niedziela, 8 listopada 2020

Nikko Dress

W poprzednim poście (klik!) pokazałam Wam mój pierwszy, ręcznie uszyty płaszcz i przy okazji, chwaląc się podszewką, zdradziłam o czym będzie dzisiejszy post :). Kilka dni po skończeniu Cambrii Duster, w ekspresowym tempie uszyłam sukienkę, dzięki czemu załapała się na weekendową sesję i tak oto piszę do Was drugi raz w jednym tygodniu. 

Ale przyznać muszę, że mam ostatnio spory problem z blogiem. Nie chodzi o chęci prowadzenia go, bo ja nadal bardzo lubię pisać, ale o... motywację związaną z aktywnością na blogu. Biję się mocno z myślami - pisać czy nie? Ma to w ogóle sens? Wiem, że jest ze mną stała grupka osób, których obecność niezwykle mnie cieszy i którym dziękuję ogromnie za każdy odzew, ale z każdym postem jest jednak coraz ciszej... Nie chodzi tylko o komentarze, ale również o liczbę wejść. Piszę tu, na Facebooku i Instagramie. I to właśnie na blogu, gdzie piszę o wiele, wiele więcej, tu gdzie otwieram się najbardziej, czuję najmniejsze zainteresowanie. Nie obwiniam za to nikogo - wszak to Wasza decyzja gdzie macie ochotę zaglądać i jaka forma treści i kontaktu (na przykład ze mną) odpowiada Wam najbardziej! Niemniej chciałam Wam powiedzieć o moich odczuciach i o tym, że biorę pod uwagę zrezygnowanie z bloga. 

Póki co jestem, ale nie umiem powiedzieć jak długo jeszcze. Cóż, zobaczymy!


Wracam jednak do głównego tematu posta, czyli sukienki Nikko (link do wzoru: klik!). Pewnego razu na kawie z Anią (tą moją Anią od szycia, ale też od dziergania), moim oczom ukazała się przepiękna sukienka! Niestety była już zajęta i z gracją noszona przez jakąś dziewczynę, więc jedyne co mi pozostało to ją znaleźć lub uszyć samemu. I niestety ta sukienka, którą Wam dziś pokażę, wcale nią nie jest - tamtej nie udało mi się jeszcze kupić czy uszyć, ale to nic! Bo ten widok sprawił, że otworzyłam się na nowe kroje i wzięłam pod uwagę nowe dla mnie materiały. Wykroje, które odrzucałam bez zastanowienia, zaczęły kusić. I gdy szukałam tamtej jednej jedynej, trafiłam właśnie na Nikko Dress. Jaki był rezultat tego spotkania zapewne już się domyślacie :) Kupiłam wzór, znalazłam idealny materiał i uszyłam ją tak szybko jak się dało. I nie ma opcji bym miała w szafie tylko jeden egzemplarz.

Chyba nigdy nie miałam tak wygodnej sukienki! Być może jej dopasowanie może komuś sugerować, że ogranicza ruchy, albo uciska tu i ówdzie, ale absolutnie nic z tych rzeczy. Ona jest jak dres po domu, jak najwygodniejsza piżamka :) 

To jednoczesne dopasowanie do ciała i komfort jest efektem kroju oczywiście, ale moim zdaniem głównie materiału, na który się zdecydowałam. Już kiedyś chodziło mi to po głowie, ale nie byłam pewna czy to dobry pomysł, aż nie znalazłam tych dwóch sukienek: klik! i klik!, a dodatkowo nie okazało się, że sklep Metry i Centymetry ma swój lokal we Wrocławiu i oferuje taki właśnie materiał w kilku naprawdę super kolorach (klik!)! Pojechałam, sprawdziłam splot, gramaturę i miękkość i kupiłam ponad 2 metry bawełnianego ściągacza :) Na poniższym zdjęciu możecie dostrzec prążkowaną fakturę:

Materiał jest gruby, ale nie sztywny, ciepły i bardzo sprężysty. Moim zdaniem ideał! Świetnie mi się go szyło, ale nie mogłam po prostu użyć overlocka do łączenia szwów. Jego sprężystość na to nie pozwalała i każda próba (z różnymi naprężeniami nici) kończyła się bardzo luźnym szwem i widocznymi nitkami na prawej stronie. Ale to żaden problem, maszyna świetnie sobie poradziła.

Jak widzicie zrobiłam sobie sukienkę z golfem. Jeszcze kilka lat temu nie akceptowałam żadnego ubrania powyżej obojczyków, ale teraz w ogóle mi to nie przeszkadza. No i kolor! Wcale nie jest różowy, prawda? Już na dobre polubiłam się z mahoniami, koniakami czy terakotą. Grunt by kolor był  przydymiony, zgaszony, a nie mocno nasycony.

Oceniając tabele rozmiarów uznałam, że powinnam wybrać rozmiar 4 w biuście i 6 w biodrach. Uznałam, że w czwóreczce na biodrach i tak pewnie będzie delikatnie luźno, a mi zależało na dopasowanej sukience, więc po prostu zaryzykowałam i wycięłam go bez modyfikacji. Okazało się jednak, że sukienka wyszła bardzo luźna! Leżała tylko dobrze w ramionach, ale w biuście był już niewielki luz, talia wręcz tonęła w nadmiarze materiału, a i na biodrach Nikko smętnie wisiała nie podkreślając absolutnie nic. Zapewne powodem takiego stanu rzeczy jest ta spora sprężystość ściągacza. Sukienki uszyte z klasycznego jerseyu, które widziałam na stronie autora czy w galerii na Instagramie pod hashtagiem #nikkodress, nie wypadają wcale tak źle. Czasem faktycznie są w moim odczuciu zbyt obszerne, ale ogólnie nie zaobserwowałam wielkiego dramatu.

W sumie trochę się spodziewałam, że nie uniknę dopasowywania, bo każdy rozmiar miał większy obwód w talii niż bym sobie życzyła, ale nie sądziłam, że będzie to aż tak drastyczne :) Niemniej modyfikacje w takim kroju i z takim materiałem są banalnie proste. W ramionach leżała dobrze, to najważniejsze! Wystarczyło tylko zebrać równomiernie nadmiar z boków, w tym celu ubrałam sukienkę i poprosiłam Mateusza o zaznaczenie szpilkami odpowiednich miejsc. Zredukowałam tym sposobem około 3 cm z każdej strony (na płasko) w biuście i biodrach oraz prawie 6 cm z każdej strony w talii. Zostawiłam tylko taki luz by łatwo się ją zakładało i komfortowo nosiło.


Rękawy i dół sukienki wykończyłam overlockiem, podwinęłam i przyszyłam używając podwójnej igły. Dzięki temu ścieg jest bardzo elastyczny, ale nadal prosty - na prawej stronie mam dwa, równoległe ściegi, a po lewej niewielki zygzaczek.

Używałam nici Ariadna, o numerze 8011. Musiałam zrobić kilka próbnych ściegów zanim znalazłam idealne parametry do szycia ściągacza, ale nie jest to trudny w szyciu materiał. Zachowuje się po prostu ciut inaczej niż wszystko to, co do tej pory znałam. 

 

Sukienka jest tak prosta, że szycie jej jest po prostu ekspresowe! Chciałabym jeszcze różową wersję, może karmelową, beżową, szarą, z golfem i taką bez, z lżejszej tkaniny na wiosnę, z rękawem 3/4...  

Cena materiału, który wybrałam jest tak korzystna, że nie zamierzam się ograniczać tej zimy tylko do tej jednej:) Moim zdaniem Nikko ma same zalety: jest niewyobrażalnie wygodna, stylowa, kobieca, jednocześnie codzienna i na wieczorne wyjście, nieskomplikowana, łatwo ją zmodyfikować i dopasować do naszych potrzeb. Szyjcie ją, mówię Wam!

 

Pozdrawiam,

Marzena

środa, 4 listopada 2020

Płaszcz Cambria Duster i odrobina dramatu.

Końcówka października to jakiś dramat. Ponad tydzień temu chciałam napisać dla Was posta o moim najnowszym, wyczekanym szyciowym projekcie, ale tak się złożyło, że świat miał dla nas inne plany. Najpierw spadła na nas z niezwykłą siłą decyzja trybunału, a potem ja spadłam sobie równie mocno z obręczy gimnastycznych i potłukłam się wyjątkowo dotkliwie. Weekend wspominam więc jako jedną wielką mieszankę bólu, przerażenia i wycieńczenia. Był protest, strach przed wielomiesięczną kontuzją, był SOR pełen przedmiotowego traktowania i łez, a nawet zepsuty samochód w najmniej odpowiednim momencie. I to wszystko w ciągu dwóch dni. Ależ zabawa! :) Niedziela jednak przyniosła nadzieję, chociaż w jednej kwestii. Ból się zmniejszył tak drastycznie, że trudno było nam w to uwierzyć. Wieczorem chodziłam już jak gdyby nic się nie stało, a w środę wznowiłam treningi unikając po prostu obciążania poobijanych miejsc. Nie wiem z czego są moje kości, ale bardzo je lubię. Uff. Jeden problem z głowy. Ale jak wiecie, w tej drugiej sprawie nie za wiele się zmieniło.

Jaka decyzja zapadła każdy wie... ja całą sobą wspieram protesty, prawa człowieka, wolność i równość. I mimo że nie jest to post polityczny, to chcę byście wiedzieli jakie jest moje stanowisko. Nie wstydzę się tego, nie zamierzam ukrywać, siedzieć cicho. Ale krzyczeć zdecydowanie wolę na protestach, dlatego kończę już ten mało optymistyczny wstęp i opowiem o czymś zdecydowanie przyjemniejszym. 


Uszyłam sobie wełniany płaszcz i jestem ogromnie z niego zadowolona! To zdanie w żaden sposób nie oddaje radochy i dumy, jaka mnie przepełnia, dlatego zamiast produkować kolejne linijki, po prostu pokażę Wam moją uśmiechniętą mordkę w towarzystwie nowego płaszcza :)

Wzór, który wybrałam to Cambria Duster od Friday Pattern Company i tak naprawdę wcale nie jest to wzór na wełniany płaszcz. Docelowo jest to raczej długa, luźna narzutka, ale ja pewnego dnia trafiłam na świetną interpretację dziewczyny, która użyła gotowanej wełny i zwyczajnie zwariowałam na jego punkcie. Niedługo potem do brytyjskiego sklepiku Guthrie&Ghani trafiła nowa dostawa pięknej wełny na jesienne projekty i postępując trochę wbrew swoim zasadom, kupiłam ją tego samego dnia, bez zastanowienia, nie czekając na próbkę i nie szukając żadnej alternatywy. Ta kratka, jodełkowy wzór i beżowo-brzoskwiniowy kolor po prostu był mi pisany :) Tkaninę znajdziecie tu: klik!

Kupiłam 3.2 m, czyli tyle ile podaje wzór. W przypadku niewzorzystego materiału można spokojnie zakupić mniejszy metraż, ale jeśli zależy Wam na spasowaniu wzoru, a ja właśnie taki miałam cel, to warto mieć go nawet trochę więcej. 

Udało mi się zgrać kratkę w każdym miejscu, w którym było to wykonalne - na przednich panelach, na kieszeniach, bocznych szwach, łączeniu w talii i na ramionach. Jest to naprawdę satysfakcjonujący widok :) Nie było to tylko możliwe na łączeniu rękawów z korpusem oraz z przodu, powyżej talii. Tam płaszcz staje się bardziej trójwymiarowy i nie da się uniknąć rozjechania wzoru. Jest to jednak praktycznie niewidoczne bo ukrywa się pod przednimi, dwuwarstwowymi połami.

 
Jako że wzór docelowo zaprojektowany jest dla cieńszych materiałów, musiałam wprowadzić trochę modyfikacji. Największą z nich jest podszewka. Nie chciałam wełnianego płaszcza bez podszewki, ale tworzenie własnej z głowy póki co mnie przerasta. Dlatego zdecydowałam się na inne podejście. Wycięłam z wiskozowej, terakotowej tkaniny (kupionej w Popcouture) te same elementy co z wełny, połączyłam je z główną tkaniną i traktowałam jak jeden element. Pomysł na ten rodzaj podszewki podrzuciła mi Ania, która w tym samym czasie co ja szyła swoją wersję Cambrii Duster z gotowanej, niebieskiej wełny - koniecznie zerknijcie na jej profil klik!
 
Oprócz tego zmodyfikowałam jeszcze wiązanie w talii. Zrezygnowałam z dwóch pasków doczepionych z boku na rzecz jednego, dłuższego by móc opleść się nim również z tyłu. Dodałam też dwie szlufki by utrzymać go w pożądanym miejscu.


Szwy, tak jak proponuje wzór, w większości przypadków wykończyłam lamówką by otwarty płaszcz prezentował się jak najlepiej (polecam ogromnie zwijacze do robienia lamówki!). Zrezygnowałam z niej tylko w rękawach i do zabezpieczenia szwów użyłam overlocka. To zmniejszyło grubość szwów, dzięki czemu nie są wyczuwalne podczas noszenia, a dodatkowo odjęło mi to trochę pracy. Kilka metrów lamówki ze śliskiego materiału może doprowadzić do szaleństwa!

Lamówka w połączeniu z dwoma warstwami sprawiła, że szyłam go tak na oko dwa razy dłużej niż mogłabym w oryginalnej wersji. Ale niczego nie żałuję! Projekt jest łatwy i nieskomplikowany, posiada niewiele elementów, a instrukcje są świetnie napisane. Zdecydowanie do powtórzenia na wiosnę :) Myślę o bardziej "sportowej" wersji.

Moje wrażenia z pracą z wełną? Bardzo pozytywne! Nie różniło się to o wiele od szycia lnu czy bawełny. Ta, którą wybrałam nie jest bardzo gruba - tak akurat na sezon jesienny czy wiosenny - więc komfort szycia był porównywalny z szyciem spodni dla Mateusza. Do prasowania używam zawsze generatora pary i ta wełna świetnie radzi sobie z wilgocią i temperaturą, poddaje się jej, nie zmienia faktury czy koloru, ale na wszelki wypadek używałam cienkiej poszewki i starałam się prasować ją na lewej stronie. Wyposażyłam się w poduszkę prasowalniczą (klik!) by rozprasować zaokrąglone miejsca oraz "domowej roboty" clapper, czyli drewniany, płaski klocek, którym dociska się szwy podczas rozprasowywania. Ja użyłam do tego celu świeczki Woodwick z drewnianą pokrywką:). 
 
Dowiedziałam się tego wszystkiego jeszcze przed zaczęciem pracy - obejrzałam kilka filmików i przeczytałam parę artykułów o szyciu płaszcza. Chciałam zrobić go tak jak należy, niczego nie zepsuć i osiągnąć jak najlepszy efekt. To prasowanie szwów z "clapperem" czy prasowanie na poduszce dało moim zdaniem genialne efekty! 
I jeszcze jedna kwestia, nic odkrywczego, ale zdałam sobie z tego sprawę dopiero podczas szycia tego projektu, więc dzielę się tym (nie)odkryciem z Wami: mając dwie warstwy, w dwóch różnych kolorach, użyjcie dwóch kolorów nici, tak by na żadnej stronie szew nie był widoczny. Inny kolor w bębenku, inny na szpulce. Totalnie oczywiste, ale można się rozpędzić i zapomnieć :)

Używałam nici Gutermann w kolorze beżowo-pudrowym o numerze 991 oraz terakotowej Ariadny numer 7622.
 

Nigdy w życiu nie miałam wełnianego, eleganckiego okrycia wierzchniego, bo każda próba zakupu gotowca w sklepie kończyła się niepowodzeniem. I wiecie co? Bardzo miło się więc żyje ze świadomością, że mój pierwszy płaszcz jest w 100% MOIM płaszczem. Jakby tego było mało kupiłam  już kolejną wełnę, tym razem grubszą, delikatnie "drapaną" na zimowy, ocieplany płaszcz.

A w poście możecie znaleźć spojler tego, o czym będzie kolejny post w tym tygodniu :)

Pozdrawiam Was ciepło! Trzymajcie się!

Marzena