czwartek, 18 października 2018

Wychodzę na plus!

Gdybyście zapytali mnie jak teraz stoję z robótkami, musiałabym odpowiedzieć, że mam obecnie jakieś minus dwa projekty. I nie ma w tym odrobiny przesady! Można z tym walczyć, złościć się i smucić, ale jedyne dobre co można uczynić to zwyczajnie odpuścić. Przestać myśleć, tupać nogami, szukać na siłę. Stało się i już. Jak tylko odpuścimy to bardzo możliwe, że w końcu pomysł odważy się do nas zapukać :)

Jak to się stało, że mam ujemny bilans?:) To tak w przenośni oczywiście! Zaczęło się w czerwcu, podczas naszych azjatyckich wakacji. Zabrałam ze sobą druty, ale tamten świat pochłonął mnie tak bardzo, że o oczkach i wełnie zapomniałam na cały miesiąc. 
Po powrocie potrzebowałam trochę czasu by dojść do siebie, ogarnąć milion zdjęć, zobaczyć się z dawno niewidzianymi znajomymi, a poza tym było lato! Tyle rzeczy do robienia! Tych w ramach relaksu jak i tych związanych z pracą, bo lato było u mnie wyjątkowo pracowite ze względu na Drutozlot. Gdy uświadomiłam sobie, że chyba chciałabym już potrzymać w rękach druty, nie miałam zupełnie głowy do projektowania czy wybierania wzoru... podjęłam szybką, praktyczną decyzję i powstała chusta "I smell snow" oraz czapa "Lullaby". I to wszystko w okresie "czerwiec- wrzesień". Nie sam brak dziergania był dla mnie męczący, raczej ta świadomość, że coś mi nie idzie. 
No bo przecież nie nudziłam się w tym czasie. Pochłaniały mnie moje inne pasje, mimo to widok pustych drutów męczył i zjadał od środka.

Ciężko było mi zdecydować na co mam ochotę, co powinnam dziergać - to o czym marzę jest chwilowo nieosiągalne (czekam na Anatolię! Planuję sweter Magnolia w ciasteczkowym kolorze!), a cała reszta do mnie jakoś nie przemawiała... Czyli znowu smuty nie z tej ziemi!

Punkt kulminacyjny nastąpił kilka dni temu. Pod koniec września w końcu udało mi się przełamać zastój i wybrać coś, co po ukończeniu naprawdę sprawiłoby mi radość - miała powstać druga Melanie! W ziołowym odcieniu zieleni! Motki moheru w kolorze Kelp akurat były pod ręką, cudnie im było w połączeniu z Herbarium na Alpacino. No nareszcie!

Ha! Ale to wcale nie jest ten punkt kulminacyjny... Wydziergałam połowę korpusu i postanowiłam go wyprać by upewnić się, że wymiary są okej. Inna włóczka (oryginał z Fino), brak próbki (no bo przecież robię ze swojego wzoru, co nie?), oraz ostatni spadek wagi (a to akurat fajne) zrobiły swoje i okazało się, że mogłam jednak wybrać mniejszy rozmiar, a dodatkowo otwór na rękaw wyszedł mi jakiś przydługi. Trzeba było pruć. I zrobiłabym ją od nowa, co to za problem, gdyby nie okazało się, że planowane modyfikacje w postaci długich rękawów i ciut innego dołu, zmuszają mnie do zwiększenia moherowego metrażu. Ale choć motków miałam trzy, ten jeden postanowił, że nie będzie taki jak reszta. Dobra, głęboki oddech i do dzieła - pomieszam je co dwa rzędy! I wychodzi okej, ale to już nie jest mój kolor. Zrobiło się mniej chłodno, doszedł cynamonowy kolor na puszku i przestało mi się podobać! 
Nie, już od dłuższego czasu nie robię niczego "aby było", "jakoś to będzie", "nie jest źle". Nie, ma być super, a jak nie jest to ja w to nie wchodzę. I to proszę Państwa jest ten moment kulminacyjny!
Przyszła złość i zniechęcenie - znowu nic, kolejny miesiąc! Wełna leży zmarnowana (nie cierpię czegoś takiego!), druty puste, głowa też. Anatolii na Magnolię nadal nie ma! Agrrrr!

I mimo że zawsze jest tak samo, za każdym razem daję się złapać w te smuty nieszczęsne. Bo już nie raz okazało się, że najlepszym sposobem na przełamanie patowej sytuacji jest po prostu to wszystko olać, nie myśleć, nie szukać, nie robić na siłę. Siąść (w moim przypadku) do ulubionej gry (obecnie nałogowo "tracę" godziny na Divinity: Original Sin II), nie martwić się brakiem progresu, bo przecież dzierganie ma być przyjemnością! Choćbym nawet rok nie miała ochoty na przekładanie oczek - to nic! Przecież pasja ma być czymś przyjemnym, nie udręką. Nie mam żadnej listy do odhaczenia, nikt nie liczy mi skończonych robótek, mam w czym chodzić, więc co za problem? 

No, ale mimo to daję się w to czasem złapać, aż w końcu zapala się żarówka w głowie i problem się kończy. A nawet lepiej! Bo jak tylko dałam sobie kilka dni świętego spokoju, nagle spadły na mnie dwa pomysły na nowe swetry! Tak mi się spodobały, że aż nie wiem, który powinnam robić pierwszy :) Próbki dadzą odpowiedź! Który ścieg mnie bardziej porwie w tym kolorze, ten wskakuje na druty jako pierwszy.

Na szczęście kurier kilka dni temu przytachał wielką paczkę pełną baz do Alpacino oraz... na pulchniejszą jej wersję (DK)! Bo to co było w głowie potrzebowało czegoś ciepłego i mięsistego. Szybka decyzja o kolorze, dwa motki na próbę do gara i już dziś są gotowe do testów.


Kolor delikatny jak króliczek, muśnięty kremowym beżem i odrobiną różu. Tak, znowu różu i tak już pozostanie. Napisanie poprzedniego posta o garderobie pomogło mi jeszcze lepiej zdefiniować swój styl oraz określić swoje preferencje i nie zamierzam póki co próbować niczego innego. Nie potrzebuję w szafie wszystkich kolorów tęczy oraz każdego możliwego kroju swetra. Liczy się tylko to, by gotowy projekt pasował do mnie idealnie! Takie jasno określone zasady bardzo mocno pomagają w planowaniu nowych udziergów - nie chcę zaskakiwać, robić wrażenia, szukać co raz to wymyślniejszych konstrukcji czy wzorów. Jeśli przy okazji projektowania swetra marzeń uda się wpleść coś niezwykłego to super! Ale to nie to liczy się najbardziej.

I tak o to w mojej głowie urosły dwa milutkie swetry, a teraz czas skończyć te żale i przewinąć włóczkę, prawda? :) Jak tylko przyjedzie Anatolia wrócę do mojego ziołowego, a teraz czas najwyższy odpocząć z drutami w rękach.


Pozdrawiam,
Marzena

16 komentarzy:

  1. Haha, z tym opóźnianiem, to ja z innej beczki: poluję na czasopismo, które - jak się przekonuję - ma zwyczaj spóźniać się niefrasobliwie i chociaż ogłosili wydanie październikowego numeru, to w księgarniach wciąż leży wrześniowy :D a pani w księgarni powiedziała mi, że oni tak zawsze i jak przyjdzie to będzie ;) paradoksalnie uspokoiło mnie to w kwestii własnego wiecznego niedoczasu. Co masz zrobić dziś, zrób jutro... albo za miesiąc ;) pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  2. znowu róż......No widzę ze ja mam szafę odcieni niebieskiego ,a moja córka różu,którego ja tak nie lubię hehe.stał się jednak cud...a o tych u mnie ostatnio nie brakuje i spodobało mi się to co pokazałaś,bo to prawie nie róż.Jest piękny ,delikatny no super.

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej, ja właśnie tracę wraz z mężem wieczorne godziny na Divinity I! I też mam okres jęczenia, że nie wiem co zrobić z włóczki, którą zaplanowałam - ale ratuje mnie Melanie na drugich drutach. Szara, jak połowa moich ciuchów (szary to dla mnie tak, jak róż dla Ciebie). Jak ją skończę, a natchnienie nie wróci, to zacznę pomału myśleć o udziergach pod choinkę.
    Jestem ciekawa ciemnozielonej Melanie, więc mam nadzieję, że jeszcze wróci do łask :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wróci do łask, nie pozwolę by włóczka się tak okropnie zmarnowała!:)
      Lecicie w co-opie? My zaczęliśmy z Mateuszem grać razem, ale jakoś za bardzo nas to ograniczało i zbyt powoli szło, więc gramy osobno, ale mniej więcej w tym samym czasie, ja jestem ciut do przodu:) To przez brak dziergania!

      Usuń
    2. Ladne to zielone :)
      Moje kolory to zielony, niebieski i turkusowy, ale nie stronie od zadnych, poza.... rozem! :)
      Wlasnie suszy mi sie zblokowana pierwsza czesc zwyklaka, turkus oczywiscie :) dawno juz nie dziubalam na drutach, tesknie do tego!!!!

      Usuń
    3. Tak, gramy w co-opie (i nawet nie chcemy się jeszcze pozabijać nawzajem, co się podobno zdarza). W czasie turowej walki przerabiam co nudniejsze partie robótki (rękawy!) :D

      Usuń
  4. Ja mam tak, że czasami ( często..) nie mam umiaru w tym, co robię. Jak mi przypasuje projekt, to chcę go zrobic jak najszybciej i wtedy wszystko inne schodzi na plan daleki. Tak samo mam z ogrodem - grzebię, przesadzam, wykopuję, zakopuję, przekopuję. Jestem potem cała obolała, biorę leki p.bólowe i dalej ;) Po takich intensywnych okresach, czuję się "przesysycona", potrzebuję resetu, zajęcia się czym zupełnie innym. Jakoś nie umiem sobie tego wszystkiego wypośrodkować ;)

    Przepiękna ta zieleń, mnie się kojarzy ze świerkowym lasem. Ciekawa jestem efektu końcowego. Dwóch nowych projektów również. Mimo, że pastele to raczej nie moja paleta barw, wyglądają bardzo apetycznie, zawsze można popatrzeć ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Ale maruda się włączyła!Piękna, ciepła, słoneczna jesień u was, a ty narzekasz!
    Kolor jest przepiękny! Szkoda, że ja w takim kolorze nie czuję się sobą, bo bardzo mi się podoba:))))

    OdpowiedzUsuń
  6. Ziołowa zieleń jest piękna. Mi się kojarzy z lasem z mojego dzieciństwa. Ja dopiero myślę czy nie zrobić swetra zielonego. Różowe motki są puchate i śliczne :-D W mojej szafie króluje szarość i niebieski. Teraz robię różowy sweter Lea z chmurkowej kózki w kolorze petal. Więc chyba przekonuje się do różowego choć petal to nie jest oczywisty róż. Uwielbiam to w twoich motkach te kolory, które czasem trudno ostatecznie określić.

    Chciałam Ci podziękować bo wprowadziłem do moich robótek monogamie i jestem bardzo szczęśliwa :-D

    Pozdrawiam Sylwia

    OdpowiedzUsuń
  7. To dobrze, że wena wróciła. Ja właśnie jestem na etapie ukończenia szala i nie mogę wymyślić dla niego nazwy oraz poszukiwania wzoru na kolejny szal lub chustę.
    Też jestem perfekcjonistką w dzierganiu ;)

    OdpowiedzUsuń
  8. Piękny ten kremowy róż, ogromnie jestem ciekawa co z niego powstanie, ale ta ziołowa Melanie też zachwyca, musi powstać !
    W moim przypadku nie ma mowy o tygodniach bez drutów czy haftu (bo z igła też szaleję), nie ma nawet mowy od dniach... to chyba już uzależnienie. Dzień bez robótki, dniem straconym... tak już mam i kończąc jeden projekt, mam już w głowie następny. O przestojach nie ma mowy :) Troszkę z tym walczę i staram się chociaż odrobinę zwolnić :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ach, u mnie to też stan wielce pożądany, ale wena postanowiła mnie opuścić na długie tygodnie i nijak nie umiałam jej znaleźć... ten czas kiedy kończę jedną robótkę i już mam w głowie kolejną po prostu uwielbiam! Stąd ta moja frustracja i smuteczki :( Bo jedno to chcieć, a drugie to po prostu nie mieć do tego głowy. Ale już jest dobrze, nie ma tego złego. Dziś lecę z próbkami :)

      Usuń
  9. Witaj w klubie...ja przez podróż do Azji także mam opóźnienie w swoich robótkowych planach. Do tego przyszło ciepłe i słoneczne lato i jakoś tak druty miały długi urlop. Wielka szkoda, że ten zielony sweterek nie wyszedł taki jaki chciałaś, bo kolor włóczki przepiękny.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  10. Tez tak mam. Czasem lepiej odpocząć i wrócić ze świeżą głową do drutów. Zdarza mi się nie dziergać tydzień-dwa, czasem kilka dni. A jak nie mam pomysłu na projekt, to robie czapki dzieciakom z rodziny i przyjaciół ;) u mnie sezon czapkowy właśnie trwa.
    Moja Melanie z alpakową włóczką się nie sprawdziła. Alpaka ma tendencję do wyciągania się wzdłuż i nie trzymała formy. Oddałam przyjaciółce, która jest zachwycona. Teraz czekam na dostawę Anatolii i chyba zrobię drugą Melanie ;)

    OdpowiedzUsuń
  11. Marzenko - jakie kolorki... Ach! ten zielony po prostu przepiękny! Róż też, taki delikatny :) Ja niestety nie potrafię nie dziergać, muszę coś... Więc jak jeden projekt utknie w martwym punkcie, zaczyna nowy, robię ten nowy a myślę w międzyczasie o tamtym - i zazwyczaj znajduję rozwiązanie :)
    Życzę szybkiej i dobrej weny!
    Asia

    OdpowiedzUsuń
  12. Hej, powoli przekonuje się do tej ciemnej zieleni (po wizycie u ciebie no i u Korespondentki Wojennej)a myślałam, że ja to tylko zieleń oliwkowa/khaki/limonka. :D Anatolia w wersji DK ? Cudownie :) i ten delikatny różo-beż.. Nie mogę się doczekać Twoich nowych projektów.. Aż mi serducho mocniej zabiło..

    OdpowiedzUsuń

TEN BLOG JEST ZAMKNIĘTY. NIE ODPOWIADAM JUŻ NA ZAMIESZCZANE KOMENTARZE. POZDRAWIAM! :)

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.