Chyba nie ma w tym momencie miejsca w Polsce, gdzie ktokolwiek narzekałby na zbyt niską temperaturę. Co wieczór spoglądam za okno by poszukać chmur, które zwiastowałyby deszcz. Powoli przestaję też żałować, że nie mieszkam już nad morzem (kto wie, może jeszcze to się uda:)) i staram się jakoś do tych temperatur przyzwyczaić, jakoś z nimi oswoić, chłodzić się na inne sposoby niż wskakiwanie co chwilę do chłodnego morza. Wolę o nim nie myśleć, bo po co psuć sobie nastrój?
Włączamy wentylator, zasuwamy rolety i pijemy ile się da, oczywiście "zmrożone" odpowiednio. Mam dla Was przepis (to za duże słowo) na coś innego do picia, coś orzeźwiającego i smacznego:).
Mrożona herbata wcale nie jest jakąś nowością, ale ten sposób parzenia dla mnie na pewno. Kupiliśmy w naszej ulubionej Usteckiej herbaciarni herbatę, którą przygotowuje się wyłącznie na zimno. Wsypujemy do dzbanka/słoika, albo do dzbazonu (neologizm wymyślony przez Mateusza by nazwać naczynie na zdjęciu) odpowiednią ilość suszu i zalewamy zimną wodą. Potem przez 4 godziny musi postać takie coś w lodówce, a następnie... pycha! Każdą herbatę i każdy susz owocowy (np. ten który obecnie dostajecie od Chmurki w prezencie:)) można tak przyrządzić. Tylko z tą różnicą, że herbaty, które nie są typowo przeznaczone do
zalewania zimną wodą, muszą postać w lodówce o wiele dłużej. Wystarczyć
wstawić je wieczorem i rano już możemy pić!
Myślę, że to fajna alternatywa dla wody/soku/napojów. Zwłaszcza te susze, z leśnych owoców, bo mają kwaskowy smak i nieźle sprawdzają się podczas upałów (dla mnie to już nie upał, dla mnie to Mordor).
Czemu pracowite lenistwo? Może jednak leniwa pracowitość? Leniwa bo wszystko robię w spowolnionym tempie. By mieć więcej energii potrzeba mi jakieś 10 stopni mniej:). Wszystko jakoś tak spokojniej, bez pośpiechu. Ale za to pracy mamy bardzo dużo! I ten rok (i pól przyszłego) dokładnie taki będzie. Wiadomo - praca, ale do tego kontynuacja urządzania mieszkania. Jesteśmy już o krok od zakupu stołu, krzesła czekają aż je pomalujemy (wiecie, nic nie może być ot tak, zwyczajne, musimy wprowadzić trochę szaleństwa w kącik jadalny:)). Kanapa została wybrana, co jest niezłym sukcesem bo obejrzeliśmy ich chyba z tysiąc i żadna nam się nie podobała (albo była ładna, ale niewygodna).
A do tego kosmetyczne prace wykończeniowe, czyli wiercenie, gładzenie, malowanie, kładzenie listew przypodłogowych itp. Jako że u nas partnerstwo osiągnęło poziom maksymalny, co zdecydowanie nam się podoba, robię wszystko to, co teoretycznie nazywa się "męską robotą". I dobrze mi z tym!
A przed nami kolejne, ale jakże piękne przedsięwzięcie. Odkąd prawie 6 lat temu spojrzeliśmy sobie w ten wyjątkowy sposób w oczy i wzięliśmy się za ręce, wiedzieliśmy od razu, że ten dzień nastąpi. Wiedzieliśmy, że musi być najpiękniejszy, nietypowy, że musimy mieć na to odpowiednie środki, bo chcemy zaplanować wszystko sami od początku do końca. Teraz możemy i właśnie zaczynamy!:) Przed nami mnóstwo pracy by wcielić to wielkie marzenie w życie, ale razem można wszystko, prawda?
Mimo wielu zadań dziergam, bawię się i wymyślam. Kiedy potrzebuję pomocy w kwestii koloru, kroju, czy omówienia pomysłów, kieruję się do Mateusza. Tym razem potrzebowałam pomocy w przeliczaniu oczek, bo miałam pewien pomysł, a niekoniecznie sposób (nie potrafiłam sobie tego dokładnie wyobrazić). No i mój "mózg" w chwil parę, używając arkusza kalkulacyjnego i wykresów narysował mi mój sweter! A jak mi coś nie pasowało z dekoltem to pozmienialiśmy liczby i mogłam od razu śledzić jak to się będzie układać. Czyżby odnalazł się idealny sposób na zminimalizowanie ryzyka prucia i poprawiania? :)
Pozdrawiam Was ciepło i lecę dziergać!
Marzena