Na wstępie chcę Wam ogromnie podziękować za komentarze pod poprzednim postem! Aż chce się pisać! Uściski dla Was!
Od pewnego czasu po mojej głowie chodził pomysł by zrobić na blogu zestawienie swetrów, które faktycznie sprawdzają się w moim życiu. Swetrów, które lubię i regularnie noszę z przyjemnością. Myślę, że śmiało można stwierdzić, że każdemu udało się w życiu popełnić dziewiarską gafę i wcale nie chodzi mi o złe wykonanie! Gafy to naturalny i prosty sposób (czasem dość kosztowny i czasochłonny) by dowiedzieć się dokładnie w co faktycznie chcemy się ubierać. Tyczy się to również ubrań, które kupujemy w sklepie.
Od pewnego czasu po mojej głowie chodził pomysł by zrobić na blogu zestawienie swetrów, które faktycznie sprawdzają się w moim życiu. Swetrów, które lubię i regularnie noszę z przyjemnością. Myślę, że śmiało można stwierdzić, że każdemu udało się w życiu popełnić dziewiarską gafę i wcale nie chodzi mi o złe wykonanie! Gafy to naturalny i prosty sposób (czasem dość kosztowny i czasochłonny) by dowiedzieć się dokładnie w co faktycznie chcemy się ubierać. Tyczy się to również ubrań, które kupujemy w sklepie.
Post miał być tylko o swetrach, ale postanowiłam opisać i pokazać Wam całą zawartość mojej szafy. Przedstawienie samych swetrów czy kolorów, tak bez kontekstu, mijałoby się z celem - przecież ja te swetry do czegoś noszę! Wybieram dany krój czy odcień by pasował do mojego stylu, potrzeb, preferencji.
Od dłuższego czasu jestem świadoma tego co naprawdę chcę i lubię na siebie zakładać. Tyczy się to kolorów, fasonów, materiałów. Droga do tego nie była łatwa - chyba każdy zanim osiągnie ten cudowny stan, musi nakupować i nadziergać trochę osobistych "potworków". Będąc nastolatką miałam swój hardrockowy epizod (trampki, porwane spodnie, ćwieki), przez moment obwieszałam się koralami, chodziłam w szerokich spódnicach i nakładałam na siebie mnóstwo szalonych wzorów, oraz udało mi się uciec na pewien czas w słodką Anię z Zielonego Wzgórza. No niezły rozstrzał prawda? :) Na studiach trochę zluzowałam i ubierałam się... przeciętnie. Nie była to jednak ta bezpieczna forma przeciętności (neutralności). Kupowałam spodnie, jakąś bluzkę, sukienkę czy sweter i zakładałam to dość losowo wyglądając byle jak. A przynajmniej tak to teraz widzę, bo zapewne nie wyróżniałam się w jakiś szczególnie negatywny sposób wśród tłumu, ale jednak ciągle czułam się nieładnie ubrana. Coś zawsze zgrzytało, uwierało, zawstydzało.
Ciężko dokładnie stwierdzić kiedy nastąpił przełom w mojej garderobie. Myślę, że to przychodziło powoli i po kolei uświadamiałam sobie niektóre sprawy. Przykładowo rezygnowałam z noszenia geometrycznych wzorów, których nie cierpię, a jednocześnie, nadal nie będąc przekonana jaki krój spodni do mnie pasuje, kupowałam co popadnie. I tak krok po kroku doszłam do obecnego stanu!
W kompletowaniu garderoby, jakkolwiek to brzmi, z pewnością pomaga mi moje malutkie natręctwo... Absolutnie nie znoszę magazynowania! Jeśli czegoś nie noszę, nie używam, nie potrzebuję, to nie ma opcji by zalegało to w moim mieszkaniu. Nie, nie istnieje nic takiego jak "może kiedyś się przyda", "żal się tego pozbyć", "nigdy nie wiadomo". Wiadomo! Jeśli wkładasz to do czarnego wora i chowasz na strychu to znaczy, że tego nie chcesz. Sprawa jest dla mnie prosta.
Jeśli więc popełniam gafę, czy to dziewiarską czy zakupową, nie skazuję się na życie z nią, tylko eksmituję z domu.
Druga sprawa, która mi w tym pomaga to niechęć do zakupów. Nie lubię spędzać czasu w sklepach. Robię to tylko wtedy gdy nie mam już wyjścia. Tak już absolutnie nie mam wyjścia :). Kupuję tylko to co naprawdę mi się podoba. Jeśli przymierzę bluzkę i jest "ok", ale w sumie to nie wiem, to nie ma opcji bym wydała na nią pieniądze. Wolę nie kupić nic i wrócić po kilku godzinach do domu z pustymi rękoma.
Nie oznacza to, że nie czerpię żadnej przyjemności z nabywania nowych rzeczy. Jeśli jakiś produkt mnie zachwyci (czyli będzie dokładnie taki jak trzeba!) to, z tą znaną Wam zapewne przyjemnością, klikam "do koszyka" bądź lecę do kasy.
Chociaż obecnie jest to częściej klikanie niż chodzenie po sklepie. Dlaczego? Bo sieciówki mi po prostu nie odpowiadają. Skłamię jeśli powiem, że wszystkie ubrania mam tylko z super ekstra niszowych sklepów, z produkcją w Polsce, ale staram się wybierać już tylko i wyłącznie dobre jakościowo produkty. Jako minimalistka cieszę się z posiadania kilku porządnych, dobrze skrojonych i wytrzymałych rzeczy. Nie pragnę mieć szafy pełnej ubrań. Życie nauczyło mnie jeszcze, że kupowanie tanich ubrań się po prostu nie opłaca... takie produkty nie wytrzymują (w dobrym stanie) dłużej niż sezon, góra dwa. Czasem ten duży, jednorazowy wydatek jest większą oszczędnością. Nie dość, ze produkt zostanie z nami kilka lat, bo zdarza się i tak, to dodatkowo jest najczęściej lepiej wykonany, z użyciem wyższej jakości tkanin. Komfort noszenia jest więc zupełnie inny!
Tę samą zasadę stosuję w dziewiarstwie. Dziergam już tylko z dobrych włóczek, bo taki sweter jest po prostu o niebo lepszy! Milszy, delikatniejszy, trwalszy, piękniejszy. Wolę mieć jeden dobry sweter niż kilka gorszej jakości, gryzących. Bo tu oczywiście pojawia się też kwestia wrażliwości - moja skóra nie toleruje żadnego podgryzania, naturalnie więc przerzuciłam się tylko na te najmilsze w dotyku. Dziergam teraz mniej, wolniej. Tym bardziej pragnę po tym miesiącu czy dwóch mieć coś wyjątkowego.
Jaki jest mój styl? Myślę, że jest to połączenie prostoty, minimalizmu i romantyczności. Uwielbiam urocze rzeczy, ale nie popadam w skrajność - nie dla mnie koronkowe kołnierzyki czy fikuśne falbanki, bo mimo że bardzo mi się podobają, czuję się w nich śmiesznie. Lubię tę kobiecą, a nie dziewczęcą romantyczność. Romantyczność codzienną, nienachalną. Bez tiuli czy koralików.
Kluczowa jest dla mnie wygoda. Nie założę nic w czym nie czuję się swobodnie. Bez względu na to jak dobrze to na mnie leży. Nie zależy mi na tym. Dawno minęły czasu gdzie chciałam wyglądać wystrzałowo, robić wrażenie. Moim zdaniem najpiękniej wygląda się w tym w czym jednocześnie czujemy się dobrze i jest nam w tym do twarzy. Nie noszę więc szpilek, eleganckich ubrań, obcisłych sukienek... To nie jestem ja. Nie ma więc co się oszukiwać.
Ostatnio Ola napisała świetny post, który jest początkiem dłuższego cyklu - klik! Mówi on o tym jak komponować swoją garderobę i idealnie przedstawia różnice między tym (uwaga, cytuję!) 'jak chciałabym móc wyglądać', a 'jak chciałabym wyglądać'. Prosto, ale w samo sedno.
Podoba mi się wiele rzeczy, czasem niesamowicie od siebie odległych! Rzecz w tym, że nie wszystko do mnie pasuje, i nie chodzi tylko o figurę czy urodę, ale o charakter i styl. Niektóre rzeczy więc tylko podziwiam na kimś, a sama twardo trzymam się swojej ścieżki. I nie żałuję!
Teraz czas bym Wam tę ścieżkę zobrazowała. W mojej szafie najwięcej jest swetrów. Co wydziergałam od czasu jak nauczyłam się trzymać druty, możecie zobaczyć tu: klik! Mimo że większość z nich była według mnie obiektywnie ładna, tylko cześć została za mną do dziś. Pokażę Wam poniżej co faktycznie noszę z przyjemnością, co pasuje do mnie i przydaje się w mi w życiu. Część projektów była zwyczajnie nieudana, niektóre "odpadły" ze względu na kolor czy wybór włóczki. A były też takie, które podobają mi się tylko na kimś i ostatecznie nie czułam się w nich dobrze.
Najczęściej możecie zobaczyć mnie ubraną w ulubione, bardzo dopasowane jeansy i sweter. Na początek pokażę te, które noszę wyjątkowo często. Wszystko w nich jest dokładnie takie jak lubię - od kroju, po kolor i materiał.
Twill and Plain
Delikatnie oversizowy krój, długie, ciepłe rękawy i ten neutralny, ale uroczy kolor. Ulubieniec! Nawet dziś w nim biegam :)
Majula
Idealna do spodni! Czuję się w niej cudownie. Cieszę się, że wybrałam złoty, jasny odcień żółci.
Lea razy dwa.
Noszę je do spódnicy i do spodni. Choć do spodni muszę założyć coś pod spód, bo długość jest "na styk". Prosto i romantycznie jednocześnie. Dopiero od jakiegoś czasu lubię dopasowane swetry - pewnie ma to coś wspólnego ze spadkiem wagi :)
Sibella
Podobnie jak sweterek Lea.
Melanie
Uwielbiam ten klasyczny wzór! Połączenie z moherem sprawia, że jest wyjątkowo mięciutki i po lecie tylko czekam, aż będę mogła go na siebie założyć. Pasuje absolutnie wszędzie. Robię właśnie drugą wersję w zieleni :)
Sunset Highway
Najbardziej szałowy sweter w mojej szafie. Ale pastelowe kolory sprawiają, ze pasuje tam idealnie. Moim zdaniem jest niezwykle uroczy i bardzo się lubimy:)
To te swetry noszę najczęściej, bo dobrze się w nich czuję w domu, na spacerze, w restauracji czy u znajomych na imprezie. Są proste, wygodne, romantyczne oraz mają to coś!
Teraz swetry, które lubię równie mocno, ale zakładam je zazwyczaj na spacer, na zakupy lub po domu. Są bardzo wygodne i ciepłe.
Puntilla
Czuję się w niej miło i wygodnie. Niekoniecznie jednak zakładam gdy chcę ładnie wyglądać "do ludzi".
Trevor z prawej i Cosy Wifey z lewej (edit: na odwrót! co ja mam z tymi stronami:))
Moje cieplutkie i mięciutkie skarby! Takie swetry są dla mnie bardzo ważne. Zakładam je i jest mi niezwykle wygodnie. Pełnią u mnie rolę wełnianej "bluzy". Oba mają kształt litery "A" i są ciut dłuższe. Ich neutralny kolor sprawia, że pasują zawsze i wszędzie. Jak coś trzeba wyprać, to najczęściej są to te dwa swetry. Bezlitośnie je zużywam.
Merigold
Jest ze mną już tak długo, a wygląda jak nowa! Tak samo jak Puntilla jest to mój codzienny, domowy sweter. Niestety mimo swojego uroku, kolor już trochę mniej mnie przekonuje. Tak jak Wam pisałam odeszłam od jaskrawych, intensywnych kolorów. Ale nadal bardzo ją lubię i na pewno zostaje ze mną.
Mam też kilka swetrów, z którymi jeszcze nie do końca wiem co począć. Podobają mi się, ale jednak z jakiegoś powodu nie sięgam po nie zbyt często.
Understory
Naprawdę bardzo go lubię i w życiu nikomu nie oddam... ale niestety pogoda ciągle robi mi psikusa! Understory jest ciepły i duży. Nadaje się jako odzież wierzchnia, w chłodny jesienny czy wiosenny dzień. Niestety od roku we Wrocławiu albo jest bardzo ciepło, albo bardzo zimno. A pod kurtkę zimą wolę zakładać coś bliżej ciała. Czeka więc na swoją kolej. Taki mięciutki i puchaty...
Sealky
Może nie jest to sweter codzienny, bo jednak trzeba założyć coś ładnego pod spód, ale bardzo chętnie bym go nosiła gdybym... nie wydziergała niebieskiego! :( Tak się kończy eksperymentowanie. Błękity i granaty noszę tylko na spodniach czy na letnich sukienkach. Sweter w tym kolorze nie jest tym czego pragnę. Jak ja zazdroszczę jednej testerce jej cukierkowej wersji!
I na koniec Endearment i Old Romance
Ich największą wadą jest bycie kardiganem. Nie lubię nosić otwartych swetrów! (to odpowiedź na pytanie czemu nie zaprojektowałam dotąd żadnego kardigana:)) Ten z lewej pewnie niedługo mnie opuści, bo pasuje tylko do jednej sukienki, poza tym jest... niebieski :). Ale z Old Romance mam większy problem, bo kolorystycznie bardzo mi odpowiada, plus jest bardzo w moim stylu. Nie wiem... myślę.
I tak. To wszystko jeśli chodzi o swetry! Co stało się z pozostałymi? Kilka najstarszych wyrzuciłam, nowsze, z dobrej jakości włóczki oddałam bądź sprzedałam. Mój styl się zmieniał, albo raczej kształtował. To co podobało mi się 3 lata temu dziś już w ogóle mi nie leży.
Odkryłam, że nie lubię nosić swetrów z grubych, gładkich włóczek. Dlatego mój Blue Sand czy Flaum znalazł już nową właścicielkę. Dodatkowo kolory w tych swetrach były zupełnie nie moje. Inky, mimo że krojem nadal mi jako tako odpowiada, po prostu się zużyła, a kolor... tak jak pisałam. Jaskrawe odpadają! Compass Pullover okazał się niepraktyczny, a Saoirse po prostu do mnie nie pasuje. Nie noszę odkrytych pleców. I tak dalej...
Teraz to wszystko wiem. Po latach upierania się, że nie wydziergam nigdy dwa razy tego samego projektu, z przyjemnością powracam do sprawdzonych, ukochanych projektów. Wybierając wzór na Ravelry nie daję się owładnąć fascynacją! Podchodzę z głową do każdej robótki, bo najważniejsze jest dla mnie to, czy ostatecznie mi się to do czegoś przyda. Tak samo z kolorem. Jak widzicie królują u mnie róże, zielenie i żółcie. Mam też kilka neutralnych odcieni jak beż czy szarość, ale nie nazwałabym ich ulubionymi kolorami. Są mi obojętne.
Tak jak pisałam wyżej, najczęściej chodzę ubrana w jeansy i sweter. Kupowanie spodni zawsze było dla mnie dramatem. Jestem średniego wzrostu (169cm), mam całkiem szerokie biodra i absolutną nienawiść do biodrówek. Nigdy nie byłam zadowolona ze spodni. Kupowałam je zazwyczaj w sieciówkach, przecierały się w ciągu pierwszego roku, najczęściej były za długie (one size), a mi się później nie chciało lecieć do krawcowej i tak chodziłam jaka ta oferma. Próbowałam różnych materiałów i kolorów. Na szczęście te czasy minęły bezpowrotnie. Wiem, że lubię tylko jeansy. Wszelkie materiałowe, a już w ogóle eleganckie spodnie, odpadają. Krój od kilku lat ten sam - dopasowane od dołu do góry, zapinane powyżej bioder. I w końcu lubię na siebie patrzeć :).
Kupuję tylko jeansy dobrych marek. Leżą perfekcyjnie i są bardzo wytrzymałe. Kosztują o wiele więcej, owszem, ale chodzę na okrągło w dwóch parach i kolejne zakupy muszę zrobić dopiero po 2 latach (a te stare nadal są w niezłej formie!). Oznacza to, że w jednej parze spodni, dajmy na to Levisów, śmigać mogę kilka lat, co wcześniej było niemożliwe. I można wybierać wśród wielu rozmiarów i długości nogawek.
Obecnie mam dwie pary "staroci", które użytkuję intensywnie każdego dnia, a wczoraj skoczyliśmy z Mateuszem do sklepu po nowe, bo akurat przyszedł na to czas (idzie jesień!). Jeansy kupujemy zawsze w Factory Outlet we Wrocławiu. Spodnie takich marek jak Levis, Lee czy Wrangler są tam w niższych cenach. Pewnie kosztem nie bycia trendy, ale jaka to różnica, jeśli właśnie te klasyczne podobają nam się najbardziej!
Cztery pary spodni to już nawet nadmiar jak na mnie, ale coś czuję, że jasne z pierwszej fotki zaraz się rozlecą :) Nie czuję potrzeby posiadania wielu par i wyglądania każdego dnia inaczej. Trzymam się też tych samych kolorów - średnich i ciemnych odcieni jeansu.
Oprócz swetrów zdarza mi się założyć do spodni coś innego. Ale jest to raczej rzadkość. Mam w szafie tylko jedną koszulę i jedną bluzkę z długim rękawem:
Koszula mnie zauroczyła, a bluzka to zakup czysto praktyczny. Przyda się do spódnicy na jesień.
I teraz coś do czego mam okropną słabość... sukienki! Ale mimo tej słabości nie mam ich wiele. Noszę je rzadziej niż spodnie, więc nie czuję potrzeby wypełniania nimi mojej garderoby. Dodatkowo staram się wybierać tylko takie, które są absolutnie w moim stylu! Jedna czy dwie takie sukienki cieszą o wiele bardziej niż cała szafa tych "po prostu ładnych".
Oczywiście opisuję tu ubrania, które są na okres jesień-zima-wiosna. Latem nie noszę jeansów, swetrów czy sukienek z długim rękawem, więc naturalnie oprócz topów czy t-shirtów te dwa sezony nie mają zbyt dużej części wspólnej.
Sukienki na bardzo chłodne dni mam tylko dwie. Są idealne na jesień/wiosnę, ale i wyposażona w odpowiednie rajstopy z przyjemnością noszę je również zimą.
Oczywiście opisuję tu ubrania, które są na okres jesień-zima-wiosna. Latem nie noszę jeansów, swetrów czy sukienek z długim rękawem, więc naturalnie oprócz topów czy t-shirtów te dwa sezony nie mają zbyt dużej części wspólnej.
Sukienki na bardzo chłodne dni mam tylko dwie. Są idealne na jesień/wiosnę, ale i wyposażona w odpowiednie rajstopy z przyjemnością noszę je również zimą.
Moja najukochańsza Aglaia!
Gdybym mogła być sukienką to wyglądałabym właśnie tak! To jest właśnie dokładnie to co uwielbiam... od koloru, po krój i detale. Nie sądziłam, że istnieją ubrania stworzone dla mnie, aż nagle odkryłam tę markę (Marie Zelie). Jakość jest obłędna, materiały piękne i solidne. Wszystko leży i układa się perfekcyjnie. Nawet nie szukam już za bardzo innych sklepów. Zostałam kupiona.
Mimo że różni się klimatem od tej pierwszej, to bardzo odpowiada moim wymaganiom. To luźna, koszulowa sukienka z miękkiej bawełny. Jest bardzo wygodna i ładnie leży. To też polska marka (Rabarbar).
Obie sukienki mają kieszenie co jest dla mnie dużym plusem.
Napisałam, że mam dwie, ale właśnie dotarła do mnie kolejna, która zostanie jeszcze parę razy przymierzona i ostateczną decyzję podejmę zapewne jutro. To znowu Marie Zelie, ale tym razem bardziej prosty, codzienny krój. (edit: model ze mną nie zostaje, bo xs okazało się za duże! A xxs za małe :) za to pozostając w zielonych klimatach skusiłam się na ten model: klik! Rozmiar xxs! Coś tu nie gra, ale za to leży pięknie. Uwielbiam!)
Poszukuję sukienki, w której chciałabym siedzieć nawet w domu, przed komputerem. U mnie to nie takie oczywiste! Ta koszulowa sprawdza się idealnie w takich sytuacjach, poszukuję więc kolejnej. I w zasadzie więcej sukienek nie planuję.
Na cieplejsze jesienne i wiosenne dnia mam jeszcze jedną sukienkę i tylko jedną spódnicę (też Marie Zelie). Wykonane są z wyjątkowo cudnej wiskozy (nie sądziłam, że ten materiał może być "gruby" i tak gęsto pleciony). Ubrane do sweterka czy bluzki z długim rękawem będą idealne na słoneczną pogodę. Powiedziałabym, że nawet prędzej im do przejściowych niż letnich. Może dlatego, że latem wolę bardzo cienkie, zwiewne ubrania.
Mimo że różni się klimatem od tej pierwszej, to bardzo odpowiada moim wymaganiom. To luźna, koszulowa sukienka z miękkiej bawełny. Jest bardzo wygodna i ładnie leży. To też polska marka (Rabarbar).
Obie sukienki mają kieszenie co jest dla mnie dużym plusem.
Napisałam, że mam dwie, ale właśnie dotarła do mnie kolejna, która zostanie jeszcze parę razy przymierzona i ostateczną decyzję podejmę zapewne jutro. To znowu Marie Zelie, ale tym razem bardziej prosty, codzienny krój. (edit: model ze mną nie zostaje, bo xs okazało się za duże! A xxs za małe :) za to pozostając w zielonych klimatach skusiłam się na ten model: klik! Rozmiar xxs! Coś tu nie gra, ale za to leży pięknie. Uwielbiam!)
Poszukuję sukienki, w której chciałabym siedzieć nawet w domu, przed komputerem. U mnie to nie takie oczywiste! Ta koszulowa sprawdza się idealnie w takich sytuacjach, poszukuję więc kolejnej. I w zasadzie więcej sukienek nie planuję.
Na cieplejsze jesienne i wiosenne dnia mam jeszcze jedną sukienkę i tylko jedną spódnicę (też Marie Zelie). Wykonane są z wyjątkowo cudnej wiskozy (nie sądziłam, że ten materiał może być "gruby" i tak gęsto pleciony). Ubrane do sweterka czy bluzki z długim rękawem będą idealne na słoneczną pogodę. Powiedziałabym, że nawet prędzej im do przejściowych niż letnich. Może dlatego, że latem wolę bardzo cienkie, zwiewne ubrania.
I kolejny raz... gdybym mogła być sukienką! Tak dokładnie mi w duszy gra! Uwielbiam! Nie mogę się na nią napatrzeć :)
Spódnicę chyba już znacie?:) Lubię kwieciste wzory, ale tylko i wyłącznie te duże. Wszelkie drobne kwiatki u mnie odpadają.
Proszę mnie tylko nie podejrzewać o sponsorowany post! Raz, że absolutnie brzydzę się taką formą reklamy, to dwa, że nigdy nie trzeba było mnie namawiać, bym z własnej woli chwaliła to co podziwiam! Trafienie na ten sklep było momentem przełomowym w mojej szafie. Mam jedną spódnicę, ale za to jaką! Więcej nie potrzebuję :) Lubię mieć mało i konkretnie.
Myślę, że kiedyś wybierałabym bardziej kwieciste sukienki. Teraz jednak stawiam na solidy. Łatwiej się je nosi, łatwiej dobrać do nich dodatki. Pasują na wiele okazji!
Mimo, że moja szafa nie jest neutralna kolorystycznie, to mam poczucie, że wiele rzeczy tu do siebie pasuje i stanowi bazę do różnych stylizacji (chyba nie lubię takich słów:)). Moim podstawowym kolorem jest przydymiony róż, ale co raz chętniej sięgam po różne odcienie zieleni, a złoto lubię równie długo co słodkości. Nie gardzę beżem, brązem i szarością. Nie widzę się zupełnie w turkusach, fioletach czy czerwieniach. Czarny dopuszczam, zwłaszcza w dużych formach jak płaszcz. Jeszcze nie wiem co sądzę o rudościach czy bordo. Póki co bardzo podoba mi się moja całkiem zrównoważona kolorystycznie szafa:
Z zielenią, mimo że ją lubię, zawsze miałam problem. Moim zdaniem łatwo stworzyć odcień kiczowaty. Butelkowa, mszysta, czy ta pastelowa, ale przydymiona podoba mi się ogromnie, ale wszelkie trawy i pistacje są u mnie nie do zaakceptowania.
Jak widzicie nie mam nawet białej koszuli! Oczywiście nie pokazałam Wam wszystkiego, bo pominęłam stroje letnie czy topy, które jakby nie patrzeć noszę przez cały rok. Na jesień czy zimę wybieram jednak bardziej proste, basicowe t-shirty. Wygodniej ubrać je pod sweterek. I one dość szybko się u mnie zmieniają, bo noszone blisko ciała i w zasadzie każdego dnia zużywają się o wiele szybciej.
Mam też ubrania i buty sportowe czy trekkingowe na każdy sezon, oraz zestawik "domowy", czyli bluza i stare portki. Ja z tych co przebierają się po wejściu do domu:).
Jeszcze
kwestia butów. Przez 90% czasu tuptam sobie w adidasach. Moje stopy nie
lubią zbyt dużego wydziwiania, poza tym priorytetem jest dla mnie
wygoda. Do sukienek oczywiście nie zakładam sportowego obuwia (chociaż
ta nowa polówka czy kraciasta mogłyby nieźle z nimi wyglądać). Nie lubię
kupować butów, a moje nogi nie znoszą nowości, zwłaszcza tych twardych.
Niemniej mam kilka wyjściowych par, które uzbierałam w ciągu kilku
lat. Ciężko znaleźć mi półbuty, które przy dłuższym chodzeniu nie masakrowałyby mi stóp. Myślę, że to lata przechodzone w twardych, byle jakich butach odbiły się na zdrowiu i teraz do końca życia będą cierpieć. Albo po prostu nie umiem chodzić :)
Dobre buty to płaskie buty.
Bardzo je lubię choć oczywiście pod koniec dnia dają mi czasem w kość. Jak wszystkie. No, może ciut później. Dlatego je lubię :)
Te uwielbiam za klimat i kolor! Ale... no tak, dobrze myślicie. Ale jestem przypadkiem szczególnym. Nawet kapcie potrafią mnie obetrzeć.
Nie jest tak, że gardzę wszelkimi obcasami:
Świetne są do sukienki i czarnych rajstop. Delikatnie ocieplane, więc śmigam w nich nawet późną jesienią. Obcas jest gruby i niewysoki, są naprawdę wygodne.
I na koniec o butach zimowych. Bo mam parę słów do przekazania. Drodzy producenci butów. O co wam chodzi z tymi kozakami? Dlaczego zimowe buty nie są ocieplane?! W zeszłym roku przeszliśmy wzdłuż i wszerz wszystkie sklepy w poszukiwaniu klasycznych, czarnych kozaków, które mogłabym nosić zimą... i co? I znalazłam tylko jedne (oczywiście je kupiłam)! Może ja czegoś nie wiem, oświećcie mnie, ale zakładanie cieniutkiej skóry na stopy, gdy na zewnątrz śnieg czy mróz wydaje mi się nierealne. Dodatkowa skarpeta? Serio? Gdy kupiłam butki za kilka stów? Może gazety?:)
Na szczęście znalazłam i będę o nie dbać należycie, bo niestety sklep ten (Aldo) wycofuje się z Polski i szanse na przyszłe futerko w kozaku drastycznie spadły.
Nie dość, ze są ciepłe to jeszcze bardzo ładnie wykonane. Pasują idealnie i do spodni i do sukienki. I mają bieżnik! I to są moje jedyne buty zimowe.
Nie mam pojęcia czy w ogólnym pojęciu mam dużo czy mało rzeczy. Dla mnie jest to akurat. Nie tworzyłam nigdy żadnych list, nie czytałam poradników czy książek o tworzeniu garderoby. Nie podążałam za modą. Obserwowałam siebie i sukcesywnie pozbywałam się nienoszonych ubrań, oraz uzupełniałam szafę o elementy przeze mnie pożądane i sprawdzone. Na szczęście nie mam jakiejś szczególnej potrzeby posiadania czy kupowania ubrań (no może te sukienki!). Zdarzało się, że chodziłam przez jakiś czas w jednych spodniach bo nie miałam ochoty iść do sklepu, albo nie mogłam znaleźć niczego godnego uwagi.
Jak już uda się ustalić swoje zasady w tej kwestii to o wiele łatwiej jest robić zakupy czy wybierać wzory do dziergania. Łatwiej i oszczędniej. A już zdecydowanie przyjemniej!
Ciekawa jestem Waszych przemyśleń i opinii!
Pozdrawiam Was serdecznie,
Marzena
Wszystko, co różowe i w kwiaty wymiata!!!! Cudowności po prostu. Ja nie jestem taka poukładana ( piszę to jako komplement ) i moja szafa to zbiór fajnych ubrań i tych beznadziejnych. Taki misz - masz.
OdpowiedzUsuńTeż miałam tak do pewnego czasu. Super ubrania wsiały obok tych nielubianych. Po prostu trzeba pozbyć się tych drugich :)
UsuńPierwszy krok zrobiony. Ostatnio poszły w świat dwa wory ( nie worki, ale wory ) na zbiórkę jakiejś fundacji.
UsuńBrawo!!!
UsuńPięknie skomponowana garderoba. Zazdroszczę, że doszłaś do tego momentu że wiesz czego chcesz. Ja cały czas się czuję że stoję na rozdrożu i nie wiem w którą stronę mam iść. Coraz częściej eksperymentuje z fasonami na które jeszcze pół roku temu bym nie spojrzała. Dążę do zdrowego minimalizmu. Tak sobie myślę że obfocenie swojej garderoby może ułatwić sprawę, od razu będzie widać co do siebie pasuje. Co do udziergow to też staram się iść w jakość ��
OdpowiedzUsuńTo bardzo fajny sposób na to by w końcu znaleźć na siebie plan - szukać i próbować! Też tak robiłam przez pewien czas. Ciągła zmiana krojów i koloru, aż w końcu trafiłam na to co lubię :)
UsuńZrobienie zdjęć dużo daje!
Jestem zachwycona Twoją kolekcją! I to pomimo, że mam nieco odmienne upodobania kolorystyczne.
OdpowiedzUsuńU mnie w szafie znajduje się obecnie jeden problemowy sweter: młodsza z moich dwóch Melanie, którą wydziergałam z kiepskiej jakości włóczki i gryzie jak nie wiem co (chociaż kolor i krój są super) - potrzebuję motywacji do jej wywalenia i wydziergania porządniejszej :( ale coś czuję, że na fali postów blogowych o pozbywaniu się nieudanych udziergów, nadchodzi moment rozliczenia :)
Dawaj! Jutro ma już jej nie być :) Oddaj komuś kto nie boi się gryzienia!
UsuńDzisiaj rano trafiła razem z dwoma innymi udziergami z tej samej włóczki do kartonu rzeczy, z którymi żegnam się po ostatniej czystce w szafie. Wydziergam sobie nową, mięciutką z bawełny, jedwabiu i alpaki, które znalazłam w zapasach :D
UsuńI to ja rozumiem! :)
UsuńDo tej pory moja szafa była zbiorem przypadkowych zakupów, prezentów i "spadkowych" ubrań bo komuś "już nie pasuje, a tobie będzie w tym dobrze" Jedynie większość moich udziergów jest takie jak chcę. No i Saoirse w przeciwieństwie do Ciebie uwielbiam- to mój jedyny wyjściowy sweterek- jest bardzo kobiecy, a jednocześnie prosty. podziwiam Cię za minimalizm i konsekwentny styl. Jak już u Oli pisałam, najwyższy czas na przewietrzenie szafy...
OdpowiedzUsuńOj, etap dawania mi jakichś ubrań, bo "są fajne, ale nie dla mnie, Tobie będzie pasować" mam już za sobą. Człowiek bierze bo głupio odmówić, a potem głupio wyrzucić. Trzeba być twardym :)
UsuńChyba dużo osób tak ma. Ja niestety też tak miałam. Teraz konsekwetnie odmawiam przyjęcia, choć często spotykam się z nrakiem zrozumienia.
UsuńJa bym zostawiła tę zieloną sukienkę... Taka "aniowa". :P Tyle, że napisałaś, że ten etap już za Tobą ;)
OdpowiedzUsuńOna jest bardzo w moim stylu! Taka prosta, urocza, ale nie dziecięca. Tylko rozmiar muszę przemyśleć i tak ogólnie wszystko.
UsuńStyl na Anię miałam kiedyś o wiele bardziej konkretny. Trochę falbanek, pasteli, sukienki wyglądające bardziej jak fartuszek... Ta nowa Ania gustem jest mi bliższa :) Zwłaszcza kolorami!
Po latach dziergania wiem już jakie fasony są dla mnie najwygodniejsze(luźne swetry nakładane przez głowę i takie z rozcięciem, ale bez guzików)a jakie mi się podobają ale w nich nie chodzę( swetry taliowane, dopasowane, ażurowe, obcisłe zapinane sweterki, swetry na guziki,swetry z krótkimi rękawami, wielkimi dekoltami). Chce się skupić na dzierganiu tych, które są dla mnie odpowiednie.
OdpowiedzUsuńMam tylko pewien problem. Swetry po domu/na wyjście. Kiedy wydziergam sobie sweterek, myślę sobie: o jaki ładny, będzie wyjściowy. Z tym że ja nigdzie nie wychodzę. Pracuję w fartuchu, w pracy gdzie swetry szybko się niszczą, poruszam się głównie na rowerze(w bluzie i kurtce),wolne chwile spędzam pracując w ogródku a na spacery nie chodzę bo mieszkam w tak małym, nieurokliwym miasteczku że nie ma tu gdzie i po co łazić(a miasteczko otaczają same pola uprawne). Weekendy też zazwyczaj spędzam w pracy. No i nagle okazuje się, że nie mam gdzie tych swetrów nosić. Szukam więc swetrów które będą wygodne, podomowe ale nie takie do końca zwyczajne.
Jest jeszcze druga sprawa. Sukienki. Bardzo bym chciała je wprowadzić do mojego zwykłego, domowego życia. Ale nie mam pojęcia jaka ma być ta idealna domowa sukienka. Jak takie znajdziesz to się dziel! (ciągle zastanawiam się nad wydzierganiem Inky. Nie wiem na jakie okazje bym ją zakładała? Po domu czy na wyjścia? I czy dzianina z krótkim rękawem to jest to? Czy nadaje się na lato? Czy od siadania nie przedrze się na pupie? Kusi mnie ta sukienka ale nie wiem! Doradź, proszę!)
Chyba po prostu trzeba wtedy dziergać i nie myśleć o tym, że nie wypada ubierać ich po domu czy do pracy. Moje domowe swetry do "wyciuchania" są z kaszmirem :) Grunt że nam w nich dobrze i przyjemnie.
UsuńCo do sukienek - najważniejsze to stwierdzić jakie faktycznie nam się podobają i w jakich czujemy się swobodnie. Jaki styl, krój, długość?
Inky była dla mnie dobra na każdą okazję. Nie przecierała się ani nie wypychała. Krótki rękaw można zmienić, ja zapewne teraz wydziergałabym przynajmniej 3/4.
Latem nie noszę żadnych dzierganych ubrań, nawet z lekkich włóczek.
Swoją drogą... pola uprawne mam za oknem i uwielbiam wśród nich spacerować! :)
Jakoś tak patrząc na Twoje zdjęcia zasugerowałam się, ze Inky ma być sukienką letnią. Ale może rzeczywiście dorobiłabym do niej długi rękaw i zrobiła sobie wdzianko na zimę?
UsuńZazdroszczę Ci, że masz pola po których fajnie się spaceruje! U mnie niestety między tymi polami są gospodarstwa wielkotowarowe z dziesiątkami krów i chlewnie. Delikatnie mówiąc troszkę cuchną! I o zgrozo, za jedynym laskiem w okolicy mam oczyszczalnie ścieków! Straszne połączenie. A ja pochodzę z Warmii, tęsknię za lasami, rzeczkami, jeziorkami... Dlatego tak bardzo lubię twoje leśne sesje zdjęciowe. Są śliczne!
Też mam kaszmirowy sweter "po domu" (z lumpeksu)! I też długo się napalałam na Inky, ale koniec końców chyba nic z niej nie będzie, bo takich cieplejszych, dzianinowych sukienek jakoś nie noszę.
UsuńCześć :-) ja również zastanawiam się nad Inky. Chcę przetestować czy dzianinowa sukienka w mojej szafie się sprawdzi. Zobaczymy, właśnie do mnie leci czerwone Alpacino zakupione w tym celu. Pozdrawiam Sylwia
UsuńZimą i jesienią nosiło się ją cudnie. Bardzo wygodna i miękka. Rękaw dziś zrobiłabym dłuższy :)
UsuńA jakie masz wnioski dotyczące sukienki Rosy Check? Bo jeszcze ja rozwazałam. Głównie przez piękny koronkowy dół :-)
UsuńNie chodzę w niej... to jednak nie mój krój :( Ciężko mi jednak ogólnie się wypowiedzieć, bo to wszystko jest oczywiście kwestią gustu, figury, stylu.
UsuńBardzo interesujący i inspirujący post! Mam podobne przemyślenia, co do zimowych kozaków :D.
OdpowiedzUsuńTwoja garderoba wygląda pięknie i spójnie :). Ja dopiero od niedawna zaczęłam bardziej świadomie patrzeć na swoją. Narazie w szafie mam lekki chaos, ale powoli próbuję określić swój styl i zaprowadzić porządek :). Podobnie z dzierganiem, coraz staranniej wybieram co naprawdę chcę mieć w swojej szafie.
Tak nawiasem, jednym z moich ulubionych ubrań jest petrolowe Understory :)
Stąd już całkiem blisko do opanowania sytuacji! :) Grunt to być bezlitosnym dla siebie i swojej szafy. Jasno określić zasady a resztę.. no cóż:) Wyrzucić z domu!
UsuńŚwietna garderoba, w zasadzie spełnia warunki "kapsułowej", a jakże się różni od popularnych zestawów must-have'ów w bieli, czerni, szarości i camelu. Dymny róż jako kolor podstawowy, super. Inspirujesz mnie. Kiełkuje mi w głowie szafa oparta na odcieniach oliwkowej zieleni, khaki i lasu. Jeśli zaś chodzi o buty, ja też jestem wrażliwcem i od lat ratują mnie różnej wysokości gumowe koturny Fly London - taka moja wersja elegancji. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńDopiero Ola mnie uświadomiła, że coś takiego jak szafa kapsułowa w ogóle istnieje. Modowy ze mnie ignorant :) Nie można jednak tej metodzie wiele zarzucić. Na pewno pomaga wielu niezdecydowanym ogarnąć ubraniowy bałagan.
UsuńBardzo mi miło, że zainspirowałam!:)
Szafa w zieleniach i leśnych klimatach brzmi cudownie... jak już wykiełkuje to koniecznie się pochwal.
Marzenko - trafiłaś w sedno! To ważne, żeby mieć szafę z takimi ubraniami, w jakich człowiek czuje się dobrze i dobrze w nich wygląda. A żeby dobrać takie ubrania, to już wcale nie jest takie proste. Masz super dobrane ubrania, nie masz nadmiaru, wszystko do siebie pasuje (i do Ciebie, a to najważniejsze). U mnie problem szafy jest problemem sporym. Potrzebuję ubrań wygodnych - do chodzenia z dziećmi, na zakupy, po domu. Potrzebuję ubrań do pracy - najlepsze są wygodne dzianinowe sukienki, do nich coś w stylu kardigan albo żakiet. Bo w pracy ruszam się, raz jest mi ciepło, raz chłodniej, dlatego kardigany sprawdzają się bardzo dobrze. Potrzebuję ubrań "na wielkie wyjścia" - na koncert, na konferencję, na ważny wieczór. Tu tez najlepsze są sukienki, ale bardziej eleganckie, niż do pracy. Potrzebuję też ubrań specjalistycznych, bo dużo chodzę po lesie, i tam najlepiej sprawdzają się ciepłe wygodne spodnie i swetry - koniecznie wełniane. Moja szafa pęka w szwach, i niestety. mam sporo ubrań, których mi szkoda wyrzucić... Co do swetrów - pomimo, że do pracy potrzebuję swetrów rozpinanych, dziergam tylko takie wkładane przez głowę. Te ręcznie robione nie leżą na mnie dobrze, dziurki robię źle i swetry się rozpinają... Wolę robić swetry wkładane przez głowę, bo lepiej leżą. I zaczynam robić sobie sukienki, bo bardzo je lubię, to raz, a dwa - że dużo chodzę w sukienkach.
OdpowiedzUsuńButy - tylko wygodne. W pracy zakładam szpilki, ale tylko w pracy. Nie potrafię chodzić w szpilkach po chodniku. Co do kozaków - ja też nie rozumiem, dlaczego zimowe kozaczki są zrobione z cienkiej skóry??? Noszę do nich wełniane skarpetki, których mam 10 par (zrobiłam specjalnie do kozaczków).
Kolory - muszę się pochwalić - w mojej szafie wreszcie kolory pasują do siebie i wiem już, jakich kolorów nie będę kupować, a jakie będą gościć u mnie - to mój mały sukces :)
Pozdrawiam serdecznie!!!!!
Asia
Asiu... a może u Ciebie sprawdziłoby się gdybyś miała trzy odrębne "garderoby" i każdą traktowała w sposób indywidualny?
UsuńSzafa do pracy, do domu, na wyjścia. I w obrębie tych szaf starała się zaprowadzić jeden styl i porządek?
Ja tak oddzieliłam szafę codzienną, tą którą wam pokazałam, od tej sportowej. Grywam w squasha, pływam, dużo chodzę albo jeździmy rowerami. Każdy z tych sportów wymaga odpowiedniej odzieży czy butów. Nie da się tego zastąpić niczym z mojej szafy. Mam wiec dwie pary butów trekkingowych, buty do squasha, spodnie, spodenki, spódniczki, koszulki i bluzy :)
Zazdroszczę Ci minimalizmu i konsekwencji. Ja jestem niestety z tych kobiet, które ciągle mają nadzieję, że zbyt ciasne ciuchy doczekają momentu, kiedy schudnę, że moda zatoczy koło i znów będzie je można nosić, i tym podobne bezsensowne argumenty. Skutek - zawalone szafy i typowe "nie mam co na siebie włożyć".
OdpowiedzUsuńCo do noszenia własnych udziergów - właśnie zdałam sobie sprawę,że prawie ich nie noszę, może z wyjątkiem czapek i chust. Uwielbiam robić swetry i całe szczęście mam dwie córki, które je noszą, zwłaszcza starsza. To naprawdę przyjemne uczucie, kiedy dorosłe kobiety zakładają garderobę wykonaną przez mamę, czyli przeze mnie.
Nietrafione prace zdarzyły się niejeden raz, ale każdy z projektów czegoś mnie uczył i przyczyniał się do doskonalenia warsztatu.
Mi nie żal jest oddawać ubrań. Nawet jeśli schudnę... to kupię sobie nowe spodnie :) Lepiej leżące i ładniejsze (tak w ramach nagrody!:)). Może czas wyjąć wszystko z szafy i włożyć tam tylko to co faktycznie lubisz i nosisz? A resztę do wora? :)
UsuńPowiem tak: styl który mi się marzy jest absolutnie poza zasięgiem, jestem zwyczajnie za krótka i budowy kloca drewna - romantyczne zestawy sweterek+spódnica albo cygaretki odpadają. Koszule+jeansy również, w ogóle koszule w jakimkolwiek wydaniu odpadają, niezależnie od marki- jak coś pasuje w biuście wszędzie indziej jest 4 rozmiary za duże. Zakupy zazwyczaj wyglądają tak że idę z określonym zamiarem i tylko tracę czas bo owszem w poszukiwanym stylu jest sukienka ale tak samo jak w przypadku koszuli musiałabym kupić 44 żeby pasowała w biuście a na biodra wystarczy już 38, w lepsze czasy i 36. Do tego zawsze ale to zawsze kiecki są za dlugie niezależnie czy to tania marka czy juz wyższa półka. Po prostu nie szyje sie na kobiety niskie z dużym biustem i jeszcze do tego względnie nie grube. Kończy się tym, że zniechęcona poszukiwaniami i straconym czasem kupuje w sieciówie 5 dokładnie takich samych czarnych t-shirtów i jakieś jeansy (niestety budowa ud i rozbudowane mięśnie sprawiają że nawet drogie przecierają się po pół roku więc kupuje jakieś pierwsze z brzegu które leżą względnie i nie muszę ich nieść do skracania - co już i tak jest sporym fartem bo większość marek długości 30 allbo nie ma albo sprzedaje od razu na pniu). Nie czuje sie w tym dobrze, ale nic innego nie pasuje A mi szkoda czasu na łażenie po sklepach w których i tak nic nie ma.
OdpowiedzUsuńSwetry - już widzę że z tego co mi się podoba jakoś niewiele chce pasować do figury. Teraz dziergam cosy wifey- na jesień i zimę będzie idealny na spacer. Rozważam Leę i choć mam w głowie co najmniej kilka zestawów to wątpię że będzie dobrze leżała.
Jestem zatem skazana na styl sportowy a niestety nie zawsze się on sprawdza.
Tyle dobrze że już wiem że kolory też wolę jednak zgaszone albo czerń/biel (klasyki, dobrze się komponują z każdym typem urody, nie trzeba kombinować).
Też jestem z "niskopiennych" i rzeczywiście większość ubrań deformuje wygląd sylwetki - talia i biust nie wypada tam gdzie trzeba i choćby ciuch był nie wiem jak piękny, wyglądam w nim jak łajza. Jest to frustrujące. Skracanie nogawek spodni to norma, zupełnie już nie patrzę jak długie nogawki mają spodnie - i tak muszę je skrócić, a po roku kupić nowe, bo szybko mi się przecierają na wewnętrznej stronie ud. Tyle, że nie mam takich przebojów z biustem. Może warto spróbować kupić jakiś ciuch w sklepie typu "biubiu" czy "urkye" - ubrania są tam dostosowane dla biuściastych pań, a ceny nie są kosmiczne. Jest też opcja poszukania krawcowej, jak pisze poniżej K.
UsuńDzięki! Przejrzałam co tam mają i wszystkie te kiecki są takie hm, biurowe. Albo inaczej: ubrałabym w nie swoją mamę ale siebie już nie. Nie mają w sobie luzu, nic a nic a ja jestem z ludzi którym zdarza się przyjść do pracy w dresowych szortach i trampkach bo skoro jest ciepło i siedzę tam 8h to niech będzie mi wygodnie. Na lato sukienkę łatwiej znaleźć (wiwat lniane kiecki z Lidla!), może nie idealne ale ujdą.gorzej z jesienną ramówką :/
UsuńMurbania a może warto byłoby spróbować szycia na miarę? Niesie to za sobą większe koszty, ale jestem pewna, że sukienka skrojona idealnie pod Ciebie będzie się podobać!
UsuńFakt, mi się upiekło. Urodziłam się taka "średnia", tzn. ani nie jestem bardzo wysoka, ani niska. Mam chyba całkiem "średnie" proporcje, biust średni w porywach do mały, biodra trochę szerokie, ale nie można mieć wszystkiego:) itd. Dzięki temu wiele sklepowych ubrań po prostu na mnie pasuje. W ramionach, talii, biuście (oprócz tych z h&m. Tam nic nie ma normalnych proporcji i nic nie leży moim zdaniem ładnie:D)
Ubrania kupuję lub dziergam w miarę klasyczne, co pozwala na różne zestawienia. Kolorystyka zmieniała się. Przeszłam etap czerni, do której później dodałam szarości i biel, były pastele, a teraz lubię kolory. Nie w każdym czuję się dobrze więc istotny jest odcień, dlatego nie kupuję przez internet. Lubię przymierzyć, dotknąć. Uważam też, że nie zawsze cena świadczy o jakości. Miałam już różne doświadczenia, czasami coś dość taniego okazywało się lepsze jakościowo. Dlatego kupuję jak coś przy okazji spotkam i zauroczy mnie jakością, wyglądem, kolorem i ceną np. kurta zimowa spotkana latem. Nie znoszę też jak w sklepie zachęcają mówiąc, że coś jest modne, bo ślepe patrzenie na modę powoduje, że czasami wstydzę się za inne kobiety. Ja sama wiem w czym czuję się dobrze i w miarę wyglądam. Moda może być tylko podpowiedzią. Od wielu lat nie zmieniam rozmiaru i nie niszczę ubrań, więc pomimo oddawania sporej ich części wciąż mam ich dość dużo. Czasami coś zakładam 1 raz na rok, ale za jakiś czas świetnie mi się to komponuje z czymś nowym, więc ulubione czekają na swoją okazję do założenia :). Myślę więc, że każdy musi sam opracować swój model szafy. Twoje ubrania są piękne, ale ze względu na kolorystykę ja przygarnęłabym niektóre z odrzuconych :) Świetnie, że każdy ma inne potrzeby, jest ciekawiej. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńZwroty do 14 dni sprawiły, że nie mam problemu z kupowaniem przez internet :) Jak się nie podoba, to zwracam.
UsuńZgadzam się - każdy powinien ustalać szafę pod siebie! Jeśli szafa jest pełna tylko tego co lubimy i nosimy to jest sukces. Bez względu na to czy jest tam kilka czy kilkadziesiąt rzeczy :)
Masz fajną szafę. Myślę, że spójna garderoba to proces ciągły. Jeśli my się zmieniamy, nasze potrzeby i preferencje się zmieniają to i zawartość szafy będzie ewoluować. Duże znaczenie ma charakter pracy, spędzanie wolnego czasu czy posiadanie dzieci (potrzebne rzeczy do piaskownicy i po domu, które są wytrzymałe i zniosą liczne prania). Moja szafa jest bardzo sezonowa. Latem i zimą prawie same sukienki i spódnice (oczywiście z innych materiałow). Jesienią i wczesną wiosną raczej spodnie. Moim ulubionym fasonem są cygaretki a spódnicy pełna w stylu lat 50 ale "w kolano", bo pokurcz jestem.
OdpowiedzUsuńChyba u Ciebie po raz pierwszy natknęłam się na Marie Zelie. Zachęcona kupiłam najpierw spódnice i byłam rozczarowana. Najmniejszy rozmiar był za duży. Oddałam siostrze a potem kupiłam sukienke Melia. I znów niewypał. Mam krótki korpus i długość pachy. Sukienka układała się bardzo brzydko. I byłam rozczarowana materiałem/wykończeniem. Nić do szycia była fatalnie dobrana i bardzo się oznaczała. Sterczaly jakieś nitki. Generalnie za taką cenę oczekiwałam czegoś lepszego. Ale cały czas ich obserwuje i czekam na linię petit.
W swojej szafie mam za to wiele ubrań szytych na miarę. Znalazłam cudowną krawcową. Muszę do niej jeździć przez całe miasto, ale zdecydowanie warto.
Fakt, ostatnio Marie Zelie ma coś nie tak z z rozmiarami, bo na mnie pasuje XXS... Gdzie normalnie noszę eskę!
UsuńJa nigdy nie zawiodłam się na ich jakości, ale słyszałam już że niższe kobiety mają problem, bo wiadomo, że sukienki szyte są na "uniwersalne" wymiary, przez co osoby wysokie czy niskie mają problem z talią czy długością.
Jaki fajny post:) bardzo takie lubię.
OdpowiedzUsuńAle co z ubraniami pamiątkami? Ja mam takich dużo i dużo miejsca zajmują, dodam że nie noszone.
Pani Marzeno co z Pani suknią ślubną? Przetrzymuje Pani takie ubrania?
pozdrawiam
Ewa
Z pamiątkami mam problem. Z jednej strony mamy szafeczkę z naszymi prywatnymi, bardzo osobistymi pamiątkami dotyczącymi naszego związku, a z drugiej strony nie cierpię wszelkich pamiątek przywożonych z wakacji itp. Do ubrań nie mam żadnego przywiązania. Suknia ślubna schowana jest w szafie, ale raczej dlatego, że nie wiem jeszcze co chcę z nią zrobić :)
UsuńJa zrobiłam niezły interes, bo od początku planowałam suknię ślubną w postaci spódnicy i gorsetu. Spódnica jest bardzo prosta i nadaje się na co bardziej uroczystą imprezę taneczną (tańczę hobbystycznie, więc miałam już okazję ją założyć), a od biedy nawet i na ekstra wyjście do opery. Buty ślubne są po prostu robionymi na zamówienie butami do tańca - wygodne i super dopasowane mimo wyższego obcasa, używam ich intensywnie cały czas.
UsuńCo do sukni - może przeróbka/farbowanie wchodzi w grę?
Martyna nie wchodzi :) Nie widzę powodu by to robić. Nie będę już jej nosić :) Raczej nie wiem czy ją sprzedać czy zostawić. Nie miałam czasu i siły się nad tym zastanawiać. Sukienkę trzeba zreperować.
UsuńMoje buty ślubne byłyby idealne na co dzień, miałam jasnoróżowe lordsy. Ale po przyjęciu na trawie, a później na sesji w krzakach i lasach, były nie do uratowania :)
Ja ciągle nie umiem sie ogarnąć z garderobą po utracie wagi. Ciągle się zmieniam. Ostatni czas nie był dla nie dobrym aby przyjrzeć sie swojej garderobie. Wiem, że absolutnie kocham spódnice ołówkowe i sukienki. Lubię klasyczny krój. Kocham szpilki ale teraz przestałam w nich chodzić. Dlaczego? Bo muszę mieć sprawne stopy do biegania ;) bez otarć czy odcisków.
OdpowiedzUsuńJa z jeansami mam inny problem, wszystkie są za krótkie.
Generalnie większość swetrów wydzierganych kiedyś wygląda na mnie źle. Muszę się ich pozbyć żeby zrobić miejsce i zyskać nowe spojrzenie na moja szafę
Aniu, waga już się nie zwiększy, nie ma więc co trzymać tych ubrań! Idź je wyrzuć z szafy :)
UsuńMasz wieeeelką i zasobną szafę. Serio.
OdpowiedzUsuńTe słowa pisze minimalistka, która od czasu powrotu do dziergania (w 2015) zrobiła dla siebie tylko cztery wełniane swetry i jak na razie wszystkie nosi i lubi, a jeden zajeżdża niemiłosiernie. Ten najbardziej ukochany jest z wełny z prutego fabrycznego swetra, farbowanie własne, z dodatkiem moheru z niskiej półki cenowej (co bynajmniej nie oznacza plastiku w składzie). A ostatnio coraz bardziej skłaniam się w stronę wełny z 'dzikusów' - takiej prawdziwej, szorstkiej, o mikronażu bardziej w stronę 30 niż -nastu. Stwierdziłam, że lubię, jak sweter swoje waży :)
No, ale jeśli się w sytuacjach pracowo-domowych zakłada rzeczy odporne na plamy, chemię, ostre narzędzia, kocie pazury i przystosowane do bardzo częstego prania, to niestety delikatne kaszmirki trzeba sobie odpuścić, a przynajmniej nie produkować ich w nadmiarze ;-)
Za to lubię nosić sweterki w lecie, dobrze mi się sprawdzają wszystkie lny, bawełny i jedwab-bureta (tak, ta sama, którą kiedyś sprzedawałaś, bo była zbyt sznurkowata - dla mnie ta sznurkowatość to wspaniała cecha). Więcej mam właśnie takich letnio-przejściowych i w planach są już następne. Sunshine Coast z lnu z bawełną i wiskozą jest w tym sezonie moim ulubionym.
Zakupów odzieżowych i mierzenia rzeczy szczerze nie cierpię, wchodzę do sklepów ze 'szmatami' w sytuacjach podbramkowych i najczęściej i tak wychodzę z jakimś t-shirtem. A jak już coś mi pasuje, to najchętniej kupiłabym dwa egzemplarze, różniące się kolorem, żeby jak najdłużej służyły. Podobnie jest z butami, mam ich skrajnie mało i najczęściej po roku albo dwóch żałuję, że nie kupiłam drugiej pary. Muszą być wygodne, żadnych kompromisów - babcia miała halluksy, ja nie chcę. Niewygodne? To idą w świat.
Jeśli chce się być dziewiarką i lubi się robić w zasadzie tylko swetry to trzeba być gotowym na konkretną liczbę projektów w szafie :D Jak widać i tak sporo "odrzuciłam" :) Za to mam mało akcesoriów i w zasadzie chodzę tylko w dwóch szalach na zmianę, przez cały rok.
UsuńTa ilość rzeczy w szafie to taki optymalny stan dla mnie - biorę tu też pod uwagę częstotliwość prania i prasowania. Nie czuję, że mam jakoś pełno ubrań, a jednak mam się w co ubrać i nic a nic się nie marnuje. To całkiem dobry stan jak dla mnie :)
To też chyba mocno indywidualna sprawa. Minimalizm, taki nieksiążkowy, tylko życiowy, rozumiem tak, że mam tylko te rzeczy, które faktycznie potrzebuję i regularnie używam. Cały nadmiar znika z życia.
Dzierganych rzeczy latem nie noszę wcale. Są dla mnie zbyt "grube". Nawet te z bawełny czy jedwabiu :)
Pozdrawiam!
O widzisz, a ja dodatków spokojnie mogę zagospodarować więcej, bo np. chusty lubię nosić przez cały rok, nawet w upały (awaryjna chusta w torebce ratuje przed klimą). Zdarzało mi się nosić dwie naraz :-) Jestem zmarzlak i w letnie wieczory sweterek też się przydaje.
UsuńA książkowe porady to nie dla mnie. Śmieszy mnie wydumany minimalizm dyktujący, ile rzeczy powinnam posiadać. Mam to, czego potrzebuję, lubię, używam - ja, a nie autorka poradnika.
Dotyczy to również swetrów - np. bardzo mi się podoba Twoja Lea, ale wiem, że dopasowany sweterek z wełny mam jeden i to wystarczy. A jakoś nie bardzo widzę ten wzór w wersji oversize, więc na razie poprzestaję na oglądaniu ;-)
O, i jeszcze jedno: bardzo mi się podoba, że masz własny, osobisty sposób na kolory. Nie żadne tam minimalistyczne 'kolory bazowe', neutralne czy inne jak je tam zwał depresjogenne ;-)
UsuńWyrafinowany róż to zdecydowanie Twój znak rozpoznawczy. I piękny przykład na łamanie stereotypów - bo na słowo 'róż' od razu stsjs przed oczami lalka Barbie ;-)
A poza tym doprowadziłaś do rzeczy strasznej: piszę z telefonu i od razu przepraszam za błędy, których nie wyłapuje autokorekta, a ja nie zauważę.
Haha :) Miło mi, że piszesz!
UsuńZ ciekawości wczoraj zajrzałam na googla i wyszukałam porad blogerek o szafach. Każdy post zaczyna się "musisz mieć białą koszulę, czarną sukienkę, szare spodnie" bla bla bla :) I potem chodźmy jak te klony po ulicy, czując się źle w tym co nosimy. No ale "must have"!
Amen, Siostro!
OdpowiedzUsuńZakupy to dla mnie horror często ze względu na ludzi, których spotykam w przymierzalni i panujący w niektórych sklepach bałagan. Nie mogę zrozumieć, co takie wstępuje w niektórych ludzi w trakcie buszowania po sklepowych półkach, że muszą zrobić taki bajzel. Dlatego, jeśli już muszę coś kupić, to wybieram się tam w poniedziałek, jak już obsługa zdąży posprzątać. Z szaf wyrzucam rzeczy średnio raz w roku oraz przed każdą przeprowadzką- również nie potrzebuję posiadać bluzek czy swetrów, których nie nosiłam od dłuższego czasu, tym bardziej nie będę ich wozić między miastami :)
Co do dzierganych rzeczy- zaczynam iść w stronę klasyki. I mimo że posiadam w kolekcji jakieś fikuśne swetry, noszę się z zamiarem oddania ich lub przerobienia na inne. Tak samo z włóczkami- być może się z kilkoma rozstanę, niech idą w ręce kogoś, kto je wykorzysta z uśmiechem na twarzy. Mam całą tęczę w kartonach, a przecież nie noszę rzeczy fioletowych, nie każdy niebieski czy zielony odcień do mnie pasują etc. Ale, do tego trzeba dojrzeć, zaliczyć kilka wymienionych przez Ciebie wtop itd.
PS. 4 sukienki bym Ci ukradła, gdyby nie były na mnie za małe (chuda Małpo!), buty zresztą też, strzeż się! :)
Buźka,
D.
Może zabrzmię jak buc, ale z tego powodu nie zaglądam na dział wyprzedaży... panuje tam koszmar! Wolę w spokoju i czystości wydać trochę więcej :(
UsuńMyślę, że mamy podobnie. Lubimy kolory, więc próbowaliśmy każdego niemalże. I chyba w podobnym czasie naszła nas myśl, że jednak wolimy to i to, a tamto wcale. I że prosto, ale w naszym stylu jest o niebo lepiej niż szałowo! :)
Tak, tak czytam każdy wpis. Nawet jeśli mnie nie dotyczy ,to warto wiedzieć co i jak myślą inni. A wpisy robótkowe to miód na moje serce wiecznie poczatkującej dziewiarki:-))
OdpowiedzUsuńBardzo się cieszę! :)
UsuńDobrze mieć szafę pełną tylko tego, co się podoba, lubi i nosi. Ja niestety mam nadmiar wszystkiego, a to dlatego, że zawsze myślę "kiedyś się przyda". Raczej się nie przydaje, a najczęściej po prostu zapominam, że coś takiego mam. Dziergam, 'namiętnie' różne sweterki i bluzeczki i chętnie je zakładam kiedy tylko mam okazję. Teraz marzę o wydzierganiu sukienki, powstrzymuje mnie jednak figura:)))
OdpowiedzUsuńEla, no widzisz! Sama przyznajesz, że się nie przyda. Może więc przyda się komuś innemu? Ja lubię oddawać ładne rzeczy do zbiórki odzieży. Gdy je tam przynoszę wcale nie mam żalu, że oddaję TAKĄ sukienkę! Myślę sobie, że cudnie gdyby trafiła do jakiejś młodej dziewczyny, która właśnie takiej potrzebuje i pragnie, a nie może sobie na nią pozwolić :)
UsuńJak juz wiele razy wspominalam, Twoja garderoba jest zupelnie nie w moim stylu, ale bardzo mi sie podoba. Fajnie "zbalansowana":)
OdpowiedzUsuńJesli chodzi o Old Romance, to moze go przerobisz? Od razu pomyslalam o przerobieniu go na pullover. Zaleznie od tego, czy i ile masz i ile chcesz luzu po odpruciu plis z przodu mozesz polaczycz oba fronty albo szwem (ozdobnym badz niemal niewidocznym) albo wydziergac panel analogiczny do tych na rekawach (jesli nie masz jasnej wloczki, to ta z plis powinna tez dac rade.
Nie wiem jak Ciebie, ale mnie zawsze fascynuja takie przerobki, traktuje je jak niezle wyzwanie.
Oj, nie. To nie dla mnie. Nie lubię bawić się w przeróbki... Old Romance jest ładny, wszelkie takie zmiany sprawiłyby, że nosiłabym go jeszcze rzadziej, albo wcale :) Ten typ!
UsuńJa mam jeden kardigan zapinany na dużo małych guziczków i wkładam go i tak przez głowę, jak pulower - nie wiem, czy kiedykolwiek te guziki zostały rozpięte... :D
UsuńŚwietny wpis. Żółtą bluzkę chętnie bym widziała w swojej szafie. A od miodowego sweterka zaczęło się moje obeserwowanie Twojej bloga :)
OdpowiedzUsuńDziękuję Ulu! :) Fajnie, ze tak długo ze mną tu jesteś :)
UsuńCo do butów zimowych, tożyczyłabym sobie, by producenci brali pod uwagę, że normalny człowiek w tych butach chodzi, a nie tylko wygląda na wybiegu. Mam wrażenie, że spora większość projektowana jest jedynie na przejście 2 kroków z parkingu (pewnikiem podziemnego) do budynku, a nie na normalne poruszanie się po zaśnieżonych i mokrych chodnikach. Cieniuteńka podeszwa, przez którą czuć każdą nierówność terenu- doprawdy, to coś, czego szukam w zimowym obuwiu ;)
OdpowiedzUsuńZgadzam się! Dla mnie to po prostu absurdalne. W życiu nie będę marznąć tylko po to by wyglądać! :)
UsuńNo tak. Niechęć do zakupów masz ewidentnie po mnie.Twoje eksperymenty ze strojami pamiętam doskonale, a szczególnie wysokie trampki i gorsetowa sukienka w grochy. To akurat w tamtym czasie bardzo do ciebie pasowało. Potem były korale i bransoletki. Twoje stroje zawsze były.. inne i ciekawe.Ja uważam że od najmłodszych lat miałaś swój niepowtarzalny styl,nie dało się Tobie kupić nic "zwyczajnego".
OdpowiedzUsuńSzukałam bardzo intensywnie swojego stylu, to tak :) Nie bałam się niczego!
UsuńWitam,
OdpowiedzUsuńŚwietny wpis - rzetelna, nie przegadana analiza, same konkrety! Przyznam szczerze, że aż chce się wziąć za porządki w szafie i planowanie projektu na sweterek w 100% zgodnie z własną intuicją i upodobaniami. Niby to takie oczywiste, że dzierga się to co się lubi, to co się podoba, ale mi też zdarzyło się zrobić fajny sweter, który jednak odcieniem nie pasował do mojej karnacji (a kolor taki piękny!) i nie mam frajdy z noszenia go. Te wszystkie "wtopy", prucie, "porażki" są pewnie nieuniknione, ale nie zawsze tak łatwo wyciągać z nich wnioski, a Tobie się udaje - super!
Przy okazji mam pytanie - jak się zachowują Twoje swetry przy tak intensywnym użytkowaniu w takich miejscach jak pod pachami - czy dzianina się nie filcuje, nie niszczy od antyperspirantu? Będę wdzięczna jakieś porady, bo znam problem filcowania pod pachami i nie wiem czy to tak już jest, czy to wina wełny, czy zbyt dopasowanego rękawa w tamtym miejscu.
Pod pachami zużywają się najbardziej. Te noszone po domu najbardziej (cała reszta zostaje oddelegowana do szafy zaraz po wejściu do mieszkania). Kiedyś lekko mi się zbijał materiał w tym miejscu. Ale od pewnego czasu staram się dziergać mniej ścisło i to trochę pomaga.
UsuńNa pewno odrobina luzu pod pachą też jest mile widziana. Sweter nie dotyka wtedy tak bardzo skóry i antyperspirantu.
Marzeno, wygląda na to, że udało Ci się podporządkować swoją szafę wybranemu stylowi. Patrząc na zdjecia widzę dokładne odzwierciedlenie tego, o czym piszesz. Cudownie! Większość ludzi, których znam ma z tym problem i przedmioty (bardzo często ubrania) niejednokrotnie przejmują nad nimi władzę chichocząc złowieszczo po nocach z wnętrza szaf. Sama mam problem z pozbyciem się jedynie ubrań własnoręcznie wykonanych z dobrych materiałów, bo łudzę się, że "coś z nimi zrobię". I faktycznie niejednokrotnie je przerabiam, lecz nadal jest taka jedna szafka, w której... ćśśś...
OdpowiedzUsuńTych chichoczących rzeczy nie cierpię :) Biedaki, nie mają ze mną łatwo!
UsuńJa niestety mam tak, że rzadko przerabiam sweter... Wolę oddać, nie jest zawsze łatwo, ale po fakcie czuję się wielką ulgę!
Zazdraszczam i swetrów, i konsekwencji :-) A z innej beczki: czy widziałaś książeczkę Hunter Hummersen z jej wzorami oczek podnoszonych? Wydaje mi się, że te wzory świetnie pasowałyby do Twoich włóczek.
OdpowiedzUsuńHa! Jedna z jej czapek czeka u mnie w kolejce nawet :)
UsuńPatrzę na Twoją szafę, patrzę na moją i widzę, że ja od jakiegoś czasu też zmierzam ku ujednoliceniu kolorów - na moich półkach są błękity, granaty, biel i ciemna czerwień, i może jakieś resztki fioletu czy fuksji, ale niewiele. Kolory w większości jednolite albo paski z bielą. Nie liczę sukienek i swetrów, bo tutaj panuje szaleństwo totalne, ale tak właśnie lubię! Kiecki wzorzyste, swetry kolorowe ale w jednym kolorze każdy, żeby łatwo było dobrać do wielokolorowej sukienki. *^v^*
OdpowiedzUsuńNatomiast muszę rozprawić się ze spódnicami - prawie ich nie noszę, a mam kilka, zarówno zimowych jak i letnich. Już prędzej noszę spódnice zimą, bo lubię kolorowe ciepłe rajtuzy, ale wiosną i latem wskakuję w sukienkę albo w szorty i tshirt, a spódnice wiszą i się kurzą. Czas się z nimi pożegnać, bo tylko zajmują miejsce (sukienkom ^^*~~) w szafie!
Dziękuję za inspirujący wpis!
Tak! Ty kojarzysz mi się z bielą, granatem i czerwienią! :)
UsuńMasz zdecydowanie swój styl, wszystko co tworzysz do niego pasuje.
Wow, ależ obszerny post.Ale nie wyobrażam sobie swojej szafy z tak małą ilością sukienek i spódnic.W sumie popieram , że liczy się jakość , a nie ilość. Teraz robię zakupy ,,ciuchowe" bardziej przemyślanie , niespecjalnie lubię sieciowymi.Jeśli chodzi o włoczki też dojrzałam do tego , że lepiej kupić żadziej , a dobrą gatunkowo. .Ciekawie sie czytało.
OdpowiedzUsuńMam wrażenie, że duża liczba ubrań sprawiała u mnie, że faktycznie nie miałam co na siebie ubrać, bo ten spory wybór był zbyt rozpraszający :)
UsuńMój styl jest dziwaczny, w zasadzie taki 'mój'. Lubię za dużo przeróżnych rzeczy i stylów :) W pracy czuję się jak odmieniec, ale właśnie to mi się w tym podoba.
OdpowiedzUsuńJesienne kolory to moja miłość, no i wszelkie mauve i dymione róże. Mój najwygodniejszy sweterek jest właśnie w różu - coś wspaniałego. Odrazu mam +10 do samopoczucia kiedy go noszę. Podobnie z moim głęboko zielonym Zweigiem.
W ten weekend czeka mnie wyrzucanie, ale nie mogę się już doczekać tego stanu po. :)
Buty zimowe to tragedia, chyba dla ludzi, którzy poruszają się wyłącznie samochodami i parkingami podziemnymi... ale to długo by pisać, zresztą wiadomo o co chodzi.
Mnie takie czystki bardzo cieszą! Nawet w trakcie. Lubię kontrolować swoją przestrzeń, więc mocno angażuje się w sprzątanie :) Ale stan "po" jest cudowny! Sama zobaczysz :)
UsuńMyślałam, że to ja mam mało ubrań ale po twoim poście widzę, że do prawdziwego minimalizmu mi daleko ;) Jak sama dobrze wiesz, gusta mamy kompletnie odmienne ale bardzo podoba mi się paleta Twojej szafy i wszystkie te przydymione róże. To absolutnie mój kolor i chociaż nie występuje już w mojej szafie, to mam do niego ogromny sentyment. Często sobie podpatruję Twoją Melanie na ravelry i wzdycham do niej, bo wiem, że nigdy takiej nie będę miała.. :)
OdpowiedzUsuńNo przyznam, że cieszę się ogromnie, że róż do mnie pasuje, bo to mój absolutny faworyt ;)
UsuńŚwietny post. Ja zrobiłam porządek w garderobie i okazało się, że nie mam na zimę porządnego, ciepłego swetra. Tęsknym oczkiem patrzę na Cosy Wifey, chyba by mi pasował. Dobry sweter kosztuje sporo ale chyba nie mam wyboru. Jestem też przed zakupem zimowych kozaków, osobiście wolę bez futerka. Znalazłam fajny model w Clarks i jutro będę zamawiać bo stacjonarnie go akurat nie mają.
OdpowiedzUsuńI nie marzniesz w samej skórce? Ja nie cierpię gdy jest mi zimno! :O
UsuńZimy w Anglii są raczej łagodne i jakoś nie marznę, poza tym ja potem jestem w pracy w kozakach cały dzień więc bym się ugotowała. Mam za to kozaki 'terenowe' z Aldo właśnie zresztą na zimowe spacery. A te kozaki z Clarksa właśnie miały futerko i nie mogłam się dopiąć. Na szczęście znalazłam inną parę :) Nic mnie tak nie cieszy jak para nowych kozaków.
UsuńZainspirowałaś mnie do gruntownego przeglądu mojej własnej szafy. Twoja bardzo mi się podoba (i Twoje projekty - są piękne, kobiece, urocze), choć sama mam trochę inny gust, choćby przez to, że podstawą mojej garderoby są sukienki. A czy styl mam, to ciężko orzec, ubieram się w cały świat i cały świat mam w szafie - zdecydowanie jest go zbyt dużo.
OdpowiedzUsuńW sukienkach Marie Zelie zakochałam się od pierwszej, którą zobaczyłam na mojej Siostrze. Sama nie mam stamtąd jeszcze ani jednej, ale może się skuszę.
I jeszcze słowo o butach: ja mam jeszcze jeden problem z kozakami - poza tym, że zgadzam się ze wszystkim, co napisałaś, szczególnie z tym, że jak można zimowe buty robić bez ocieplenia, co zauważyłam już parę ładnych lat temu. No więc u mnie dochodzi kwestia szerokości łydek. Ogólnie wyglądają normalnie i nigdy nie uważałam, żebym miała grube łydki, ale próba zmieszczenia ich do standardowego kozaka... często graniczy z cudem, nie dopinają się. Ostatnio chodzę w krótszych butach, co oczywiście oznacza, że albo muszę dobrać do nich getry (takie krótkie, teraz się na to mówi ocieplacze), co nie zawsze wygląda ładnie i odpowiednio do sytuacji, albo marznę. A że marznąć nie lubię, najczęściej rezygnuję z wyglądania ładnie. Czasami odnoszę wrażenie, że producenci obuwia ładnego (a nie siermiężnego) zakładają, że właścicielki tegoż poruszają się jedynie po gładkich klatkach schodowych (żadnych płyt chodnikowych) na odcinku klatka - samochód z klimatyzacją - obiekt docelowy (też wewnątrz), a buty są tylko na ozdobę.
Te moje zapinają się na styk... więc lepiej żeby mi łydka nie puchła ;)
UsuńZgadzam się z tym co napisałaś. Może nie nadążamy za światem?
Tak samo! :D Raz na kilka lat zdarzy się, że do sklepów trafi kolekcja kozaków, w które mieszczą się moje umięśnione jak u faceta łydki.
UsuńI te cienkie podeszwy... doprawdy, postawiłabym tego, kto to wymyśla w jego własnych butach na mrozie na przystanku autobusowym na pół godziny! Dwa lata temu znalazłam wreszcie buty z grubą podeszwą, przez które nie zimno i nie wiem, co zrobię, jak się rozpadną!
Najlepsze na zimno są ciepłe, górskie buty... ale mimo wszystko (są wygodne i trzymają ciepełko na -20 stopniach!) nie są zbyt estetyczne. Ale ja nie wymagam od producentów grubego kożucha! No ale cokolwiek... a nie tylko skóra i wkładka!
UsuńZimowe obuwie zależy od zimy :) ja nigdy nie miałam kozaków z futerkiem (oprócz jednej pary takiej typowo śniegowej/turystycznej) i nigdy mi to nie przeszkadzało (a stopy raczej mam z tych co są cały czas zimne). Chyba Ryłko ma kozaki w różnych rozmiarach łydek. Ja mam tak samo jak Ty, łydki niby normalne ale z dopięciem jest problem. Teraz kupiłam parę w Clarks, wychodzi taniej niż DuoBoots.
Usuńwow....muszę przyznać, jakbym czytała swoje myśli....
OdpowiedzUsuńod dłuższego czasu pracuje nad swoją garderobą, pozbywając się rzeczy ale także kompletując nowe rzeczy...nareszcie dorastam do własnego stylu. Uwielbiam sukienki (ta liliowa, jest przepiękna), spódnice i wełniane swetry....właśnie teraz szukam nowego wzoru na sweter, który będzie się ładnie komponował z nową spódnicą w kwiaty..
pozdrawiam serdecznie
Mam ten sam problem z butami polecam polski model, który noszę od kilku lat https://www.nagaba.pl/pl/model-200-czarny-rustic. Ocieplone filcem. Można pytać o inne ocieplenie bo szyją też na zamówienie.
OdpowiedzUsuń