środa, 28 lutego 2018

Dzierganie po mojemu. Część 3.

W pierwszym poście z tej serii zrobiłam skrócony opis moich dziewiarskich zachowań (klik!). Dziś będzie o tym, który chyba najbardziej dziwi wśród grona dziergających, a przynajmniej takie jest moje doświadczenie :). Mowa tu o byciu monogamistką robótkową!

To, że zawsze dziergam jeden projekt na raz już wiecie. Pytanie - jak to robię? 
Oczywiście nie chcę nikogo przekonywać, bo to jest dla nas dobre, co sprawia NAM przyjemność, co jest zgodne z naszymi potrzebami i zainteresowaniami. Ale jeśli potrzebujesz choćby małej pomocy by uporządkować swój dziewiarski świat i bardzo chcesz stać się posiadaczką jednego "wipa" to zapraszam do lektury.

Odpowiedź na wyżej postawione pytanie jest u mnie bardzo proste - jak to robię? Bez problemu. Wynika to z mojego charakteru, silnej woli i osobistych potrzeb, to cecha, która nie tyczy się tylko dziewiarstwa, więc nie czuję się nigdy pokrzywdzona, nieszczęśliwa czy zdenerwowana z tego powodu. Wręcz przeciwnie, jest to dla mnie stan idealny, cała reszta przysparza mi mnóstwo przykrości i niezadowolenia. Postaram się mimo to przeanalizować to co mam w głowie, zebrać kilka istotnych powodów, zabiegów i odczuć, które wpływają na moje postępowanie, tym samym, mam nadzieję, podpowiem Wam jak radzić sobie w takich warunkach dla dziewiarki wcale nie oczywistych i naturalnych. 

Powiedziałam Wam kiedyś, że dziergam nie tylko dla samego dziergania, ale przede wszystkim dla WYdziergania. Dla mnie przerabianie oczek ma konkretny cel - chcę mieć daną rzecz! Nie posiadam więc żadnych projektów "wypełniaczy", które powstają wyłącznie po to by czymś zająć ręce. Mam mnóstwo innych zainteresowań i kiedy nie mam co dziergać, po prostu robię inne przyjemne rzeczy :). Odchodzą mi więc zalegające, rozpoczęte bez większego planu, robótki. 
W przypadku gdy nie mam naprawdę pomysłu co robić, a koniecznie muszę coś podziergać to znajduję wzór, który jest tym czego mi brakuje w szafie. Przykładowo nie miałam sweterka do sukienki, więc gdy miałam absolutną pustkę w głowie, zabrałam się za Sibellę (klik!), która była po prostu ładna i praktyczna - wiedziałam, że będę ją na pewno nosić. Zajęłam więc ręce i przy okazji stworzyłam sweter, który z rozkoszą teraz noszę.

Ale chyba najtrudniej się powstrzymać gdy zobaczymy nowy wzór... i serce zaczyna mocniej bić, prawda? Co wtedy? Tak jak wspomniałam mam silną wolę i jeśli widzę wzór, który skradł moje serce, to owszem, zachwycam się nim i planuję wydziergać, ale u mnie z zawsze jest to myślenie "jak tylko skończę obecny sweter, to ten jest następny!". Nie jest to wyrzeczenie, nie męczę się w oczekiwaniu na nowe, raczej jestem pełna ekscytacji, że już dokładnie wiem co mam narzucić na druty jak tylko jedne oczka zamknę. Jak jest moja rada? Starać się ochłonąć :) Jest piękny, owszem, ale przecież jak poczeka to nie straci nic a nic na swojej urodzie. Najlepiej na chwilkę o nim zapomnieć, bo zbyt częste chodzenie wokół pięknej rzecz, zbyt częste patrzenie i myślenie, sprawia, że zwyczajnie powszednieje.

Gdy zaczynam planować dany wzór to, jak każda dziewiarka, chodzę wokół włóczki, miziam, przeżywam, myślę o nim nawet w nocy, robię próbki, sprawdzam jakie kolory połączyć, a nabranie oczek to doprawdy cudowne uczucie :) I właśnie dlatego nie zaczynam nic innego w trakcie. Bo chcę by ten poziom zadowolenia nie spadł! Dziergam by wydziergać, jak najszybciej! Wiadomo - z czasem nasz entuzjazm przygasa, więc dziergam póki nadal we mnie jest go sporo. Potem taki sweter nosi się z wielką przyjemnością, nie z poczuciem "wymęczenia". Rośnie w oczach i każde oczko nadal cieszy, nawet to na rękawach (które swoją drogą lubię robić). 

Moja rada jest bardzo prosta - po prostu powstrzymaj się przed nabraniem oczek na coś nowego, nawet jeśli mówisz sobie, że to tylko mała próbka, tak aby sprawdzić kolor, czy wzór. Najlepiej totalnie zapomnieć o innych sprawach i wpaść po uszy tylko w ten jeden jedyny projekt i czerpać z niego tyle ile się da!
Nie zaczynam również nic nowego póki nie zblokuję, nie pochowam nitek, nie zszyję. To ta najmniej przyjemna część dziergania, ale ulga gdy zrobimy to od razu jest niesamowita.

Jakie są plusy takiego powstępowania? Przede wszystkim nic mnie nie męczy, nie zerka z koszyka z wyrzutem, nie zalega, nie zajmuje miejsca w domu i w głowie. Czuję się spokojna i uporządkowana. Jako urodzona minimalistka lubię gdy otacza mnie mało rzeczy.

Po drugie, równie ważne w sumie, bardzo szybko kończę projekt i mogę się nim cieszyć! Dziergając jedną rzecz mamy bardzo szybki postęp w pracy, nie ma czasu na nudę i zniechęcenie nawet do morza prawych oczek. A jeśli coś mi nie pasuje, to pruję od razu (tak jak w przypadku swetra, który ostatnio dziergałam... ale o tym innym razem), nie czekam na żadne przyszłe oświecenie, nie mówię "może spodoba mi się za pół roku", bo tak właśnie gromadzi się niepotrzebne rzeczy w domu. 

Po trzecie - każdy projekt dziergam z przyjemnością. Nie robię nic na siłę, z obowiązku, z potrzeby wykończenia tego co zaczęłam x lat temu. Bardzo cenię każdy dzień i uważam, że hobby to ma być wyłącznie przyjemność (i wyzwanie!), a nie przykry obowiązek. 

Po czwarte. Nie zapominam. Nie mam potrzeby przeliczania robótki na nowo, przypominania sobie, który rozmiar robiłam czy też co miałam na myśli pół roku temu.

Jeśli macie jeszcze jakieś pytania, śmiało piszcie :) Jestem pewna, że część z Was absolutnie nie podziela mojego zdania - i dobrze! Byłoby nudno na tym świecie jakby każdy był taki sam. 

Pozdrawiam Was serdecznie,
Marzena

piątek, 16 lutego 2018

Nowy lokator Chmurkowej zagrody!

Uważam, że najbardziej zaskakujące kolory natura serwuje nam zimą. Zimą, która nie obsypała nas śniegiem, nie skuła lodem jezior, nie wygnała ptaków w ciepłe kraje. Taką zimą, która obecnie trwa - ciepłą, wilgotną, zamgloną. Wszystko na około wydaje się być ciche, szare i melancholijne, ale gdy spojrzymy na ten krajobraz w odpowiedni sposób, możemy odnaleźć doprawdy niezwykłe barwy. Drzewa, liście i trawy nie zostały potraktowane mrozem, nie przykrył ich śnieg. Wilgotne pnie uśpionych drzew nabierają nieokreślonych odcieni, gałązki krzewów, gładkie i błyszczące rumienią się z zimna, bezlistne korony na horyzoncie tworzą różowo-rdzawą mgiełkę, pięknie komponując się z zalegającymi poniżej suchymi, wysokimi trawami w spranym pomarańczowym kolorze. Niższa trawa, ta, która tworzy włochaty dywan pod nogami, szorstka i zahibernowana, niemalże nie posiada koloru i raczy nas trudną do nazwania mieszanką beżu i szałwii. Gdy dodamy do tego krajobrazu jeszcze jeden kolor, dla choćby niewielkiego kontrastu, przykładowo gładką taflę jeziora, która odbija pochmurne niebo, a gdzieś daleko, zacieniony zarys góry, to ja wprowadzam się od razu, choćby tylko z kocykiem i podusią pod pachą.
Wybaczcie mi ten podniosły ton. Zazwyczaj raczę takimi komentarzami tylko siebie samą i Mateusza, choć wypowiedzenie na głos tych myśli i opisanie wrażenia jakie robi na mnie otaczająca mnie natura, widoki, kolory, jest niezwykle trudne. Jako człowiek, który bez cienia wątpliwości nazwie się romantyczką, staram się nie opowiadać, tylko chłonąć i czerpać przyjemność z tego co widzę i czuję.

Dlaczego o tym piszę? Można powiedzieć, że wszystko zaczęło się od wełny. Wełny całkiem nowej i wyjątkowej, nad którą długo rozmyślałam. Gdy byłam już prawie pewna, że wiem co z nią zrobić wybraliśmy się z Mateuszem na długi spacer wokół zalewu Mietkowskiego (okolice Wrocławia) nie licząc na nic więcej niż zmęczenie i trochę świeżego powietrza. Znalazłam tam i jedno i drugie, ale na tym się nie skończyło. Tak. Znalazłam tam natchnienie, jakkolwiek podniośle to brzmi :) 
Zainspirowana barwami, klimatem, przepięknymi krajobrazami, fauna i florą tego niepozornego, zaskakującego miejsca, wróciłam wymęczona, ale i załadowana po brzegi pomysłami. I tak powstała nowa paleta kolorów dla... całkiem nowej bazy, która właśnie dziś ma swój debiut na Chmurkowych półkach!

Nie przedłużając przedstawiam Wam Alpacino, w zestawie siedmiu kolorów, inspirowanych nietypowym zimowym, rustykalnym krajobrazem, który miałam przyjemność zobaczyć!

Od lewej: Mulch, w bardzo nietypowym odcieniu, trudnym do nazwania i sfotografowania. Ma w sobie coś z rdzy i wiśni jednocześnie. Misty Dogwood, to kolor jaki udało mi się wypatrzyć wśród oddalonych, delikatnie zamglonych gałęzi dereni. Ten ciepły, sprany złoto-pomarańczowy to kolor zimowej trzciny, suchych traw, które otaczały jezioro, a nazywa się Windy Reed. Środkowy Pale Meadow, motek dosłownie muśnięty kolorem, który kojarzy mi się z wyblakłą, niemalże pozbawioną pigmentu łąką. Nad samym brzegiem jeziora odnalazłam trawy, krótkie i szorstkie, ułożone na ziemi przez wiatr w falujące kształty. Trawa wyglądała jakby ciągle była w ruchu! Zachwycił mnie ich niestandardowy kolor i tak powstał kolor Dancing Grass. On the Surface to delikatny, szaroniebieski kolor tafli jeziora i na koniec - Hilly Horizon, czyli barwa gór na horyzoncie. Zdjęcia miejsc, którymi się inspirowałam znajdziecie poniżej.

Alpacino to połączenie baby alpaki, jedwabiu i kaszmiru. Gdy postanowiłam wprowadzić nową włóczkę do sklepiku, myślałam o całkiem innych bazach, ale wszystko zmieniło się w ciągu kilku sekund, gdy moje palce zatopiły się w tym puchatym, delikatnym motku! 
Byłam przekonana, że nic mnie już nie zaskoczy miękkością, w końcu namiziałam się już mnóstwa luksusowych włóczek w swoim życiu. Ale tego się nie spodziewałam! Rzuciłam w kąt wszystkie inne plany, przepadłam, dałam się uwieźć, a teraz pozwolę i Wam się zatracić! Biorę całą winę na siebie :)

Dlaczego Alpacino? No chyba wszyscy wiedzą! Chodzi tu o oczywiście o tego znanego... parzystokopytnego zwierzaka!

Nowa baza wymagała ode mnie nowego spojrzenia i podejścia. Od Goat on the Boat różni się przede wszystkim włoskiem, który jest u alpaki czymś charakterystycznym. Włosek ten jest króciutki i tworzy wokół nitki subtelną mgiełkę. Podobnie jak w Anatolii od Julie Asselin, tak samo w Alpacino puszek ten otula, nadaje przytulności bez cienia podgryzania. Jestem w trakcie dziergania dla siebie (czyli człowieka wrażliwego na takie numery) sweterka i ciężko się powstrzymać by ciągle się nim nie otulać. Taki minus - robótka idzie zdecydowanie wolniej :)
 

 Jeśli macie ochotę, więcej informacji o nitce i jej wyglądzie znajdziecie na stronie produktu: klik!

By nie być gołosłowną mam dla Was też kilka kadrów z tego pięknego miejsca, byście na własne oczy mogli zobaczyć jego urok i móc odnaleźć w nich barwy, które tak mnie zainspirowały:
 
 
Tak jak pisałam, nowa baza zdecydowanie wymaga innego podejścia podczas farbowania, dlatego tym razem zrezygnowałam z kolorowych motków na rzecz solidów, które podkreślają fakturę, skręt i delikatnie rustykalny wygląd tej włóczki. Mówiąc solid mam na myśli jeden kolor, bez większych cieni i przejaśnień, ale to nie znaczy, że kolor jest płaski, jednolity. Uważam, że najpiękniejszy solid to taki, który wyróżnia każde oczko! Ciężko mi to opisać, ale chyba mam dobre porównanie - daje nam efekt "malowania kredkami", nie tworzy pasków czy plam tylko sprawia, że całość się mieni i sprawia wrażenie trójwymiarowości. Dla zobrazowania Alpacino w kolorze Peony, z którego dziergam nowy projekt:


Na koniec nie pozostaje mi nic innego jak zaprosić Was do mojego sklepiku - klik! i zapytać co też sądzicie o nowej bazie i palecie kolorów? Czy i Wy dostrzegacie w tych kadrach barwy, które mnie zainspirowały? :)

Pozdrawiam Was serdecznie!
Marzena

piątek, 2 lutego 2018

Słowo klucz: detal

Detale są kluczowe. To one tworzą całość, choć często wielu z nas ich nie dostrzega. Pomijamy je myśląc, że przecież ten malutki wazon do niczego nie jest mi potrzebny, że to duże rzeczy tworzą nam wystrój i klimat. Moim zdaniem wcale tak nie jest. Jeśli pominiemy detale to reszta jest ładna, ale bez charakteru, jest pusto, zwyczajnie, "czegoś tu brak". Łatwo to zaobserwować gdy projektuje się w programie graficznym swoje mieszkanie, wstawia meble, maluje ściany - wszystko osobno absolutnie cudowne! Ale razem... jakoś tak smutno, coś nam jednak nie pasuje. Wystarczy zmienić uchwyty w komodzie, powiesić plakat, wstawić do wazonu kwiaty w pasującym kolorze, ułożyć książki na półce i nagle pokój ożywa! Detal nie przytłoczy, nie chodzi o zagracanie swojego otoczenia rzeczami, które będą łapać kurz. Detal to nie tylko przedmiot, ale i kolor, materiał, kształt i wykonanie. 

Na punkcie detali mam niezłego bzika, nic na to nie poradzę. Nieważne czy chodzi o wystrój w mieszkaniu, ubranie, dzierganie, fotografię, akcesoria czy w końcu pracę.
Czemu w ogóle o tym piszę? Bo chciałabym Wam dziś opowiedzieć o Chmurkowych etykietach, które dla jednych są tylko etykietami, a dla mnie tym detalem, który dopełnia całość! Czy nie przyjemnie jest otrzymywać zakupy bądź prezenty opakowane w piękny papier, zawinięte z pomysłem i dbałością? No właśnie.

Możecie się dziwić co też niezwykłego może być w zwykłym papierze. No tak, wygląd - ładnie zaprojektowany layout, czytelny, z odpowiednio dobranymi kolorami, pasujący do produktu. To było absolutnym priorytetem, aczkolwiek dla mnie to nadal było za mało :)

Trafiłam na ludzi, dla których papier jest rzeczą niezwykłą, tak jak dla dziewiarki niezwykła jest luksusowa, ręcznie farbowana, ekologiczna przędza. Ludzi z pasją i wiedzą, którzy drukowanie i pracę przemienili w sztukę. Miałam przyjemność być w ich pracowni kilka razy, za każdym razem byłam absolutnie oczarowana wystrojem, przedmiotami i pracami. A gdy ostatnio się tam wybrałam, zabrałam aparat, Mateusza i za pozwoleniem wykonaliśmy kilka kadrów z myślą, że absolutnie należy im się post na moim blogu!

Zapraszam do pracowni Paper Project, gdzie w bardzo nietypowy dla naszych czasów sposób, powstają Chmurkowe etykiety:
 
 
Musicie wiedzieć, że etykiety dla mojej wełny powstają przy użyciu najstarszej techniki druku zwanej letterpress. Polega ona na dociskaniu papieru do formy drukarskiej, a to wszystko na ponad 100 letnich maszynach drukarskich!
Po wykonaniu projektu graficznego tworzy się matrycę (formę), a potem - ręcznie przekładając karty papieru i smarując tłoki farbą - wprawia w ruch tę piękną maszynę tłocząc na papierze wzory i litery. Coś cudownego! Rękodzieło w najczystszej formie.

 Sama pracownia jest niezwykłe czarująca i inspirująca. Pełno tu historii, sztuki i... detali!
 

Po pierwszym drukowaniu postanowiłam ciut zmienić papier, na którym tłoczy się ubranko dla kozy :). Nadal pozostaliśmy w tym samym klimacie - złamana biel, matowy papier z delikatną fakturą, ale ostatecznie (po przejrzeniu mnóstwa próbek!) zdecydowałam się na grubszy, równie miły w dotyku, ale jakby lekko "plastyczny", bardziej elastyczny papier, który sprawdza się jeszcze lepiej:

 

  Każdy element Chmurkowej etykietki jest tłoczony!

Oddając projekt w ręce Ani i Krzyśka, wiedziałam, że doskonale zrozumieją zamysł - minimalizm, subtelność, przejrzystość, ale absolutnie w nienowoczesnej formie. Gdy dołoży się do tego sposób powstania, tłoczenia, kolory... Moja dusza jest usatysfakcjonowana :)

Możecie nazwać mnie wariatką, ale ja po prostu uwielbiam dbać o każdy szczegół, pracować z ludźmi z pasją i nietuzinkowym podejściem do życia i pracy, cieszyć oko najmniejszym detalem, posiadać przedmioty niezwykłe, z historią.

Na koniec jeszcze piękne "wrota" do Paper Project i mój Twill & Plain:

Pozdrawiam Was serdecznie!
Marzena