czwartek, 31 października 2019

Kelly Anorak

Proszę się nie śmiać, ale... marzyłam o żółtej kurtce! Takie małe marzenie siedziało we mnie od roku czy dwóch, zerkałam od czasu do czasu na te sklepowe, ale jako że to jest raczej zachcianka niż potrzeba, to mój wewnętrzny wróg wszelakich zakupów zwyczajnie się buntował. I wiecie co? Dobrze na tym wyszłam! Bo marzenie spełniło się w jeszcze lepszy sposób. Mam w końcu swoją żółtą kurtkę. I na dodatek zrobiłam ją w 100% sama!!!

Dobra, zacznijmy to szaleństwo - wybaczcie, ale duma nie pozwala mi być skromną! Będzie tu trochę ekscytacji graniczącej z obsesją. Trochę wariuję na myśl, że po niecałym roku szycia, siadłam i uszyłam kurtkę z podszewką. Wybaczycie? :)

Nie ma czasu na długi wstęp, muszę ją Wam pokazać! Oto moja Kelly Anorak w wymarzonym żółtym kolorze:

Ta kurtka ma wszystko. Kaptur, kieszenie, sznureczek, zamek, zakrycie zamka, napy, podszewkę... Uważam, że dobre projekty można poznać po ilości i jakości szczegółów. Ilość elementów w tym wzorze i sposób ich wykończenia robią na mnie wielkie wrażenie. Gdyby tego było mało, to wszystko jest świetnie skrojone i nie musiałam nic zmieniać (pewnie i tak nie wiedziałabym jak, więc całe szczęście:)).


Od początku wiedziałam jaki kolor będzie miała tkanina wierzchnia. Wybrałam "praną" bawełnę twill (washed cotton) o dość wysokiej gramaturze. Materiał jest miękki i świetnie się układa! Kupiłam ją w sklepie MeterMeter - klik! Wybór podszewki za to był bardzo ciężki. Na początku chciałam coś słodkiego, różowego i kwiecistego. Ale czym dłużej patrzyłam na takie połączenie, tym mniej mi się podobało. Wybrałam coś zupełnie innego i myślę, że to nadało tej kurtce charakteru! Nie jest różowo, wręcz przeciwnie, ale te owoce, warzywa i małe robaczki mnie kupiły :)
 

Ten uroczy materiał to naprawdę świetna bawełna od Liberty London (klik!), a kupiłam ją w polskim sklepiku Popcouture. Jest to sklep internetowy, ale jakiś czas temu otworzyli stacjonarny sklep (uwaga, uwaga!) we Wrocławiu!!! Jestem tym faktem absolutnie zachwycona. Poznałam już uroczą właścicielkę, oraz równie uroczą sprzedawczynię. Dziewczyny są niezastąpione! Konstancja sprowadza świetne tkaniny, ma niezłe oko do kolorów i wzorów. Szczerze polecam - nie znalazłam jeszcze lepiej i piękniej wyposażonego sklepu w Polsce.

Oczywiście podszewkę widać głównie na kapturze. Ale jest coś satysfakcjonującego w szalonej podszewce, nawet gdy widzimy ją tylko my.



Każdy etap szycia był bardzo ciekawy, choć wcale niełatwy. Chyba najwięcej natrudziłam się nad kieszeniami. Opis we wzorze był dla mnie niekiedy bardzo niejasny dlatego sporo czasu mi na nich zeszło. Dopiero później odkryłam, że autor wstawił obszerne posty do sieci z opisanym każdym krokiem. Na szczęście miałam w domu inną Kelly Anorak (Ania użyczyła mi jednej swojej - dziękuję!), więc mogłam przyjrzeć się jaki efekt ostatecznie mam osiągnąć. 
Pierwszy raz robiłam takie kieszenie - są tak jakby "trójwymiarowe". Ma to swoją nazwę? :) Jest tu też klapa imitująca zamknięcie.

Kaptur jest niezwykle wygodny. Ładnie układa się na głowie i chroni przed wiatrem. Jest zapinany na dwie napy, które to własnoręcznie montował Mateusz :)
 
 

Wybrałam czarne dodatki (sznurek i zamek) oraz złote, błyszczące wykończenie. Ciężko znaleźć idealnie pasujący zamek, więc zdecydowałam się na klasykę. Widać go niewiele tak naprawdę, ale i tak sądzę, że czarny świetnie się tu spisuje. Sznureczki mają złote końcówki, a przy otworach (oczywiście wykończonych złotymi oczkami!) są metalowe złote stopery do ściągania sznurka w pasie.
 

W sumie szycie zajęło mi około trzy tygodnie. Siadałam do maszyny na krótki czas, ucząc się przy okazji nowych rzeczy. Dodatkowo źle zrozumiałam instrukcje początkowe i wycięłam o trzy elementy za mało... i nie miałam już odpowiednich kawałków tkaniny! Musiałam domówić 40 centymetrów, ale na szczęście przesyłka doszła ekspresowo. Pojawił się jeszcze jeden problem - nigdzie we Wrocławiu nie mogłam dostać dobrej flizeliny. Nie chciałam używać tej, która w dotyku przypomina papier i rwie się przy każdym najmniejszym pociągnięciu. Są flizeliny "tkane", przypominające siateczkę. Są sztywne i wytrzymałe, a dodatkowo lepiej przyklejają się do materiału. Nie chciałam wkładać w warstwy kurtki czegoś, co może się odkleić po piątym praniu. Na ratunek przybyła Ania, oddając mi swoje zapasy i ratując moje weekendowe szycie... 

Udało mi się popełnić tylko jedną gafę! :D Zapomniałam wszyć krawędzi tunelu na pasek w zamek i otaczające go elementy. Zorientowałam się dopiero gdy już chciałam tworzyć tunel (ostatni etap!). Postanowiłam delikatnie podwinąć krawędź i przyszyć ją jak najbliżej istniejącego już szwu. Musiałam szyć ręcznie by nie było widać nici, ale miałam już małą wprawę, bo kilka elementów wcześniej musiałam wykonać trochę takich niewdzięcznych łączeń. Na przykład tu:

Żeby móc wywinąć kurtkę na prawą stronę, w okolicach "wieszaczka" był pozostawiony otwór. Potem oczywiście należało wypatrzeć oczy i trochę powariować z igłą w ręku. 

Uwielbiam tę kurtkę, nie będę kłamać. Żal tylko, że jest już tak zimno. Moja Kelly nie jest ocieplana i martwię się, że już jej nie założę w tym roku! Kilka dni temu byliśmy w górach i pogoda była przepiękna, wiec z rozkoszą chodziłam i pokazywałam światu swoje żółte, własnoręcznie spełnione marzenie :) Jestem przekonana, że uszyję następną. Tym razem w neutralnym kolorze i ocieplaną, może nawet wodoodporną. Krój jest warty powtórzenia!

Na koniec jeszcze kilka informacji, ku pamięci: używałam nici Gutermann 488 i wybrałam rozmiar 6. Potrzebowałam w sumie 2.6 metra tkaniny wierzchniej i o ile dobrze pamiętam 1.5 metra tkaniny na podszewkę. 
Edit: Dodam jeszcze, że tę kurtkę mogę bez problemu prać w pralce!

Cóż teraz? Na pewno będzie kiedyś wełniany płaszcz, a w najbliższej przyszłości będę szyła Mateuszowi szorty (plus oczywiście trochę sukienek dla siebie).

Pozdrawiam Was ciepło!
Marzena

wtorek, 29 października 2019

Catkins

Tytułowe Catkins to nic innego jak puchate bazie czy też kotki. Gdy pokazałam na Instagramie próbkę do mojego nowego projektu, ktoś porównał ścieg właśnie do nich i tak już zostało. Catkins od dziś oznacza więc jeszcze jedno - mój nowy sweter!

Projektowanie tego wzoru było dla mnie bardzo ważne. Powstał on bowiem we współpracy z utalentowaną farbiarką z RPA, właścicielką sklepiku "Baah Yarns" (od niedawna pod inną nazwą - "Indie Belle"), która obdarzyła mnie zaufaniem i zaproponowała wspólną pracę! Możecie o tym przeczytać o tu: klik!
Zawsze arcypoważnie podchodzę do pracy, którą mam wykonać dla kogoś (lub z kimś). Zobowiązania mają u mnie wysoki priorytet! Dlatego też zrobiłam co mogłam by podczas projektowania tego swetra wszystko szło jak najlepiej.

Mimo że nie miałam ustalonego żadnego konkretnego deadlinu, to trochę wpadłam w panikę gdy sweter od dwóch tygodni wisiał gotowy w szafie, a ja nadal nie miałam zdjęć i gotowego wzoru do testu! I żeby już tak dosadnie pokazać Wam moje szaleństwo, powiem, że opóźnienie to brało się zwyczajnie z mojej niedyspozycji, nie z lenistwa czy braku organizacji. Przygotowuję się do założenia aparatu ortodontycznego i musiałam usunąć dwie ósemki. Swoje odleżałam i pocierpiałam i chociaż powód do niepracowania był bardziej niż słuszny, to ja byłam wyjątkowo z siebie niezadowolona! Szczerze nie znoszę opóźnień! Rozstrajają mnie okrutnie :) Ale dość o moich dziwactwach. Pora opowiedzieć o swetrze!

Włóczka, którą otrzymałam od Natashy to stuprocentowy merynos - bardzo miękki i delikatnie błyszczący singiel grubości fingering. Wybrałam kolor Rooibos, bo akurat miałam fazę na ten nieoczywisty odcień i chciałam mieć sweter w tym kolorze. Gdy zobaczyłam motki na żywo, wiedziałam, że w ruch pójdzie tekstura. Dużo tekstury! Kolor jest delikatnie melanżowy, nie tworzy pasków, ale co jakiś czas ma złociste przebłyski lub wręcz przeciwnie - mocniejsze przydymienie, wpadające w brąz. Taki kolor potrzebuje moim zdaniem tekstury, która wyciągnie z niego to, co najlepsze. Rooibos potrzebował czegoś w rustykalnym klimacie i mam nadzieję, że jakoś udało mi się mu to zapewnić :) Akurat spędziliśmy ostatni weekend na wsi, więc łatwo przyszło nam znalezienie idealnej scenerii do zdjęć! I pogoda pięknie się spisała!

Poznajcie Catkins!

Chciałam by działo się na nim wiele rzeczy na raz! I jednocześnie żeby był to sweter codzienny, bez szaleństw. Taki, który założę do spodni i pójdę na zakupy, na spacer, do znajomych. 
Dlatego zdecydowałam się na prosty i wygodny krój. Delikatny oversize, długie rękawy, niezbyt głęboki dekolt, długość delikatnie za biodra...

Ale miało dziać się dużo, dlatego połączyłam tu aż trzy ściegi! Główny z nich to klasyczny ryż, w którym kolor ten odnajduje się idealnie. Przez te delikatne zmiany koloru, ścieg jest jeszcze bardziej trójwymiarowy!

Na przodzie swetra pojawiły się tytułowe bazie... to ten sam ścieg, który użyłam w mojej czapce Trivia Hat. Jak pisałam, skojarzenia są przeróżne! W zależności od koloru i włóczki, z której wykonuję ten ścieg, wyobraźnia podsuwa mi inne obrazy.
I na dokładkę z boku umieściłam niewielkie panele ażuru, który układają się w warkoczowy kształt.

Projektowanie tego swetra zajęło mi sporo czasu - mimo prostego kształtu, jest tu wiele kwestii, które musiały ze sobą zagrać. Podczas dziergania powstało mnóstwo notatek, w których opisywałam szczegółowo każdy rząd. Są takie wzory, przy których można naskrobać kilka słów dotyczących całej sekcji i po prostu dziergać, ale tym razem, by niczego nie pogubić, nosiłam zawsze przy sobie notes i skrupulatnie zapisywałam wszystkie kroki. Prawdziwe szaleństwo przyszło dopiero gdy zaczęłam przeliczać rozmiary :) Na szczęście poziom trudności podczas projektowania swetra nijak się ma do poziomu trudności jego dziergania. Dlatego tak kluczowe są odpowiednio skonstruowane instrukcje. Postanowiłam, że na przykładzie tego swetra powstanie post opisujący jak wygląda proces tworzenia wzoru i ogólnie praca projektantki.
Mimo że ten odcień wcale nie jest różowy, to czuję się w nim wyjątkowo dobrze i zdecydowanie trafia na listę kolorów dozwolonych :) Podoba mi się jak gra ze złocistym blondem... Z czym Wam się on kojarzy? Jakbyście go nazwały? 

Edit: mam już komplet testerek, dziękuję Wam! I na koniec oczywiście ogłoszenie!
Wzór jest już gotowy i tylko czeka na przetestowanie! Jeśli macie ochotę wziąć udział w testach (za co z góry ogromnie Wam dziękuję!), poniżej wstawiam kilka najważniejszych informacji:
  • Początek testu: 4.11.2019
  • Koniec testu: 20.12. 2019
  • Rozmiary: XS (S, M, L) [XL, XXL], obwód swetra w klatce piersiowej: 98 (104, 111, 118) [125, 132] cm, sugerowany luz: 15-20 cm 
  • Zużycie wełny (grubość fingering): 1080 (1185, 1290, 1440) [1550, 1650] metrów
  • Próbka: 24 oczka x 34 rzędy na drutach 3.75 mm, ściegiem ryżowym (1x1), po blokowaniu
  • Test prowadzony jest w języku angielskim.
  • Proszę zgłaszajcie chęć udziału wysyłając mi wiadomość mailową z wybranym przez Was rozmiarem, wyłącznie na adres: contact@marzenakolaczek.com
  • Jeśli rozmiar będzie jeszcze dostępny, wyślę Wam maila ze wszystkimi szczegółami byście mogły się z nimi zapoznać :) 
Pozdrawiam Was serdecznie!
Marzena

niedziela, 20 października 2019

Fellow Traveller

Jesień zadomowiła się na dobre, czasem serwując nam deszcz i zimny wiatr, a czasem mieniąc się w ciepłym słońcu złotem i czerwienią. Obie te opcje mają wiele uroku! Gdy za oknem szaruga uwielbiam zająć się swoimi sprawami - wziąć do ręki książkę albo druty, zasiąść na kanapie i wypić ulubioną herbatę albo kakao. Gdy tylko wyjdzie słońce z przyjemnością idziemy odkrywać feerie barw, zbierać kasztany i szeleścić liśćmi na leśnej ścieżce :) Jednym z głównych elementów, które zawsze towarzyszą mi jesienią czy zimą jest sweter. Ciepły, miękki i wygodny! Bez niego ani rusz! Czasem chowam go pod kurtką gdy jest już wyjątkowo zimno lub mokro, a niekiedy pogoda pozwala pokazać go światu i zdobywać okoliczne łąki otulonym tylko w ukochaną wełnę. 

Mam kilka swetrów, które są moimi typowo jesiennymi ubraniami. Czekają przez całe lato cierpliwie w szafie, kusząc teksturą, plecionką, puszystością... I mimo że ostatnio mi się pozmieniało i moje uwielbienie to jesieni zaczęło powoli znikać na rzecz uwielbienia do lata i późnej wiosny, to jest coś niezwykle przyjemnego w myśli, że w końcu (och nie, jest zimno, co za szkoda!:)) mogę te ukochane swetry na siebie założyć.

Fellow Traveller powstał właśnie po to, by dawać mi tę przyjemność :) Razem z Melanią i Secret of Life będzie mi poprawiał nastrój przez najbliższe miesiące. Pojedzie ze mną w góry, zabiorę go na jarmark bożonarodzeniowy, na spacer, zakupy, założę do dresików w domu i na wyjście do kawiarni ze znajomymi. To jest właśnie jeden z tych mega uniwersalnych jesiennych projektów. Chcesz się schować? Robi się! Chcesz się ogrzać? Nie ma sprawy! Chcesz wyglądać uroczo? Żaden problem. Potrzebujesz wygody? I tak dalej :)
 

Jeśli więc i Wy macie ochotę wsadzić taki sweter do swojej szafy i wyjmować przy każdej możliwej okazji, to donoszę, że wzór właśnie ujrzał światło dzienne! Możecie go znaleźć w moim sklepiku na Ravelry w dwóch wersjach językowych - w języku polskim i angielskim. Klik!
Obiecuję konkretną dawkę mięsistych oczek, prostego ściegu, który idealnie nadaje się do przerabiania podczas wieczornego filmu, mnóstwo ciepła i uroku. 
 

Jeśli macie ochotę poczytać o nim więcej to zapraszam was do pierwszego posta - klik!

Wzór nie powstałby oczywiście gdyby nie cudowna praca testerek! Dziękuję Wam dziewczyny ogromnie za każdą cenną radę i piękne wersje swetrów :)
Na koniec zostawiam Wam kilka kadrów naszej pięknej polskiej jesieni. Wystarczyło wyjść przed dom, skierować się w stronę pola kukurydzy i za momencik takie widoki stanęły nam przed oczami:
 
 

 Żaden, nawet najbardziej wymyślny ogród, nie przebije tego co potrafi matka natura. Mam nadzieję, że kiedyś będzie nam dane posiadać taki dziki ogródek przed własnym domem.
 

Pozdrawiam Was serdecznie!
Marzena

czwartek, 17 października 2019

Fringe Dress

Na sam koniec sierpnia uszyłam ostatnią (tak wtedy sądziłam:)) letnią sukienkę w tym roku. Co prawda nie miałam przez to zbyt wielu okazji by ją założyć, chociaż naprawdę przydała się kilka razy podczas ostatnich letnich upałów. Jej krój i materiał wyjątkowo sprzyja wysokim temperaturom!

Mając już trzy sukienki w różowym odcieniu, postanowiłam dać szanse innym ulubionym letnim kolorom i tym razem poszłam w bardzo jasny beż. 
Mam chyba tylko pięć czy sześć kolorów, które faktycznie chcę nosić i nie widzę powodu by to zmieniać (o moich wyborach w tej kwestii możecie poczytać w poście o garderobie: klik!). Są to wszystkie jasne odcienie różu - od chłodnych, lekko wrzosowych, po ciepłe brzoskwiniowe barwy. Neutralne biele, kremy i beże. Zieleń, która jest jeszcze nie do końca określona, ponieważ naprawdę ciężko mnie zadowolić w tej kwestii :). Chłodne, złociste odcienie, a ostatnio do tej grupy dołączył kolor nietypowy, który ciężko mi nazwać - jest to coś między przydymionym kasztanowym i ceglanym. Kupiłam sukienkę w takim kolorze (klik!) i ku mojemu zdziwieniu bardzo dobrze się czuję w tym odcieniu! W tym samym klimacie są również motki od Baah Yarns, które otrzymałam w lipcu: klik!
I jak już jestem przy tym temacie to wspomnę, że włóczka ta zamieniła się już w sweter... niedługo Wam go pokażę

Ale wróćmy do sukienki. Fringe Dress to kolejny punkt na mojej liście wzorów, które planowałam uszyć w tym sezonie. Ma wyjątkowo wdzięczny, dziewczęcy krój oraz jeden z moich ulubionych dekoltów! Odrobinę mogliście zobaczyć w poprzednim poście, gdzie całkiem nieźle komponowała się z nową czapą: klik!
Ten lekko oversizowy krój jest cudowny na upały - sukienka nie klei się do ciała, pozwala skórze oddychać, nie krępuje ruchów. Jest niezwykle wygodna!

Ja wybrałam opcję z wiązaniem w pasie, by podkreślić talię. Paseczki można przyszyć albo w miejscu pionowych zakładek z przodu, albo z boku sukienki. Pierwsza opcja mnie nie przekonuje, a dodatkowo wszycie ich z boku daje możliwość wiązania na dwa sposoby - z tyłu oraz z przodu.
 

Naprawdę bardzo lubię ten kształt dekoltu! Moim zdaniem jest przeuroczy :) By usztywnić panel z guzikami, należy użyć flizeliny. Jako że szyłam z naprawdę lekkiego lnu (gramatura 130, kupiłam go w jednym z ulubionych sklepów - w duńskim MeterMeter) panele nadal są dość miękkie. Myślę jednak, że gdybym użyła grubszej i sztywniejszej flizeliny to różnica miękkości miedzy panelami a resztą sukienki byłaby zbyt duża. 

Jeszcze kilka słów o tym lnie - jest naprawdę miękki i cieniutki. Przy niemarszczonej sukience może delikatnie prześwitywać, wiec lepiej dodać podszewkę. Jak każdy len robi wszystko by pomóc nam w upalny dzień :) I bardzo lubię ten neutralny, subtelny kolor!


 Skróciłam rękawy i zrezygnowałam z patek, które je marszczyły.

Zmieniłam również kształt dołu - w oryginale przód i tył jest przedłużony i ma kształt "fali". U mnie wszystko jest na prosto. 
W tym momencie wypada powiedzieć, że naprawdę nie lubię przyszywania zmarszczonych elementów! Nitki, których używamy do marszczenia plączą się szaleńczo, wszystko jest takie nieestetyczne w trakcie, ciągle sprawdzam czy aby na pewno równomiernie rozłożyłam materiał... Na końcu się okazuje, że jest super i nie ma powodów do narzekań, ale jednak. To mój najmniej ulubiony moment w szyciu :)

No i są kieszenie! Sukienka musi mieć kieszenie!

I trochę detali:
 

Kupiłam dwa zestawy guzików i dość długo myślałam, których użyć:

Mimo że te perłowe są naprawdę piękne i kolorystycznie pasują idealnie, to wybrałam kokosa. Sukienka i materiał mają raczej rustykalny charakter, wiec błyszczące guziki trochę "psuły" ten efekt. Surowość tych drugich bardziej do mnie przemawiała. Co sądzicie?

Wybrałam rozmiar numer 4, miałam 2.2 metra tkaniny i użyłam nici Gutermann numer 198.

I myślałam, ze to będzie mój ostatni letni projekt w tym roku, i że przyjdzie teraz czas na coś cieplejszego... i tak się zaczęło, bo uszyłam niedawno coś jesiennego (niedługo Wam pokażę!!! Nie mogę się doczekać, bo to mój najbardziej "szalony" projekt!), ale potem zmieniłam zdanie :) Z dwóch powodów - raz, że nie miałam pomysłu na jesienne ubrania, nic jakoś szczególnie mnie nie kusiło, a dwa, że plany na przyszłe wakacje nabrały kształtu i wiem, że do końca kwietnia muszę naszyć trochę letnich ubrań. Sobie i Mateuszowi! Nie trzeba było mnie nawet namawiać. Uwielbiam szyć sukienki i lekką odzież. Więc jesień i zima będzie pełna lnu, bawełny i wiskozy! I bardzo mi dobrze z tą myślą.

W odróżnieniu od drutów, bo te nadal okupowane są przez ciepłe wełny. Myślę, że te dwie pasje dobrze się uzupełniają - szyję na lato i wiosnę, dziergam na jesień i zimę. I mogę obie rzeczy robić cały rok :)

Coś czuję, że następny post będzie wełniany!
Pozdrawiam,
Marzena

sobota, 12 października 2019

Trivia Hat

Ogromnie się cieszę, że mogę Wam w końcu pokazać mój ostatni dziewiarski projekt. Tym razem dziergałam go w tajemnicy, podobnie było z testami, ale wzór został właśnie opublikowany w moim sklepiku na Ravelry, więc mogę w końcu zdradzić co też zeszło z moich drutów we wrześniu :)

Na chwilkę oderwałam się od dziergania sweterka z Baah Yarns i narzuciłam oczka na wyjątkowo puchatą i ciepłą czapkę. Skusiłam się na takie odstępstwo od reguły z dwóch powodów. Po pierwsze jechałam na Drutozlot i potrzebowałam czegoś niewielkiego do dziergania w pociągu. Po drugie... olśniło mnie i przed oczami pojawiła się czapka, która bardzo chciała zostać wzorem. I jak się tu kłócić z takimi myślami? 

W moim koszyku, w którym trzymam moje mikro zapasy wełny, znajdowały się dwa motki Ladysheep (merynos i jedwab w singlu) w bardzo podobnym odcieniu. Tak naprawdę to jeden z nich był oficjalnym kolorem Lamb, a drugi jego prototypem. Oba były jasne, pastelowe, ale ten pierwowzór miał w sobie więcej pudrowego różu. Złapałam za dwie nitki jednocześnie i żeby nadać dzianinie odpowiedniej puszystości, przytulności i "sztywności", dorzuciłam jeszcze jedną, cieniutką moherową nitkę w naturalnym kolorze (Sanjo Silk Mohair, 40% jedwabiu, 60% delikatnego moheru). Baza ta ma taki sam skład jak moja ukochana Anatolia od Julie Asselin! Próbka wyszła obłędnie mięciutka i odpowiednio mięsista by nadać się na wiatro i mrozoodporną czapę! A do tego ścieg, którym planowałam ją wykonać, prezentuje się w tym połączeniu naprawdę wdzięcznie. 

Wiecie, że nigdy wcześniej nie udało mi się nabrać za pierwszym razem odpowiedniej liczby oczek na czapkę? Oczywiście mówię tu o własnym projekcie - te ze wzorów czasami udawały się od razu. Ale gdy improwizowałam to zawsze nabierałam ich za dużo. A potem, chcąc to poprawić, nabierałam za mało oczek. Opinająca czoło czapa to mój koszmar. Tak samo z opadającym ściągaczem na oczy. Czapka ma być idealna i już! 
Tym razem jednak podeszłam do tematu ciut inaczej. Bardziej świadomie rozplanowałam liczbę oczek i wymiary, i dzięki temu nie musiałam stosować metody prób i błędów (która wcale nie jest złą metodą, ale zdecydowanie dłuższą:)) i czapka powstała w mgnieniu oka! 
Z czapą jest tak, że dopiero gdy przerobi się przynajmniej dziesięć centymetrów to wiadomo czy będzie dobrze pasować. Na początku wydaje się zbyt szeroko, bo żyłka trochę naciąga nam te oczka, więc nie można się tym sugerować. 

I TA czapa, po osiągnięciu tego kluczowego momentu pasowała idealnie, więc mogłam w spokoju płynąć z oczkami dalej, a akurat wtedy zaczyna się dziać najciekawsze! 

Trivia Hat, bo tak nazywa się mój nowy projekt, zaczyna się ekstremalnie przytulnym rąbkiem...


Podwójna warstwa dzianiny sprawia, że krawędź czapki jest przyjemnie zaokrąglona, a uszy szczelnie zakryte. Czapka dobrze trzyma się na głowie, nic a nic nie opinając :) Widzicie te włosek naokoło? Puchate szaleństwo!

Już nie przedłużam! Trivia Hat, w całości i na mojej osobistej głowie, prezentuje się tak!

Postawiłam na przytulność, ciepło i minimalizm. Oczywiście nie mogłam nie dodać czegoś uroczego, w postaci... no właśnie :) Ten ścieg kojarzy się Wam z różnymi rzeczami. Mi, w tym kolorze i na tej próbce, przypominały takie o muszelki ślimaczków: klik! i do poczytania klik! Stąd oczywiście nazwa czapki - Trivia! Co po angielsku oznacza również drobiazgi/błahostki/ciekawostki. 

Trivia Hat jest dłuższa, ale nie opada bezwładnie z tyłu, tylko delikatnie sterczy na czubku głowy. Lubię ten nowoczesny i uniwersalny kształt czapek - myślę, że pasuje każdemu. I jest też sporo miejsca by schować większą fryzurę!
 

By czapka układała się w ten sposób, potrzebna jest odpowiednia ścisłość i mięsistość oczek. Tu zapewnia mi ją moherowa nitka. Próbka do tego wzoru to 17 oczek na 26 rzędów, na drutach 5 mm. 
Każda włóczka z choćby malutkim włoskiem sprawdzi się tu idealnie. Można użyć dwóch nitek o grubości fingering (plus moher) lub jedną nitkę włóczki DK (plus moher). Ta pierwsza wersja pozwala dodatkowo osiągnąć ten mikro melanżowy efekt, jeśli weźmiemy delikatnie różniące się kolory. Nie chodzi tu o paski czy plamy, ale o nieregularność koloru w jednym oczku. 

By wzór muszelek był dobrze widoczny najlepiej użyć jednolitych włóczek, w bardzo podobnym odcieniu, ale to nie są oczywiście ścisłe reguły! Moje testerki osiągnęły genialne efekty na przeróżne sposoby, nadając swoim wersją niepowtarzalny charakter! Kluczowe jest jednak odpowiednio luźne przerabianie muszelek (wszystko dokładnie i szczegółowo opisałam we wzorze). Wzór jest prosty, ale wymaga od nas dbałości o szczegóły. Czyli dzień jak co dzień, w życiu dziewiarki :)
 

Od dziś można nabyć wzór na tę czapkę w moim sklepiku na Ravelry, w dwóch wersjach językowych, rozpisaną na trzy rozmiary: po angielsku i po polsku - klik! Znajdziecie tam też oczywiście wszystkie potrzebne informacje. Koniecznie zajrzyjcie do zakładki "projects". Znajdziecie tam wersje moich cudownych testerek! Możecie podejrzeć jakie włóczki i kolory wybrały, co zapewne będzie bardzo pomocne w wyborze idealnego materiału na tę czapkę. Zużycie wełny jest niewielkie, więc jest to naprawdę dobry projekt na wykorzystanie domowych zapasów.

Obecnie pracuję też nad rękawiczkami do kompletu! Jeśli więc macie ochotę na zestaw, to, mam nadzieję, niebawem ruszę z testem! :)

Wzór znajdziecie pod tym linkiem: klik!

Pozdrawiam Was ciepło,
Marzena