu spisuje. Sznureczki mają złote końcówki, a przy otworach (oczywiście wykończonych złotymi oczkami!) są metalowe złote stopery do ściągania sznurka w pasie.
 

W sumie szycie zajęło mi około trzy tygodnie. Siadałam do maszyny na krótki czas, ucząc się przy okazji nowych rzeczy. Dodatkowo źle zrozumiałam instrukcje początkowe i wycięłam o trzy elementy za mało... i nie miałam już odpowiednich kawałków tkaniny! Musiałam domówić 40 centymetrów, ale na szczęście przesyłka doszła ekspresowo. Pojawił się jeszcze jeden problem - nigdzie we Wrocławiu nie mogłam dostać dobrej flizeliny. Nie chciałam używać tej, która w dotyku przypomina papier i rwie się przy każdym najmniejszym pociągnięciu. Są flizeliny "tkane", przypominające siateczkę. Są sztywne i wytrzymałe, a dodatkowo lepiej przyklejają się do materiału. Nie chciałam wkładać w warstwy kurtki czegoś, co może się odkleić po piątym praniu. Na ratunek przybyła Ania, oddając mi swoje zapasy i ratując moje weekendowe szycie... 

Udało mi się popełnić tylko jedną gafę! :D Zapomniałam wszyć krawędzi tunelu na pasek w zamek i otaczające go elementy. Zorientowałam się dopiero gdy już chciałam tworzyć tunel (ostatni etap!). Postanowiłam delikatnie podwinąć krawędź i przyszyć ją jak najbliżej istniejącego już szwu. Musiałam szyć ręcznie by nie było widać nici, ale miałam już małą wprawę, bo kilka elementów wcześniej musiałam wykonać trochę takich niewdzięcznych łączeń. Na przykład tu:

Żeby móc wywinąć kurtkę na prawą stronę, w okolicach "wieszaczka" był pozostawiony otwór. Potem oczywiście należało wypatrzeć oczy i trochę powariować z igłą w ręku. 

Uwielbiam tę kurtkę, nie będę kłamać. Żal tylko, że jest już tak zimno. Moja Kelly nie jest ocieplana i martwię się, że już jej nie założę w tym roku! Kilka dni temu byliśmy w górach i pogoda była przepiękna, wiec z rozkoszą chodziłam i pokazywałam światu swoje żółte, własnoręcznie spełnione marzenie :) Jestem przekonana, że uszyję następną. Tym razem w neutralnym kolorze i ocieplaną, może nawet wodoodporną. Krój jest warty powtórzenia!

Na koniec jeszcze kilka informacji, ku pamięci: używałam nici Gutermann 488 i wybrałam rozmiar 6. Potrzebowałam w sumie 2.6 metra tkaniny wierzchniej i o ile dobrze pamiętam 1.5 metra tkaniny na podszewkę. 
Edit: Dodam jeszcze, że tę kurtkę mogę bez problemu prać w pralce!

Cóż teraz? Na pewno będzie kiedyś wełniany płaszcz, a w najbliższej przyszłości będę szyła Mateuszowi szorty (plus oczywiście trochę sukienek dla siebie).

Pozdrawiam Was ciepło!
Marzena

wtorek, 29 października 2019

Catkins

Tytułowe Catkins to nic innego jak puchate bazie czy też kotki. Gdy pokazałam na Instagramie próbkę do mojego nowego projektu, ktoś porównał ścieg właśnie do nich i tak już zostało. Catkins od dziś oznacza więc jeszcze jedno - mój nowy sweter!

Projektowanie tego wzoru było dla mnie bardzo ważne. Powstał on bowiem we współpracy z utalentowaną farbiarką z RPA, właścicielką sklepiku "Baah Yarns" (od niedawna pod inną nazwą - "Indie Belle"), która obdarzyła mnie zaufaniem i zaproponowała wspólną pracę! Możecie o tym przeczytać o tu: klik!
Zawsze arcypoważnie podchodzę do pracy, którą mam wykonać dla kogoś (lub z kimś). Zobowiązania mają u mnie wysoki priorytet! Dlatego też zrobiłam co mogłam by podczas projektowania tego swetra wszystko szło jak najlepiej.

Mimo że nie miałam ustalonego żadnego konkretnego deadlinu, to trochę wpadłam w panikę gdy sweter od dwóch tygodni wisiał gotowy w szafie, a ja nadal nie miałam zdjęć i gotowego wzoru do testu! I żeby już tak dosadnie pokazać Wam moje szaleństwo, powiem, że opóźnienie to brało się zwyczajnie z mojej niedyspozycji, nie z lenistwa czy braku organizacji. Przygotowuję się do założenia aparatu ortodontycznego i musiałam usunąć dwie ósemki. Swoje odleżałam i pocierpiałam i chociaż powód do niepracowania był bardziej niż słuszny, to ja byłam wyjątkowo z siebie niezadowolona! Szczerze nie znoszę opóźnień! Rozstrajają mnie okrutnie :) Ale dość o moich dziwactwach. Pora opowiedzieć o swetrze!

Włóczka, którą otrzymałam od Natashy to stuprocentowy merynos - bardzo miękki i delikatnie błyszczący singiel grubości fingering. Wybrałam kolor Rooibos, bo akurat miałam fazę na ten nieoczywisty odcień i chciałam mieć sweter w tym kolorze. Gdy zobaczyłam motki na żywo, wiedziałam, że w ruch pójdzie tekstura. Dużo tekstury! Kolor jest delikatnie melanżowy, nie tworzy pasków, ale co jakiś czas ma złociste przebłyski lub wręcz przeciwnie - mocniejsze przydymienie, wpadające w brąz. Taki kolor potrzebuje moim zdaniem tekstury, która wyciągnie z niego to, co najlepsze. Rooibos potrzebował czegoś w rustykalnym klimacie i mam nadzieję, że jakoś udało mi się mu to zapewnić :) Akurat spędziliśmy ostatni weekend na wsi, więc łatwo przyszło nam znalezienie idealnej scenerii do zdjęć! I pogoda pięknie się spisała!

Poznajcie Catkins!

Chciałam by działo się na nim wiele rzeczy na raz! I jednocześnie żeby był to sweter codzienny, bez szaleństw. Taki, który założę do spodni i pójdę na zakupy, na spacer, do znajomych. 
Dlatego zdecydowałam się na prosty i wygodny krój. Delikatny oversize, długie rękawy, niezbyt głęboki dekolt, długość delikatnie za biodra...

Ale miało dziać się dużo, dlatego połączyłam tu aż trzy ściegi! Główny z nich to klasyczny ryż, w którym kolor ten odnajduje się idealnie. Przez te delikatne zmiany koloru, ścieg jest jeszcze bardziej trójwymiarowy!

Na przodzie swetra pojawiły się tytułowe bazie... to ten sam ścieg, który użyłam w mojej czapce Trivia Hat. Jak pisałam, skojarzenia są przeróżne! W zależności od koloru i włóczki, z której wykonuję ten ścieg, wyobraźnia podsuwa mi inne obrazy.
I na dokładkę z boku umieściłam niewielkie panele ażuru, który układają się w warkoczowy kształt.

Projektowanie tego swetra zajęło mi sporo czasu - mimo prostego kształtu, jest tu wiele kwestii, które musiały ze sobą zagrać. Podczas dziergania powstało mnóstwo notatek, w których opisywałam szczegółowo każdy rząd. Są takie wzory, przy których można naskrobać kilka słów dotyczących całej sekcji i po prostu dziergać, ale tym razem, by niczego nie pogubić, nosiłam zawsze przy sobie notes i skrupulatnie zapisywałam wszystkie kroki. Prawdziwe szaleństwo przyszło dopiero gdy zaczęłam przeliczać rozmiary :) Na szczęście poziom trudności podczas projektowania swetra nijak się ma do poziomu trudności jego dziergania. Dlatego tak kluczowe są odpowiednio skonstruowane instrukcje. Postanowiłam, że na przykładzie tego swetra powstanie post opisujący jak wygląda proces tworzenia wzoru i ogólnie praca projektantki.
Mimo że ten odcień wcale nie jest różowy, to czuję się w nim wyjątkowo dobrze i zdecydowanie trafia na listę kolorów dozwolonych :) Podoba mi się jak gra ze złocistym blondem... Z czym Wam się on kojarzy? Jakbyście go nazwały? 

Edit: mam już komplet testerek, dziękuję Wam! I na koniec oczywiście ogłoszenie!
Wzór jest już gotowy i tylko czeka na przetestowanie! Jeśli macie ochotę wziąć udział w testach (za co z góry ogromnie Wam dziękuję!), poniżej wstawiam kilka najważniejszych informacji:
  • Początek testu: 4.11.2019
  • Koniec testu: 20.12. 2019
  • Rozmiary: XS (S, M, L) [XL, XXL], obwód swetra w klatce piersiowej: 98 (104, 111, 118) [125, 132] cm, sugerowany luz: 15-20 cm 
  • Zużycie wełny (grubość fingering): 1080 (1185, 1290, 1440) [1550, 1650] metrów
  • Próbka: 24 oczka x 34 rzędy na drutach 3.75 mm, ściegiem ryżowym (1x1), po blokowaniu
  • Test prowadzony jest w języku angielskim.
  • Proszę zgłaszajcie chęć udziału wysyłając mi wiadomość mailową z wybranym przez Was rozmiarem, wyłącznie na adres: contact@marzenakolaczek.com
  • Jeśli rozmiar będzie jeszcze dostępny, wyślę Wam maila ze wszystkimi szczegółami byście mogły się z nimi zapoznać :) 
Pozdrawiam Was serdecznie!
Marzena