Jakiś czas temu Pimposhka (klik!) napisała post o albumach Project Life i trochę mnie zainspirowała by napisać post o moim podejściu do tematu zdjęć. Obie lubimy tworzyć pamiątki tego typu, ale mamy zupełnie inne metody:) Cel jest zdecydowanie ten sam.
Kiedyś chyba każdy miał w domu przynajmniej jeden album ze zdjęciami, prawda? Teraz wszystko trzymamy na dysku, robimy tysiące zdjęć aparatem i telefonem. Dziesięć kadrów tego samego widoku, zrobionych "tak na wszelki wypadek", żeby mieć pewność, że coś z tego wyjdzie... a ostatecznie nawet nie przeglądamy zgranych zdjęć, bo jest z tym tyle roboty! Owszem, jest :) Kiedyś mi to chyba nie przeszkadzało, pstrykałam ile się da i potem faktycznie przeżywałam męki albo po prostu olewałam temat. Teraz sprawa wygląda trochę inaczej. I nie zrozumcie mnie źle - nadal przywozimy mnóstwo zdjęć z wakacji (ale jakieś 3-4 razy mniej niż przedtem!), rzecz w tym, że zmieniło się nasze podejście do nich i zaczęliśmy myśleć przez naciśnięciem spustu. Naprawdę myśleć. Skłoniła nas do tego potrzeba zachowania obrazów na papierze.
Postanowiliśmy każdą naszą podróż umieścić w osobnej książce. Pragniemy zwiedzić każdy (możliwy) zakątek naszej planety i to będzie dla nas wyjątkowo piękna pamiątka.
Po naszym ślubie otrzymaliśmy od fotografa piękna fotoksiążkę i od tego się zaczęło...
Zawsze byłam fanką tego typu albumów - po prostu lubię duże formaty. Zależy mi na tym by taka książka opowiadała pewną historię i niekoniecznie każde zdjęcie musi być czymś konkretnym (przedstawiać mnie, Mateusza, jakieś wydarzenie), może to być detal, kawałek nieba, lasu, cegiełka na murze zamku, który zwiedzaliśmy. Staramy się oddawać w tych albumach klimat i atmosferę miejsca, które zwiedziliśmy - niektórych rzeczy nie da się łatwo pokazać na zdjęciach! Zapachu, nastroju, wrażenia, odczucia, dźwięku.
Dlatego starannie wybieramy kadry, poddajemy obróbce, a następnie łączymy je na jednej czy dwóch stronach w pewną króciutką historię, która ma dla nas znaczenie. Dla widza z boku może to być zwykłe zdjęcie, ale to my wiemy co się za nim kryje i za każdym razem gdy przeglądamy te zdjęcia, na moment wracamy w ukochane miejsce i poddajemy się emocjom z nim związanym :) Cudowne móc znowu poczuć silny wiatr i przypomnieć sobie nasze rozmowy podczas wędrówki na Rubha Hunish, albo wyobrazić sobie, że znowu wędrujemy po dżungli na Tiomanie, gdzie zakrywałam moje spieczone nogi ręcznikiem, bo ścieżka była zbyt wąska i gałązki drapały mi skórę :) I ta rozkoszna ochłoda po wskoczeniu do wodospadu!
Lubimy od czasu do czasu wyciągnąć albumy z szafki i powspominać. Podobnie mam z blogiem! Wracam do postów o wyprawach i czytam je po raz kolejny.
To teraz przejdę do konkretów - może zmobilizuję część z Was do zrobienia swoich własnych książek i przejrzenia tysięcy zdjęć na dysku?
Postępujemy zawsze według tego samego schematu. Zacznę oczywiście od początku.
Robienie zdjęć.
Jedziemy samochodem po nieznanym kraju. Podziwiam nowe, piękne widoki i od razu sięgamy po aparat żeby zatrzymać je na dłużej. Ale... Czy jest sens robić setne zdjęcie z trasy, gdzie wszystko i tak będzie rozmazane przez prędkość, a kadr bardzo wątpliwej jakości? Nie sądzę. Aparat, nawet ten najlepszy, w porównaniu z naszym okiem jest po prostu amatorem. Pogodziłam się z tym faktem już dawno, więc jeśli nie mam warunków do zrobienia dobrego zdjęcia to albo zrobię jedno pamiątkowe telefonem (być może zdjęcie to z czymś nam się będzie kojarzyć, jest tam coś zabawnego do czego chcemy wrócić i uśmiechnąć się raz jeszcze), albo po prostu odpuszczę.
Nie czuję potrzeby fotografowania każdego miejsca i każdej sytuacji. Mam wrażenie, że wiele nam wtedy umyka. Nie skupiamy się na chłonięciu danego miejsca i cieszenia się z tego co oferuje. Jeśli mam 5 minut to wolę wykorzystać je na zwyczajne stanie i patrzenie. Zdjęcie zrobię potem. Albo nie. I mówię to ja, która naprawdę uwielbia fotografować i robi to często. Nie chcę jednak by ta potrzeba zdominowała mi wakacje. Po co fotografować coś czego nawet nie miałam czasu podziwiać? Po co robić sobie setne selfie z deską do surfowania zamiast po prostu wskoczyć do wody i korzystać ile się da? (o tym niedługo!!!)
Z drugiej strony lubię mieć czas na dobre sfotografowanie wybranego obiektu. Widzę górę na horyzoncie i nie mogę wyjść z podziwu... cieszę się gdy mam mnóstwo czasu by móc znaleźć dobry kadr, poczekać aż chmura zakryje szczyt, a światło idealnie zagra na zboczach.
Tak jak wspomniałam wyżej, zaczęliśmy myśleć podczas naciskania spustu. Nie wiem czy to są mądre myśli, ale grunt, że są - oznacza to, że robimy zdjęcia świadomie, a przynajmniej większość z nich. Przymierzamy, kadrujemy, ustawiamy się i jak już jesteśmy gotowi to pstrykamy. Upewniamy się, że na wyświetlaczu jest to czego nam trzeba, robimy jeszcze jedno zdjęcie, tym razem obejmując trochę więcej krajobrazu (to takie praktyczne podejście - jest potem z czego "docinać" w razie czego) i idziemy dalej.
Ja zawsze korzystam z trybu manualnego, więc gdy Mateusz przejmuje aparat to się oczywiście zapomina i robi zdjęcia na ustalonych przeze mnie (do innej scenerii) ustawieniach migawki i przesłony i czasem trzeba każdy kadr powtórzyć ;). Zdarza się.
Najczęściej do robienia zdjęć używamy aparatu. Bardzo rzadko fotografujemy telefonem - jakość z lustrzanki jest nieporównywalna, ale to wszystko zależy od naszego sprzętu i potrzeb. Do małych zdjęć nie potrzeba wysokiej rozdzielczości, ale gdy tworzymy fotoksiążkę to każdy piksel jest na wagę złota.
Poza tym aparat i obiektywy dają mi więcej możliwości, a ja jestem z tych, których się nie ogranicza jakimiś automatycznymi ustawieniami (nikt mi nie będzie mówił jak mam żyć:)).
Niewiele jest tu czy na Instagramie zdjęć, które wykonałam komórką.
To myślenie nad zdjęciami bardzo nam pomogło. Nie mamy już tak dużo bezsensownych powtórzeń, czy zdjęć byle czego.
Selekcja.
Tak, to jest najmniej przyjemna rzecz. Robię to głównie ja (Mateusz ma o wiele mniej cierpliwości w tej kwestii plus wszystkie fotki są na moim komputerze i ja, człowiek z natręctwami, bardziej się przejmuję stanem moich folderów:)), najczęściej w dwóch turach. Pierwsza jest całkiem prosta - przeglądam wszystko od początku i usuwam niewypały. Zdjęcia nieostre, za ciemne, przepalone, wyjątkowo nieudane czy bezsensowne. I już mamy przynajmniej jedna trzecią zdjęć mniej.
Potem przychodzi druga tura i tu już potrzebuję pomocy Mateusza. Wybieramy, które kadry danego miejsca są warte uwagi, zostawiamy kilka różnych, a resztę usuwamy. I mamy już całkiem sensowną liczbę zdjęć do ostatniego etapu, czyli...
Wybieranie zdjęć do albumu.
To już jest sprawa bardzo indywidualna. Wybór zdjęć zależy od tego jaką historię chcemy opowiedzieć, jakie kadry lubimy, co jest dla nas ważne i jakie wspomnienia chcemy zachować. Nie ma tu żadnej dobrej rady - wybrać należy to co nam się podoba i już :)
My wybieramy bardzo dużo zdjęć, zazwyczaj kilka kadrów z jednego miejsca/wydarzenia. Lubimy robić "zestawy", które oddadzą dobrze atmosferę czy urok miejsca:
Ale trochę wybiegam w przód. Bo zanim zaczniemy układać fotoksiążkę zdjęcia należy przygotować.
Obróbka zdjęć.
Wiem, nie każdy ma odpowiedni program czy umiejętności. Ja mam na punkcie obróbki bzika. Od kilkunastu lat bawię się w obróbkę w Photoshopie i sprawia mi to niesamowitą przyjemność. Mówię tu o takiej zabawie na poziomie pikseli :) I nie mówię wcale o żadnych fotomontażach czy oszukiwaniu. Ja po prostu uwielbiam dopieszczać zdjęcia, tworzyć na nich wymarzony klimat operując światłem i cieniem, kolorami i nasyceniem. To czasochłonna i dość męcząca praca, moje oczy, palce i kręgosłup bardzo się buntują, ale mój wewnętrzny esteta krzyczy, że zawsze można zrobić to lepiej. Więc siedzę i robię :).
Mateusz zaś korzysta z Lightrooma, który jest również świetną opcją by dobrze przygotować zdjęcia. Jest tam wszystko to czego potrzeba by upiększyć i poprawić zdjęcie.
Najczęściej obróbką zajmujemy się wspólnie, ale trochę się rządzę... Bo mam wizję i wszystko musi do siebie pasować, więc ja wybieram, które zdjęcia kto zrobi i jak je zrobi.. Biedny chłopak! :) Ale efekt końcowy mu się podoba, więc znosi to dzielnie.
Teraz wyjątkowo zdjęcia z Portugalii przygotowuję sama, bo Mateusz miał chwilowy brak komputera. Cóż, nie narzekam.
Na czym polega nasza obróbka? Tak jak Wam pisałam, aparat to nie nasze oko niestety, jest on po prostu słabszy. W kwestii światła, kolorów, jakości.
Idziemy przez gęsty, zielony las, oświetlony złotymi promieniami słońca, nad koronami widzimy błękitne niebo, pod nogami brązowe szyszki, wyciągamy aparat, robimy zdjęcia a tam... wszystko zielone. I to brzydkozielone. Nieba nie ma, przepalone. Szyszki i pnie drzew przybrały nieciekawy odcień. Nici z kontrastu. Nici z głębokich kolorów. Nici z klimatu.
Wiadomo, nie zawsze jest aż tak źle, ale najczęściej nigdy nie jest tak pięknie jak w rzeczywistości. Pięknie jak w naszych głowach i wspomnieniach! Tego się nie da oszukać, więc jeśli obrobimy zdjęcie tak jak nam podpowiada wyobraźnia, to znaczy że zrobiliśmy wszystko jak należy. Chcecie przykład?
Wyspa Skye i droga na nią to dla nas pustkowie, niskie chmury, wiatr, deszcz, przydymione kolory ziemi. Tak było i już. Ale sprzęt niekiedy nam po prostu wszystko pozamieniał!
Powiększcie oba zdjęcia - na tym bez obróbki wiadukt ma zielonkawy odcień, niebo lekko się przepaliło, chociaż nad nami wisiały ciemne, ciężkie chmury, a góry spowite były we mgle. Automatyczny dobór przesłony zdecydował, że te chmury były za ciemne i postanowił je rozjaśnić. Balans kolorów też nie zawsze radzi sobie jak należy. Kolory się spłaszczyły, brakuje trójwymiaru i kontrastu. W rzeczywistości było tam mrocznie, mokro i klimatycznie. I chciałam oddać to na zdjęciu.
Obróbka w tym momencie nie jest odkształcaniem rzeczywistości tylko powrotem do niej. Nadawaniem fotografii odpowiedniego klimatu!
Być może zauroczeni tym miejscem nadaliśmy mu w naszych głowach wyjątkowo romantycznego klimatu. Przeniesienie tego romantyzmu na zdjęcia jest moim zdaniem bardzo pożądane. Bo my właśnie tak pamiętamy tę wyspę! I oglądając zdjęcia chcę widzieć to co czuję, to co pamiętam. Czy udaje mi się jasno przekazać swoje myśli? :) To jest właśnie nasz sposób na oddanie tego nieuchwytnego klimatu, atmosfery, zapachu, dźwięku.
Układanie fotoksiążki.
Znaleźliśmy w sieci sklep (klik!), który oferuje drukowanie fotoksiążek i pozwala samodzielnie skomponować ją od zera. Można skorzystać z gotowych szablonów, czego my akurat nie robimy. Wybieramy czystą i pustą książkę i zaczynamy zabawę. Pierwsza fotoksiążka zajęła nam o wiele więcej czasu - dopiero poznawaliśmy program i jego możliwości, oraz tworzyliśmy swoje własne układy, mierząc odstępy, wielkości itd. Teraz korzystamy z naszego własnego szablonu, dzięki temu każdy album ma ten sam styl.
Lubimy prostotę i minimalizm. Nie dodajemy żadnych dodatków, ramek, obrazków - tylko same zdjęcia.
Najpierw tworzymy zestawy, staramy się by za jednym razem widoczne były tylko kadry ze sobą powiązane (czyli na obu stronach, po otworzeniu książki). Nie muszą to być zdjęcia wykonane w tym samym miejscu, ale mające wspólną tematykę, styl, klimat i kolory. Lubię jak kolory ze sobą grają. To dla mnie wyjątkowo satysfakcjonujące! :)
Po wykonaniu takich stron bierzemy się za ustalanie kolejności. Staramy się trzymać chronologii, ale nie jest to kluczowe. W Portugalii dwa razy zwiedzaliśmy Lizbonę - na początku i na końcu naszego urlopu, ale zdjęcia z każdego dnia będą w jednym miejscu, na początku albumu.
Po drodze często coś poprawimy, zmieniamy, dodajemy czy usuwamy i gdy już jesteśmy w pełni usatysfakcjonowani klikamy "do koszyka"! Nie trzeba projektu albumu robić za jednym zamachem. System zapisuje nasze szkice i możemy robić to na raty. Na koniec pozostaje wybór okładki, dodanie podpisu i wstawienie czegoś adekwatnego w miniaturowej formie na tył.
Zdjęcia z Portugalii są już prawie gotowe. Zostało mi, w porównaniu z tym co już zrobiłam, niewiele do obrobienia. Myślę, że niedługi pojawi się nowy post :) Jest co opowiadać!
Ciekawa jestem czy sami prowadzicie albumy i jaka ich forma najbardziej do Was przemawia! Stworzenie takich pamiątek to dość pracochłonna czynność i wcale nie dziwię się, że można nie mieć do tego głowy. Ale wierzcie mi - warto! :)
Pozdrawiam Was serdecznie,
Marzena