środa, 31 grudnia 2014

Typowo babski post - włosy

Blog jest o dzierganiu, wiem. Ale to ma trochę wspólnego z dzierganiem - bo przecież dziergam rękoma, a ręce należą do mojego ciała, a do mojego ciała też należą włosy (niezła przechodniość:)), więc dziś będzie o włosach. 
Generalnie mało mam "typowo kobiecych" bzików. Nie maluję się, nie lubię zakupów, buty lubię, ale mało i konkretnie, nie noszę biżuterii, ale włosy! Włosy to mój bzik (ten związany z wyglądam) numer jeden. 

Może ten post podsunie którejś z Was pomysł na to jak ujarzmić swoje włosy? Ja sama do niedawna byłam zielona w tej sprawie, więc dziś dzielę się z Wami moimi sposobami na gładkie i naprawdę miękkie włosy. To co odkryłam jakiś czas temu całkowicie je odmieniło.

Zacznę od tego jakie mam włosy. Każda z nas jest inna, nie każdy specyfik, który dział na osobę A podziała tak samo na osobę B. To oczywiste. 
Moje włosy zawsze były suche (wyczytałam, że są wysokoporowate). Puszyły się, nie potrafiłam ich wygładzić, zawsze - a zwłaszcza końcówki - unosiły się jakby były natapirowane. I naelektryzowane.
W połowie gimnazjum nagle zaczęły mi się kręcić. I to nie byle jak. Od samego czubka głowy, niekiedy wyglądały jak sprężynki. Nie dbałam wtedy o ich zdrowie, ale o dobry wygląd. Gdy je rozczesałam miałam na głowie jedną wielką szopę, więc po myciu odbywał się specjalny rytuał polegający na wyciskaniu włosów a nie szorowaniu ręcznikiem, stosowaniu odżywek do włosów kręconych i ugniataniu loków od dołu z użyciem gumy do włosów i suszeniu, również od dołu. No loki był jak marzenie. Guma sprawiała, że włosy układały się w zakręcone pasemka, suszenie od dołu unosiło je i w ostateczności wyglądało to tak:

W liceum zaczęły się problemy - włosy był okropnie zniszczone, suche, sztywne, szorstkie. Dotychczasowe zabiegi tylko pogorszył stan moich włosów, a jak zaczęłam je zapuszczać i stały się ciężkie, loki nie chciały już się ładnie unosić. 
Na zdjęciu poniżej naprawdę wyglądały już fatalnie... Początek studiów:
Były tak suche, że nawet tego nie skomentuję.

Nie wiem czy to było normalne, ale od momentu jak podcięłam włosy na równo, bez cieniowania, zapuściłam, i zaczęłam je codziennie niemalże prostować, po pewnym czasie zauważyłam, że przestały się kręcić, no po prostu wcięło mi loki! Lekko tylko się falowały, co w zasadzie wyglądało okropnie przy tej suchości, którą miałam. Stąd codzienne prostowanie.

Rok temu postanowiłam zrobić porządek z fryzurą. Odrzuciłam w kąt prostownice i postanowiłam chodzić z byle jakimi włosami do momentu aż nie "wyzdrowieją". I zaczęłam olejować włosy. Używałam oliwy z oliwek i oleju z pestek winogron, nakładałam go na całe, suche włosy. Potem mi się znudziło, ale efekt już był widoczny. To był chyba taki początek ich ozdrowienia. O olejowaniu można przeczytać same dobre rzeczy - odżywia włosy, wygładza, nawilża. 
Włosy stały się delikatniejsze w dotyku i jakby mniej był napuszone. Ale nadal czegoś im brakowało.
Po pierwszym olejowaniu wyglądały tak:
 

A tak po kilku "zabiegach":

Używałam już chyba każdego szamponu. Próbowałam znane marki, nieznane, tanie, drogie, z naturalnych składników, bez silikonów i z nimi. No wszystkiego dosłownie, a efekt zawsze był taki sam. Ot normalne włosy, bez żadnych zmian.
 
Zaraz po olejowaniu, albo jeszcze w trakcie, kupiłam szampon firmy Aussie, tak na spróbowanie. Na początek sam szampon bo trochę kosztuje, a odżywka wcale nie jest tańsza. Ciężko opisać mój zachwyt! Jeszcze zanim wyschły nie mogłam przestać ich dotykać! Były nieziemsko miękkie, po samym szamponie. Długo nie myślałam i kupiłam odżywkę. Teraz mam cały zestaw:
Od lewej: maska arganowa, używana przez miesiąc, też bardzo dobra. Olejek, odżywka, szampon, mgiełka, maska.

Ja używam serii do suchych i zniszczonych włosów z olejkiem z orzechów makadamia. Są też inne, ale nie próbowałam. Cały zestaw nie jest tani, ale nie wydaje mi się przesadnie drogi - działa, więc kupuję go z radością.
Włosy myję co drugi dzień, na zmianę używam odżywki i maski, mgiełkę bez spłukiwania co każde mycie, i na koniec wmasowuje we włosy olejek Bioelixire Argan Oil, który jest mieszanką oleju arganowego, oleju słonecznikowego  i olejku jojoba. Olejku nie spłukuję - wchłania się we włosy idealnie.

Zestaw Aussie sprawia, że moje włosy są mięciutkie, nawet końcówki, które zawsze był moim utrapieniem. Olejek nie dość, że nawilża i stanowi ochronę przed suszarką, słońcem itp. to sprawia, że włosy są jedwabiście gładkie, miękkie i mają połysk! Może to brzmieć jak jakaś reklama (przysięgam, nikt mi za to nie zapłacił:)), ale piszę jak jest, co Was będę okłamywać. 


 Włosy były umyte, podsuszone i zaplecione w warkocz.
 
Niestety w październiku wydarzyła się rzecz dla mnie straszna. Dzień przed wyjazdem do Warszawy na spotkanie robótkowe pofarbowałam, jak zawsze w domu, włosy. Ale kolor wyszedł okropny... I zrobiłam coś, czego nie powinnam - do dziś żałuję! Pofarbowałam je tego samego dnia jeszcze raz.
I koniec. Włosy stały się znowu suche, i co gorsze, zaczęły się łamać. Załamałam się, bo tak długo o nie dbałam, zapuszczałam, pielęgnowałam a tu przez taką głupotę, w ciągu jednego dnia wróciłam do punktu wyjścia. Szampon już tyle nie dawał.
Uratowały mnie znowu naturalne składniki. Nie olejowałam, ale zrobiłam maseczkę z oliwy i miodu. Mniej więcej jedną łyżkę miodu mieszamy z jedną łyżką oliwy z oliwek i nakładamy na suche włosy. Najlepiej założyć folię na włosy i owinąć je ręcznikiem by zrobiło się tam trochę cieplej. 
Dwie maseczki wystarczyły by włosy znów nabrały życia. Podcięłam tylko połamane końce. I włosy na dzień dzisiejszy wyglądają tak:
 

Tu nie poszła w ruch suszarka. Poszłam spać z wilgotnymi, zaplecionymi w warkocz włosami.
 
Nie wiem co jest w moim szamponie. Czy jest tam dużo chemii czy nie, nie znam się nawet na tym. Moje włosy go uwielbiają i to się liczy. Ale! Jak widać bez zdrowia nie ma ładnych włosów. Bez olejowania czy maski nie miałam żadnych szans - co jakiś czas będę taką maskę nakładać by dawać im trochę "energii" :).

A Wy? Macie jakieś super rozwiązania? Ja chętnie dowiem się czegoś nowego. Myślałam, żeby kupić inne naturalne olejki i stosować na zmianę.
 
Pozdrawiam, Marzena

poniedziałek, 29 grudnia 2014

Cold Breath

Wczoraj wieczorem wróciliśmy z Ustki, gdzie spędzaliśmy święta, obijaliśmy się, odpoczywaliśmy, spacerowaliśmy i fotografowaliśmy! Nie dziergałam prawie wcale, nie zaglądałam do sieci prawie wcale, więc prawie wcale Was nie odwiedzałam i nie odpisywałam na maile - będzie nadrobione, przepraszam! Zauważyłam tylko, że podczas mojej nieobecności powstała piękna wersja testowa Merigold... Zajrzyjcie do Karoliny (klik!).

Na początku grudnia zaczęłam sweter z Leizu Worsted Julie Asselin, szło błyskawicznie - gdybym miała zsumować dni, w których go dziergałam to nie wyszłoby więcej niż dwanaście:). W Ustce go wykończyłam i obfotografowałam, a jako że nie znoszę pracować nie na swoim komputerze czekałam z pokazaniem zdjęć do teraz. 
Ale zanim je pokażę chciałabym Wam opowiedzieć jak to wyszło z tymi zdjęciami... Ubrałam się, uczesałam (a czeszę się długo!), umalowałam (coś niezwykłego!) i zabrałam Mateusza i dwa aparaty i pojechaliśmy na tzw. drugie molo w Ustce. Dzień wcześniej gdy sweter był jeszcze wilgotny wiało przecudnie! Już widziałam te zdjęcia z falą rozbijającą się o molo w tle (zobaczcie jak to wtedy wygląda - klik!), ja na pierwszym planie, rozwiane włosy...
Sztorm się skończył, a przynajmniej to co ja nazywam sztormem, takie małe pierdółkowate fale to żaden sztorm. W takim to się człowiek dobrze bawi podczas kąpieli, ja chciałam wielkie fale! Wiatr ucichł, ale i tak molo wydawało się najlepszą opcją. Już tam, na cyplu, oczywiście wiało na tyle by włosy latały gdzie się tylko da, ale fal nie było. A raczej tylko tak mi się wydawało! Nie zdążyliśmy zrobić więcej niż kilkanaście zdjęć i zwyczajnie w świecie oberwałam po głowie falą! 
Cały dramat tej sytuacji polegał na tym, że trzeba było wracać do domu, a przecież ja chciałam mieć już zdjęcia. Włosy mokre, buty mokre, spodnie mokre, mokry sweter wyciągnięty okropnie.
No dobra. Tak od razu się nie poddałam i zrobiliśmy kilka zdjęć "na mokro", ale ich nie pokażę bo uznacie, że jestem zbyt szalona by się ze mną zadawać:). Całe szczęście nie było zimno, około 9 stopni na plusie.

Po świętach ubrałam się znowu, uczesałam się znowu i nawet rzęsy pomalowałam znowu i poszliśmy na sesję numer dwa. I ta już niczym nie zaskoczyła:)

Ok, zaskoczył nas śnieg, ale spadł w pierwszy dzień świąt i leży chyba nadal. Dobrze się złożyło bo chyba jeszcze nie mam zdjęć w zimowej scenerii.
Parę słów o włóczce - miękka, mięsista i sprężysta. Zawiera w sobie jedwab więc ma delikatny połysk. Mi się z niej cudnie dzierga. Pozowałam w nim jak widzicie bez problemu - jest bardzo ciepła! Kolor jest nietypowy, połączenie beżu, z różem i wrzosem, ale nie jest to słodkie połączenie. Ciężko go w ogóle określić. Nazywa się Shiitake i z moich googlowych poszukiwań wychodzi na to, że jest to grzyb, który ma podobne kolory:).

Parę słów o wzorze - uwielbiam projekty Joji, lubię takie luźne kroje, co już pewnie wiecie. Dodatkowo są świetnie napisane i mimo że są dość proste posiadają zawsze kilka fajnych detali, które również uwielbiam. W Cold Breath jest to warkocz na ramionach oraz efekt za długich rękawów.
Wprowadziłam kilka modyfikacji. Przede wszystkim zrobiłam rozmiar XS a nie S jak zawsze, ale sweter i tak jest szeroki i ciężki. Przy marszczeniu rękawów coś pomajstrowałam bo "zagięcia" były zbyt wąskie i nie wyglądało to dobrze. Ale to wina mojego ciasnego dziergania. Zrezygnowałam też z rozporków po bokach i teraz wydaje mi się bardziej przytulny, czyli taki jak chciałam.


Nie jestem ani trochę "golfowa". Jak mi coś lub ktoś dotyka szyi to się duszę, ale ten sweter kołnierz ma raczej jako ozdobę - jest on szeroki i wiszący.

Na koniec sesji mogłam już sobie pozwolić na "zmoczenie" po raz drugi, ale w przyjemniejszej formie:).
No dobra! Pokażę, bo i tak już na fb poszło w świat. Tryptyk pod tytułem "Pozuje, obrywam, płaczę".

Teraz mam mały problem bo szalik, który dziergam średnio mnie przyciąga do drutów, a nie mam pomysłu/weny na nic nowego. Chyba zrobię to co zawsze - przeczekam, samo przyjdzie.

Ale za to wpadł mi do głowy inny pomysł. Macie ochotę na konkurs/zabawę dziewiarsko-fotograficzną? Oczywiście na końcu uwieńczoną preclem jakiegoś pięknego motka?

Pozdrawiam, Marzena.

czwartek, 11 grudnia 2014

Blog Liebster Award

Jestem typem co nie bierze udziału w takich zabawach, ale nominowała mnie bardzo sympatyczna osoba (www.makneta.com), której bardzo dziękuję! Zajrzałam też dziś na bloga Oli z handmade-project.blogspot.com i postanowiłam zrobić tak jak Ona - odpowiedzieć, ale nie nominować, i też liczę na to, że zostanie mi to wybaczone! Myślę, że na dwie się nie pogniewacie, hmy? :)

Jak byś jednym słowem określiła swój blog?
Wełniastopuchaty! Jedno słowo, no co?:)

Ile czasu spędzasz na tworzeniu nowych wpisów blogowych?
Rzadko piszę na zaś, nie tworzę postów długo. Zasiadam do komputera z pomysłem i wylewam z siebie to co mam do powiedzenia, jeszcze tylko Mateuszowy rzut oka, w celu oceny jakości i klikam "opublikuj". Dłużej oczywiście siedzę nad zdjęciami - czasem robię je w jeden dzień, czasem rozkładam na raty.

Podaj jedną zaletę prowadzenia bloga?

Kontaktowanie się z Wami!

Jak najlepiej zacząć dzień?
Spaniem do południa.

Bez czego nie wychodzisz z domu?

Bez celu. A jak nie ma celu, to bez Mateusza. Bo jak się błąkać, to razem.

Na której ręce nosisz zegarek?

Nie noszę zegarka.

Twoja ulubiona książka?

Ale, że tylko jedna? Jak jedna to... "Cień wiatru".

Co jest ważniejsze - słowa czy obrazy (zdjęcia)?

Słowa.

Gdzie byś pojechała w podróż marzeń?

Wszędzie tam gdzie wieje, jest szaroburo i klimatycznie. I jest mało ludzi. A najlepiej nie ma ich wcale. Północ, urwiste klify, wzburzone morze. Chciałabym do Norwegii, Szwecji, Nowej Fundlandii, Islandii.

Wymień swoje 3 zalety.

Marzycielka, zaradna, miła.

Jesteś nocnym markiem czy rannym ptaszkiem? Jakie są zalety takiego trybu życia?

Lubię spać. Wstaję najpóźniej jak się da, idę spać przed 23. I wiecznie jestem niewyspana. Ale wolę położyć się później, niż wstać wcześnie rano. Wstawanie rano jest okropne!

Pozdrawiam serdecznie!
Marzena.

wtorek, 9 grudnia 2014

Marzenia są po to... część druga.

Część druga, ale tylko na blogu, bo przecież małe i duże marzenia spełniają się już od dawna:). Pierwszym spełnionym marzeniem, o którym pisałam jest mój wełniany i puchaty sklepik. Ile to już minęło? Ponad pół roku!
Cieszę się, że moje szczęście rozeszło się po całej Polsce (i nie tylko!), wpadając w Wasze zdolne łapki w postaci zaoceanicznych ręcznie farbowanych precli:). I mogę teraz podziwiać je w postaci kolorowych projektów Waszego autorstwa! 

Kolejnym moim, a raczej naszym marzeniem było posiadanie własnego kąta. Jeszcze pod koniec września, kiedy prawie opaleni i bardzo wypoczęci wróciliśmy z wczasów, nie mieliśmy pojęcia, że jeszcze w tym roku, to całkiem niemałe marzenie się spełni!

Ja i Mateusz pochodzimy z Ustki, jesteśmy więc dla Wrocławia tymi przyjezdnymi. Jedyną opcją jaką mieliśmy, jeśli chodzi o mieszkanie, to wynajem. Kawalerki. Kto wynajmuje w dużym mieście wie, że to niemałe pieniądze, i to za maciupki metraż. 

Nie raz przeglądaliśmy oferty sprzedaży mieszkań, ale Wrocław jest po prostu okropnie drogi! Aż tu nagle - no nie całkiem nagle, bo "przespaliśmy" kilka miesięcy - znaleźliśmy coś co jest akurat. A potem jakoś szybko poszło:). Szybko bo mieszkanie już było gotowe (jedno jedyne, jakby na nas czekało!), decyzja zapadła też szybko bo wszystko było AKURAT! 
Napiszę więc kilka informacji, które może komuś się przydadzą, sprawią, że kupno mieszkanie wyda się mniej straszne, dowie się na co zwrócić uwagę. Mam nadzieję, że nie będziecie mieć mi za złe postów o tej tematyce? Skaczę z radości na samą myśl o urządzaniu się, o tym jak rozplanuję wnętrza itp. Blog jest o dzierganiu, ale też tak trochę o moim życiu, więc takiej rzeczy nie mogę pominąć:)

Co było dla nas ważne?
Lokalizacja. Może i jestem aspołeczna, nienowoczesna i w ogóle dziwna, ale ja w centrum mieszkać za Chiny bym nie chciała! Cenię spokój, ciszę za oknem, widoki. A kto mi zabroni? Poza tym ja lubię wyjść na spacer, i zobaczyć jakieś drzewo. Czy coś co żyje, a nie tylko trąbi i śmierdzi.
Udało się - mieszkanie jest za Wrocławiem, około 12 km od centrum, w Smolcu, z widokiem na... na nic! Dosłownie. Jest pole, pełne traw, chaszczy i krzaków. Oczywiście zapoznaliśmy się z przeznaczeniem tego "pola" i jest ono pod zabudowę zagrodową. Brzmi lepiej niż - "będą tam stały rzędy nowych bloków". A na razie będziemy się cieszyć prostym i naturalnym widokiem. Wszystkie nasze okna wychodzą właśnie na tę stronę (i balkon, który najbardziej mnie kusi jeśli chodzi o urządzanie!).

"Piękne" zdjęcia z telefonu.



Co prawda nie są skierowane tak, by przez większość dnia świeciło w nie słońce, ale ma to swoje plusy, o czym dowiedziałam się dopiero w dużym mieście. Latem nie da się tu wytrzymać! A słońce walące prosto do pokoju przez okno to już gruba przesada:). Trochę mi się odmieniło, bo zawsze marzyłam o mnóstwie okien właśnie od takiej słonecznej strony. Ale wtedy mieszkałam jeszcze w Ustce gdzie lato jest cudne a nie mordercze.

Nie martwimy się dojazdem do miasta - na początek będziemy używać rowerów i autobusów. Rower lubimy, a jazda na nim może nam tylko wyjść na zdrowie. Trzeba szukać pozytywów.

Ważny był metraż. Bo mieszkania nie kupuje się na rok czy dwa. A dodatkowy pokój zawsze się przyda. Nam przypadły trzy - jeden połączony z kuchnią, całkiem duży, który znajduje się na dole. Na dole bo mieszkanie mamy dwupoziomowe. Co mnie również bardzo cieszy!
Na poddaszu, co warto wiedzieć (bo ja nie wiedziałam wcześniej), metraż jest liczony trochę inaczej. Od pewnej wysokości liczy się (chyba) dzieląc na pół, a gdy jest już w ogóle bardzo nisko to nie liczy się go wcale. Tak więc mając 40 metrów na poddaszu, do ceny mieszkania liczy się niecałe 25 metrów. Dlaczego to jest fajne? Bo można, na przykład, takie skosy pięknie zabudować zyskując dodatkową przestrzeń do przechowywania, nie tracąc miejsca na resztę mebli. I tak nasze "25 metrów" wygląda naprawdę nieźle, sprawia wrażenie przestronnego. Poza tym taka sypialnia na poddaszu jest po prostu klimatyczna:).
Widok na mniejszą część (czyli mniejszy pokój, który dopiero powstanie) poddasza:


Ważna była cena. A jak! Mieszkanie nie jest we Wrocławiu, przez co cena jest zdecydowanie niższa. Nie żartuję z tym zdecydowanie, bo za cenę naszego mieszkania, w mieście dostalibyśmy co najwyżej 35 metrów, bez balkonu. Jest różnica prawda?

My nie kupiliśmy dziury w ziemi. Nie dziwię się jednak ludziom, którzy to robią, bo pewnie cena jest lepsza, bo ma się większy wybór. Ale fajnie jest wejść i "poczuć" czy mieszkanie do nas przemawia czy też nie. Kiedyś rozmawiałam z Olą, która też nie tak dawno nabyła swoje mieszkanie. Szukała i szukała, niby metraże takie same, ale jednak dobre rozłożenie pokoi daje bardzo dużo. Są mieszkania czterdziestometrowe, które wydają się przestronne, a znajdą się takie, które zwyczajnie przytłaczają.
My się ciut baliśmy tego poddasza - bo nisko, bo ciasno. No i weszliśmy i okazało się, że jest po prostu ekstra!

Jeszcze jedna rzecz mnie trochę irytuje. Przedziwna moda by dzielić mieszkanie na mnóstwo pokoi, które są malutkie. Bo lepiej się sprzedaje mieszkanie za x zł, gdy napisze się, że ma 3 pokoje a nie dwa, prawda? My będziemy mieć tyle ile w "ogłoszeniu", ale dziwna rzecz, na dole są dwa małe pokoje, a na górze jedno wielkie. Więc sami musimy coś z tym zrobić, połączyć dół, podzielić górę. Mało praktyczny ten ich projekt...

Jeśli Was jeszcze nie zanudziłam (wiecie, mogę o tym gadać do białego rana) to wspomnę, że blok ma tylko dwa piętra (i poddasze) i dwie klatki obok mieszkają nasi znajomi. A gdy ja piszę ten post Mateusz, biedny, czyta tysiąc stron regulaminów z banku i umowy kredytowej... Zanim będzie super, musi być trochę przykro.

Ale ja chętnie pominę kwestie... nieprzyjemne, tzn. banki, kredyty, formalności ok? Chyba, że chcielibyście dowiedzieć się jak to wszystko przebiega, co to jest mieszkanie dla młodych, to ja chętnie pomogę i z pomocą Mateusza, który zajmuje się tym (co za szczęście!), napiszę taki mini poradnik jak nie zwariować i załatwić co trzeba:).

Postaram się Was nie zarzucać postami o urządzaniu... ale ja się nie powstrzyma. Uwielbiam urządzać!:)

Pozdrawiam, Marzena.

PS. Każde rady na temat remontów, urządzania itp. mile widziane!

poniedziałek, 8 grudnia 2014

Caisson Hat by Paula Wiśniewska

Tego samego dnia, gdy podpisałam kwitek u kuriera na odbiór towaru z Kanady z piękną zawartością, przyznam się, ukradłam jeden motek! Zgłosiłam się do testowanie pierwszego wzoru Pauli (z bloga cuat5.blogspot.com) - cudnej czapki Caisson Hat i czekałam z rozpoczęciem właśnie na te motki... Wiedziałam, coś czułam, że będą idealne na ten projekt. Szybka decyzja, który kolor i tak po paru dniach miałam już swoją cieplutką wersję.

O wzorze - przyjemny w dzierganiu, napisany jasno, nie ma szans się pomylić. Wzór (jak sami widzicie) ozdobny, ale nie przesadzony - trójkąciki i warkocz, i to jest tak akurat! Dostępny jest w kilku rozmiarach, ja robiłam XL, który różni się od L tym, że lekko zwisa z tyłu, co zdecydowanie lubię. Muszę mieć taki luz na włosy, na powietrze, czy co tam się jeszcze znajdzie:).







Swoją wersję zrobiłam z pomponem. I to nie byle jakim. Bo to wełna z jedwabiem jest. Kupiłam kiedyś w przecenie jeden motek w brązowozłotym kolorze, leżał i leżał, nie wiedziałam co z nim zrobić. Może to okrutne, ale naprawdę pompon wyszedł cudny! Nie widać tego na zdjęciu, ale on się mieni, w zależności od tego pod jakim kątem się na niego patrzy raz jest ciemny, raz błyszczący, jaśniejszy. 

Teraz o wełnie - sama czapka też jest mieszanką wełny z jedwabiem. Mimo tego dodatku wełna jest bardzo sprężysta. No i dodatkowo ładnie błyszczy! Robię z niej już sweter... o czym pisałam w poprzednim poście. Minęło kilka dni, a ja już mam niezły kawałek. To chyba będzie mój rekord:). 
To że jest miła w dotyku i niegryząca to jasne, bo przecież nie dałabym rady nosić nic innego.
Jeśli macie ochotę na taką samą czapkę, zapraszam do sklepiku Pauli - klik! Widziałam też dzisiaj, że na facebookowej stronie autorki jest rozdawajka, a do wygrania własnie ten wzór - klik!

Pozdrawiam, Marzena.

sobota, 6 grudnia 2014

Dziergam, dziergam, dziergam

Nowe się dzierga. I jestem zachwycona. Tym jak się dzierga, co się dzierga (mój pierwszy golf - Cold Breath), z czego się dzierga, i tym jak wychodzi. Próbuję włóczkę Leizu Worsted od Julie Asselin, w nietypowym kolorze (Shiitake), który ciężko zidentyfikować/nazwać/sfotografować. Ale jak cudnie wychodzi...

Motki są niemal identyczne! I gdyby nie moje natręctwo (wszystko musi pasować, być równo, nic nie może rzucać się w oczy, odstawać) to nie mieszałabym motków, ale postanowiłam na wszelki wypadek zmieniać je co jakiś czas. Jeśli się różnią, to delikatnie - jeden ma ciut więcej różu, albo beżu. Ale odcienie są identyczne! Przy ręcznym farbowaniu niestety nie jest to norma, więc duże brawa dla Julie, za tak dokładną pracę!:)

Wcześniej, jak pisałam, zaczęłam dziergać Vector i mam go już prawie połowę. Łatwy i całkiem przyjemny wzór. Dobrze, że co ileś tam centymetrów zmienia się kolor, bo przynajmniej nie nudzę się tak bardzo (szaliki to dla mnie wyjątkowo nudna robota).

Bardzo nie lubię mieć dwóch robótek zaczętych, ale postanowiłam zrobić wyjątek, bo mam plan skończyć sweter przed świętami, by móc go obfotografować w mojej pięknej Ustce! 

Na koniec jeszcze wspomnę, że u Chmurki są do nabycia karty podarunkowe - ułatwienie dla świętego Mikołaja, który nie wie jaka grubość/kolor/przędza jest najlepsza:).

Przód i tył:

Dostępne w wersji elektronicznej i tej namacalnej:) Więcej szczegółów tu: karty upominkowe.

Pozdrawiam, Marzena.

czwartek, 27 listopada 2014

Julie Asselin u Chmurki!

Wpadłam powiedzieć, że u Chmurki są nowe lokatorki! Dwa rodzaje - Milis i Leizu Worsted - od Julie Asselin! 

Oczywiście przez tydzień są w promocyjnych cenach:)
A i Everlasting Sock od Dream in Color się nie obija i obniża cenę o 15%!
Prawie zapomniałam... Są też druty i akcesoria HiyaHiya!

Pozdrawiam, Marzena.

niedziela, 23 listopada 2014

Magic Cowl

Tylko komina brakowało mi do kompletu. Jakiś czas temu zrobiłam czapkę i rękawiczki - Magic Wildflower. Postanowiłam nie robić komina takim samym wzorem co resztę, ale nie chciałam gładkiego ściegu. Znalazłam wzór Honey Cowl - dostępny za darmo na Ravelry - a raczej nie znalazłam, tylko pamiętałam, że taki istnieje. Jest bardzo popularny, ładny, nieprzesadzony. Wzór, jakim się go robi, jest na tyle neutralny, że pasuje do wzoru na czapce, ale będzie też pasował do każdej innej. A przynajmniej tak mi się zdaje:).

Zdjęcia nie na mnie, bo dziś wyjątkowo nie czułam się na siłach by być fotografowaną, coś samopoczucie nie te. Jakiś kaszel, jakiś ból głowy...

Jest średnio długi, tak akurat na podwójne owinięcie wokół szyi. Robiłam podwójną nitką Dream in Color Jilly, w kolorze Victoria i zużyłam w sumie 2 motki (zostały maluteńkie kuleczki), na drutach 5 mm. Zamiast 220 oczek, nabrałam 240. Jakoś tak jestem dziwnie zaprogramowana, że nie pozwalam się dotykać w szyję, nikomu i niczemu (co za okropne uczucie!), więc mój komin nie mógł mnie za bardzo uciskać. Mimo wszystko nie lubię jak mi wieje zimą, ale potrafię pogodzić jedno z drugim:).
Zdjęcia bez rewelacji, ale widać chociaż, że wzór jest dwustronny. I z jednej i z drugiej strony mi się podoba.
Obecnie na drutach Vector, wymarzony szal w wymarzonych kolorach. Chciałam, żeby był jak najbardziej podobny do węższego oryginału. Wybrałam takie kolory:

Chwilowo "małe" projekty, ale za kilka dni biorę się za sweter. Męski sweter.
Pozdrawiam, Marzena.

sobota, 22 listopada 2014

My Special Joining - One stitch seam

(ENG) You will find the tutorial below.

(PL) Gdy planowałam Merigold, wiedziałam od razu jak chciałabym, żeby wyglądały ramiona. Miał być szew, który chciałam uzyskać przy użyciu techniki 3 needle bind off. Ale to było wtedy, gdy chciałam rękawy ozdobić warkoczami, ale w trakcie dziergania postanowiłam zmienić pierwotny plan i na rękawach zrobić jedynie kontynuacje szwu.
Na rękawach miało to być po prostu jedno oczko, które będzie zdejmowane bez przerabiania, przez co bardziej się wyróżni wśród reszty prawych oczek. Ale jak zaczęłam łączenie, okazało się, że 3 needle bind off, nie wygląda tak jak powinno. Przez to, że jedna z łączonych części jest ustawiona "tyłem", to podczas robienia k2tog (dwóch oczek razem), powstaje na tej części rządek lewych oczek i szew, zamiast być łańcuszkiem prawych oczek, jest po prostu takim zgrubieniem, który wygląda dobrze, ale mi nijak to nie pasowało! 
Usiadłam i zaczęłam myśleć. Wiedziałam co chcę osiągnąć, ale nie wiedziałam jeszcze jak. I w końcu wpadłam (po fakcie już wiem, że na dobry:)) pomysł i chętnie się z Wami nim podzielę. 
Dla przypomnienia. Efekt jaki uzyskałam to "łańcuszek" z prawych oczek wzdłuż połączenia ramion:





(PL) Technika, którą opiszę, służy do łączenia dwóch kawałków dzianiny, poprzez specjalne przerobienie odpowiadających sobie oczek z każdej części. Szew jest elastyczny, na prawej stronie wyglądający jak łańcuszek złożony z prawych oczek, na lewej, mniej widoczny i lekko "wgłębiony".

(ENG) Described technique is used to join two pieces of garment by working in a special way corresponding stitches from both parts. The seam is flexible. It looks on the right side like a chain made of  knit stitches, on the wrong side it's less visible and a bit concave.


ONE STITCH SEAM


1. Przygotowujemy dwa kawałki, które chcemy połączyć. Oczka pozostawione są na drutach, tak jak na obrazku poniżej. Ważne, by liczba oczek była taka sama w obydwu częściach. Kładziemy je prawą stroną do góry.

1. Prepare two pieces, which will be joined. The stitches are left open on the needles as on the picture below. It's important, that the number of stitches is equal in both parts. Place them with right side facing you. 



2. Potrzebny nam będzie drut warkoczowy, lub cokolwiek innego mogącego tymczasowo "przetrzymać" nam jedno oczko.

2. We'll need a cable needle or anything else, that can "hold" a stitch for us.





3. Jeśli kawałek z prawej ma po lewej stronie długi kawałek włóczki, posłuży on nam do przerabiania oczek. Wyłącznie na początku prujemy jedno oczko z prawego drutu w celu ułatwienia "zszywania".
W przeciwnym przypadku weź nową nitkę.

3. If the right hand piece has on the left the long piece yarn, it will be used to knit the stitches. Rip the first stitch (only in the beginning) to make sewing easier.

Otherwise take a new piece of yarn for that purpose.

4. Przełóż oczko z prawego drutu na lewy.

4. Slip the stitch from the right to the left needle.


5. Przerabiamy przełożone oczko razem z pierwszym oczkiem na lewym drucie (k2tog).

5. Knit slipped stitch together with the first stitch from the left needle (k2tog).



6. Zdejmujemy nowo powstałe oczko na drut warkoczowy i ustawiamy z przodu robótki.

6. Slip the newly created stitch on the cable needle and place it in front of work.



7. Pilnując by nitka, którą przerabiamy była cały czas pomiędzy oboma kawałkami, przekładamy kolejne oczko z prawego drutu na lewy i przerabiamy je razem z kolejnym na lewym drucie (k2tog).

7. Keeping the working yarn between two pieces, slip another stitch from right to left needle and knit it together with the next stitch from left needle (k2tog).




8. Na lewy drut przekładamy oczko z drutu warkoczowego (pamiętajmy by go nie przekręcić).

8. Slip the stitch from cable needle on the left needle (remember not to twist it!).



9. Przekładamy z prawego drutu na lewy oczko, które powstało z ostatniego przerabiania razem.

9. Slip the stitch created by last k2tog from right to left needle.



10. Wbijamy się prawym drutem w drugie oczko od prawej na lewym drucie, i przeciągamy je nad pierwszym (psso). (Jest to pierwsze oczko naszego szwu).

10. Insert the right needle in the second right stitch from left needle and pass it over the first one (psso). (It's the first stitch of our seam).

Powtarzamy kroki 6-10 aż nie zamkniemy wszystkich oczek. Przez ostatnie oczko przekładamy nitkę i zaciągamy.

Repeat steps 6-10 until you bind off all stitches. Pull yarn through the last stitch and fasten.

Staraj się wykonywać k2tog dość luźno, tak samo jak przeciąganie oczka - szew wtedy będzie bardziej elastyczny.

Try to work k2tog and psso quite loosely - it will make the seam elastic.

Pozdrawiam/Greetings, Marzena.