czwartek, 7 września 2017

Goat on the Boat! Czyli Chmurkowa, ręcznie farbowana włóczka!

Moje lato było pełne kolorów, barwników w garnku (i na podłodze), zapachu naturalnej wełny, pracy nad swoimi umiejętnościami, poznawaniu nowego, fascynacji tym nowym i naprawdę wielkiej, ogromnej, no po prostu niewyobrażalnej przyjemności! 
Zapragnęłam podzielić się z Wami moją kolorową wyobraźnią i przy użyciu swoich własnych osobistych rąk stworzyć ręcznie farbowane włóczki. Włóczki, które cieszą nie tylko oko, ale również ciało i duszę... 

Jako że nie mogę się już doczekać od razu przechodzę do przedstawienia! Powitajcie Goat on the Boat, czyli kozę (kaszmirską oczywiście :)) na łodzi!

Pomysł na nazwę przyszedł nagle, gdy już bardzo zmęczona poszukiwaniami pomysłu w mojej głowie, zaczęłam zwyczajnie w świecie... żartować :). A że nie mam czasu na bycie poważnym człowiekiem to wiedziałam, że to nazwa idealna! I mam już całą pulę kolejnych pomysłów na przyszłe Chmurkowe bazy - bo takich będzie wiele! 


Goat on the Boat to cudne połączenie wełny z merynosa, jedwabiu i kaszmiru. Ten kto miał możliwość dotknąć kaszmirowej wełny nie może być zdziwiony dlaczego wybrałam akurat taką mieszankę. Pragnę dać Wam wszystko to co najmilsze, najbardziej delikatne i jednocześnie trwałe. 
Baza ta jest skręcona z 3 nitek, a skręt ma "akurat" by pozostać mięciutką i jednocześnie być przyjemnie sprężystą. Włóczka jest gładka i niegryząca, a dzięki jedwabiowi (20%) delikatnie się mieni, co pięknie podkreśla kolory! W 100 gramach motkach znajdziecie 400 metrów dobroci.

Jak każda włóczka u Chmurki, i Goat on the Boat jest nie tylko miękka i delikatna ale i przyjazna zwierzętom. Kocham wełnę i kocham zwierzęta! Wełna na Chmurkowe włóczki pochodzi wyłącznie ze sprawdzonych hodowli, gdzie nie stosuje się przemocy wobec owiec. To naprawdę wiele dla mnie znaczy. W końcu dzięki tym uroczym stworzonkom możemy doświadczać niezwykłego ciepła i przytulności oraz cieszyć się godzinami przekładania oczek na drutach.
 

Moja włóczka będzie miała premierę już w sobotę, na Drutozlocie! Przygotowałam dla Was 11 kolorów na start, w tym te, które użyłam do swojego Find Your Fade (klik!) - tak jak obiecałam. Są farbowania jednolite, delikatnie cieniowane oraz te obsypane mnóstwem kolorów, tak idealnie grające w chustach czy wszelkich cieniowanych sweterkach.
Zaraz po powrocie, w niedzielę, trafi na Chmurkowe półki i będziecie mogli zobaczyć każdy odcień osobno i poczytać o nich ciut więcej. Nie martwcie się jeśli zabraknie ich po festiwalu w sklepiku - dostawa przybędzie ekspresem! :) Zrobię wszystko co w mojej mocy!

Wiadomo, że baza i kolory są najważniejsze, ale przecież i oprawa jest bardzo ważna! Wykonanie etykiet na moje własne produkty zleciłam przezdolnym ludziom, których cenię za minimalizm i styl. Bardzo chciałam by były skromne i minimalistyczne, by nie odciągały uwagi od wełny, ale jednocześnie pasowały do Chmurkowego stylu i miały "to coś". 

Jestem zachwycona tymi uroczymi tłoczeniami! Tekst oraz logo również są tłoczone, co nadaje etykiecie cudny efekt! Jestem bardzo ciekawa Waszej opinii. Mam również nadzieję, że moja wyobraźnia przelana na wełnę da Wam mnóstwo przyjemności i spełni niejedno kolorowe, wełniane marzenie. Paleta kolorów będzie ciągle poszerzana tak by każdy znalazł to czego właśnie potrzebuje! Takich potrzeb nie można ignorować :)

Moi mili! Do zobaczenia na Drutozlocie! Zajrzyjcie do sklepiku w niedzielę i dajcie koniecznie znać co sądzicie, co myślicie i o czym marzycie...

Pozdrawiam Was ciepło!
Marzena

niedziela, 27 sierpnia 2017

Sibella

W połowie lipca, po skończeniu Find You Fade naprawdę nie miałam pomysłu co dziergać. Brak weny brał się z tego, że każdego dnia intensywnie pracowałam nad sypialnią, a zbyt dużo na głowie nie sprzyja kreatywnemu myśleniu. Fakt, że musiałam się na coś szybko zdecydować, bo wyjeżdżaliśmy na Mazury wcale nie pomagał - no bo kto potrafi w pośpiechu przeglądać Ravelry i marzyć o włóczkach i kolorach? :) Ale że jakąś decyzję musiałam podjąć, bo na wakacje nie jedzie się z pustymi drutami, przejrzałam pięćset projektów i wybrałam taki, który z łatwością wydziergam w samochodzie czy nad jeziorem, prosty, klasyczny, ale i romantyczny. Taki, którego za bardzo nie mam w swojej szafie. Wybór padł na uroczą Sibellę autorstwa Carrie Bostick Hoge (klik!). Kolor pasował mi do niego tylko jeden... no wybaczcie, nie będę oryginalna. Znowu róż! :) 

Na początku ten projekt po prostu mi się podobał, ale z każdą chwilą, dniem, oczkiem co raz bardziej się nim zachwycałam! Jestem bardzo zadowolona z efektu, uwielbiam go po prostu! Pięknie leży, jest wygodny, idealny do sukienki, prosty i elegancki, dziewczęcy i romantyczny. Uwielbiam te ażurowe fale!
 
 

Sweterek dzierga się od dołu, w całości oczywiście. To była moja pierwsza tego typu konstrukcja w życiu (tak się złożyło, nic poza tym:)) i raczej ostatnia bo myślę, że jednak sprytniej i wygodniej dzierga mi się takie kształty od góry. Ale wzór jest świetnie napisany, w moim ulubionym stylu, każdy sobie powinien z nim poradzić.


Moja jedyna modyfikacja to ciut dłuższy korpus. Wydaje mi się, że i tak nie jest zbyt długi. A dziergałam z Milis od Julie Asselin w kolorze The D'Apres Midi (jak to się czyta?!). Standardowo przeznaczyłam na sweterek trzy motki i się przeliczyłam, bo... Zużyłam dokładnie 195 gramów, czyli 1.7 motka! No chyba mój rekord :). Dziergałam najmniejszy rozmiar, na zalecanych przez projektantkę drutach. Mimo modyfikacji poszło na niego naprawdę mało wełny! Cudnie!

Sesja "podwórkowa", ale Mateusz jak zawsze w formie :). Fajne mamy krzaczory pod domem. Mamy jeszcze jeden sweter do obfotografowania, więc wkrótce pokażę Wam mojego szarego, warkoczowego zwyklaka.

A na drutach obecnie absolutne nic. Idę więc szukać inspiracji!
Pozdrawiam Was ciepło,
Marzena

czwartek, 17 sierpnia 2017

Przygotowania na festiwal i to co w trakcie

Myślę, że większość z Was już słyszała o Drutozlocie! Pierwszy zjazd miał miejsce 2 lata temu i miałam okazję się na nim pojawić, i nieoficjalnie przedstawić Wam Chmurkę. W tym roku impreza nabrała rumieńców, chętnych na nasz Polski festiwal jest mnóstwo i dziewczyny bardzo poważnie podeszły do organizacji. Mam tę przyjemność być jednym z wystawców! Ogromnie się cieszę i intensywnie się do tego przygotowuję. Pracy jest niemało, a że chcę by wszystko było zapięte n ostatni guzik pracuję nieprzerwanie :).

Na Chmurkowym stoisku znajdziecie oczywiście to co mam w swojej ofercie obecnie, czyli cudną ręcznie farbowaną wełnę od Julie Asselin. Ale to nie koniec, bo dzień w dzień, w małym pokoju na poddaszu, który przerobiłam na mini farbiarnię, ważę i warzę, gotuję, mieszam i szukam połączeń idealnych! Bo na Drutozlocie właśnie będą mieć premierę Chmurkowe, ręcznie farbowane luksusowe włóczki! Tym się obecnie zajmuję, a że czasu już niewiele, skupiam się wyłącznie na przygotowaniach. Pokażę Wam odrobinkę :)

Gotowanie. Uwielbiam ten zapach!

 Mnóstwo próbek:

 I gotowych kolorów:

Przygotowania nie obejmują wyłącznie farbowania... tworzy się również projekt etykiet, których po prostu nie mogę się doczekać! Pracę nad etykietami oddałam w ręce bardzo zdolnych ludzi, którzy tworzą cuda na papierze...

Bardzo mi zależy na tym by wszystko poszło tak jak trzeba, byście byli zadowoleni. O niczym nie można zapomnieć :) Specjalnie na tę okazję wyposażyłam moją owcę w kasę fiskalną - nie będzie już żadnego problemu w nabywaniu precli nie przez internet!

Jak widzicie sierpień mam bardzo pracowity (a lipiec wcale nie był lepszy!) więc mało postuję, choć dziergam ciągle. Mam Wam do pokazania sweterek z czerwca, nawet wybraliśmy się na sesję ostatnio, ale po prostu się nie udało. Innym razem. A obecnie dziergam Sibellę, w kolorze pudrowego różu. Został mi tylko ażurowy karczek:

Czytam również całkiem sporo. Ostatnio przeczytałam "Małego przyjaciela" Donny Tartt (polecam!) a obecnie czytam czwartą, nową książkę Leonie Swann (autorka "Sprawiedliwości owiec"), uwielbiam jej styl.

Czas mam wypełniony, ale nie byłabym sobą jakbym nie znalazła czasu na jakieś małe lenistwo :) Trzeba sobie sprawiać przyjemności, prawda? Ale teraz wracam do pracy! Mówcie mi szybko - widzimy się na Drutozlocie?! Festiwal odbywa się w Toruniu, 9 września, bilety już prawie wyprzedane!

Pozdrawiam Was ciepło,
Marzena

wtorek, 15 sierpnia 2017

Majula już dostępna!

No nareszcie! Nie mogłam się doczekać, aż prace nad tym wzorem się zakończą! Uwielbiam moją Majulę, a jeśli i Wam się ona podoba i macie ochotę na swój własny romantyczny, obsypany mnóstwem słodkich pikotek i misternych ażurów sweter, to informuję, że wzór w języku angielskim i polskim właśnie trafił do sklepiku na Ravelry - klik! i do Chmurki - klik!


Test wyszedł tak dobrze, że nie mogę się nacieszyć! Testerki stworzyły mnóstwo pięknych eleganckich i romantycznych wersji... są nietypowe czerwienie, słodkie róże, klasyczne beże, elektryzujący fiolet, soczysta zieleń i piękny rdzawy gradient. I jeszcze więcej :) No koniecznie musicie zobaczyć! Każdą testerkę z osobna ściskam mocno! Dziękuję Wam bardzo!


Pozdrawiam Was ciepło i życzę miłego dziergania!
Marzena

piątek, 4 sierpnia 2017

Mieszkaniowe sprawy: sypialnia w białym drewnie

Pamiętacie moje pytanie z poprzedniego mieszkaniowego posta? Dałam Wam mini zagadkę co jeszcze, z tych "bazowych" rzeczy planujemy zrobić przed meblowaniem poddasza. No to dziś Wam to coś pokażę :).

Sypialnię chcemy spokojną, delikatną i stonowaną. W dalszym ciągu pozostajemy w jasnym klimacie, gdzie ściany stanowią tło dla dodatków, nie na odwrót. Jak już wiecie zrezygnowaliśmy z ulubionej bieli na ścianach na rzecz jasnej kawy z mlekiem. Mamy trzy metrową szafę w białym kolorze, dojdą jeszcze białe zabudowy skosów, gdzie znajdą się szafki, oraz kolejna, również biała, szafa do wnęki. Gdybyśmy zostawili ściany białe to byłoby zbyt płasko i mdło. Wybraliśmy więc inny neutralny kolor i bardzo nam się ten delikatny kontrast podoba.

Białe pozostawiliśmy tylko skosy. Ale nie był to przypadek :) Nie było sensu malować czegoś co i tak postanowiliśmy zmienić! A ta zmiana kosztowała nas ogrom pracy, nerwów, czasu, siły, myślenia, kombinowania i nauki. O ludzie, co myśmy zmajstrowali... No to pokazuję:
 
Gdybym miała to powtórzyć to... nie, nie powtórzyłabym, ale to nie znaczy, że żałuję. Absolutnie nie - jestem z nas bardzo (nieskromnie) dumna, bo praca ta była dla nas naprawdę ciężka, było tyle do zrobienia, że prace trwały ponad miesiąc, w tygodniu poświęcaliśmy temu 2-3 godziny, bo przecież mieliśmy też inne obowiązki. Kilkanaście dni odeszło na wakacje, więc dopiero wczoraj udało nam się zrobić ostatnie szlify i z satysfakcją paść na kanapę i zregenerować obolałe mięśnie i udręczone umysły :) 

No więc dlaczego to było takie ciężkie? Jak wyglądała nasza praca? Zacznę od tego, że ten skos jest wielki. Ma prawie 5.5 metra długości i prawie 4 metry wysokości. To daje nam ponad 20 metrów kwadratowych ściany do obłożenia. Uff. Ciężko mi oddać na zdjęciu wielkość ściany. Na górnym zdjęciu brakuje jeszcze pokaźnego kawałka z lewej strony. Nie tylko wielkość ściany stanowiła wyzwanie. Fakt, że jest to skos, całkiem ostry, wcale nie pomagał. Nie można było po prostu postawić deski i jej przymocować - musieliśmy działać wspólnie, ciągle przytrzymywać mocowane deski, tak by nie przesunęły się i dobrze leżały na ścianie. A najzabawniej oczywiście było przy samiutkiej podłodze, gdzie ledwo mieści się głowa :). Dobrze, że nas wtedy nikt nie widział.

Praca miała kilka etapów. Najpierw należało pobejcować deski, jakieś ponad 80 sztuk (pod koniec musieliśmy dobejcować kilkanaście dodatkowych!), długości 2400 cm. Jest to boazeria sosnowa z Castoramy. Trafiały się niestety gorsze i lepsze sztuki, na szczęście możemy te gorsze zwrócić bez problemu. Zależało nam na tym, by zachować widoczne słoje - moim zdaniem cały urok w białych deskach to te wzory właśnie! Początkowo wybraliśmy samą bejcę w kolorze białym, ale krycie było słabe, nawet po trzech maźnięciach, więc mimo że malowanie samą bejcą jest proste i bezproblemowe, musieliśmy zmienić zdanie by uzyskać konkretną biel. 

Kupiliśmy więc lakierobejcę Sadolin, w kolorze skandynawskiej bieli (otóż to!). Położyliśmy dwie warstwy za pomocą wałeczków. Malowanie zajęło nam dobrych kilka dni, ponieważ nie było aż tyle miejsca by każdą deskę ułożyć na ziemi w bezpiecznych odstępach.

Po pomalowaniu przyszedł czas na tworzenie konstrukcji, do której należy przymocować boazerię. Na całym skosie i obniżonym suficie, w równych odstępach należało przymocować sosnowe łaty (deseczki). Mieliśmy trochę przebojów z montażem, ponieważ kołki do rigipsu nie chciały współpracować, ale bunt został w jeden dzień opanowany odpowiednim narzędziem. 

Nauczeni przez życie, nie tracimy już czasu na kombinowanie lecz od razu kupujemy odpowiedni sprzęt. Przy boazerii nasz warsztacik wzbogacił się o elektryczny taker (zszywacz), wyrzynarkę do drewna, zaciskach do kołków, ekierkę, fezarkę.... no i pewnie o czymś zapomniałam. Tyle razy już mówiliśmy sobie "dobra, jakoś damy radę", a potem, po kilku godzinach męczenia się i tak lecieliśmy do sklepu, że teraz już nawet się nie zastanawiamy. O ile prościej jest pracować z odpowiednim sprzętem, który i tak na pewno się jeszcze kiedyś przyda (znając nasze pomysły...).

Dopiero wtedy gdy cała konstrukcja była gotowa, a my obmyśliliśmy układ i taktykę, mogliśmy zacząć montować deski. Ten etap był najdłuższy, ale jak już opanowaliśmy tę sztukę to nawet całkiem dobrze szło, pomijając fakt, że niektóre deski były po prostu krzywe, więc nie chciały wleźć tam gdzie im kazaliśmy. No cóż, łatwo być nie może. Montaż zaczęliśmy od góry skosu, nie od obniżonego sufitu. Pierwszy rząd desek należało najpierw pozbawić piór, a następnie, zachowując poziom przybić do łat. Brrrry. Ten poziom to strasznie zła rzecz jest. Zwłaszcza jak Ci odpływa krew z rąk bo musisz trzymać deseczkę w górze, bez ruchu. (Z każdym kolejnym zdaniem jestem bardziej przerażona tym co musieliśmy robić!!!). Tak samo postąpiliśmy z sufitem, który na szczęście jest taki malutki! Deski montowaliśmy przy użyciu specjalnych klamer i elektrycznego zszywacza. Nie wyobrażam sobie wbijania tylu gwoździ ręcznie!

Po zakończeniu każdego etapu przychodził kolejny, niosący nadzieję, ale niestety szybko sprowadzający nas na ziemię :). Następny krok to wykańczanie kątownikami i listwami maskującymi miejsc łączenia desek. Najpierw bejcowanie, potem docinanie i klejenie. Skłamałabym mówiąc, że to była prościzna, ciężko bowiem dociskać ponad dwumetrowe kątowniki przy skosie przez 15 minut aż klej złapie wystarczająco mocno. Pomagaliśmy sobie konstrukcjami z desek, które przytrzymywały nam odpowiednie miejsca. Ale udało się! 


I tu można by się już cieszyć, gdyby nie fakt, że należało zrobić jeszcze dwie rzeczy - wykończyć masą akrylową szczeliny przy łączeniach, których trochę się nazbierało, bo a to ściany wcale nie takie proste, a to deski nie zeszły się idealnie, oraz podmalować niemalże wszystkie szczeliny między deskami, bo jak te osiołki, nie pomyśleliśmy, że krawędzie będzie widać! :D Szczelin było parędziesiąt, pewnie blisko im do setki. Tym zajmowałam się od poniedziałku, mniej więcej od 9 rano do 9 wieczorem. 1 sierpnia miało przyjechać łóżko, chciałam mieć do tego czasu wszystko gotowe.

Mimo że pracowałam ciągle, a Mateusz zaczynał od razu po przyjściu z pracy, i tak mieliśmy dwudniowe opóźnienie. Palce mi prawie odpadły, ponieważ nie potrafię odpuścić - wszystko musi być zrobione z należytą starannością. Ale teraz już odpoczywam... na nowym wymarzonym łóżku, z mięciutkim materacem, pod cudnymi bielonymi deskami! 

Dopiero po zrobieniu tego wszystkiego ściana wygląda dokładnie tak jak sobie wymarzyliśmy. Jest pięknie, ciepło i przytulnie. I mimo że ten post pełen jest skarg i dramatów to cieszę się, że nie poddaliśmy się i poświęciliśmy czas na spełnienie wizji wymarzonego poddasza. Kłamać nie będę, że to była sama przyjemność, że poszło bez problemu, że każdy da samemu radę. My potrzebowaliśmy dwóch par rąk, mnóstwo czasu i cierpliwości i przede wszystkim chęci. Ale wiecie, że dla nas to nie pierwszyzna, chociaż to zadanie było póki co największe.

Ale za to przemiło było się obudzić dziś we własnej sypialni, z widokiem na lekko zachmurzone niebo za oknem, otoczonym drewnem... Teraz czas na długi odpoczynek, i mimo zapewnień w trakcie kładzenia boazerii, że "nigdy więcej!" jestem pewna, że po miesiącu nic nie robienia wymyślimy coś nowego. Ech... :)

Pozdrawiam ciepło,
Marzena

środa, 26 lipca 2017

Find Your Fade

Na reszcie mogę Wam pokazać moją botaniczną wersję Find Your Fade! Lipiec nie daje nam chwili wolnego, więc mimo że szal skończyłam na początku lipca, dopiero wczoraj udało nam się wybrać na szybką sesję zdjęciową. Kapryśna pogoda wcale nie pomagała, ale jakoś daliśmy radę. W końcu!

Bardzo chciałam Wam pokazać ten szal jak najszybciej - wyszedł wielki, mięciutki i lejący. Blokowanie go było bardzo czasochłonne i lekko irytujące, ale warto było się do tego przyłożyć. Proszę się nie śmiać, ale do blokowania szali używam drutów z suszarki na pranie. Mają niezłą długość, są proste i sztywne, a grubością nie przekraczają 3-4 mm. No i mam ich mnóstwo :) Suszarki nie nadawała się już do użytku, więc nic a nic nie było nam żal ją poobrywać.
Uważam, że przynajmniej ten szal trzeba zblokować przy użyciu drutów by nadać mu odpowiedni kształt i proste krawędzie. Tak samo blokuję swojego Angulara. Przeplatanie drutów przez oczka brzegowe trwa w nieskończoność, ale potem można łatwo manipulować kształtem, a szal jest idealnie prosty. Szczerze polecam - z suszarką lub nie :)

Jak zapewne pamiętacie mój Find Your Fade wydziergałam z własnych ręcznie farbowanych włóczek, w ramach testu kolorów i baz. Dla przypomnienia tak wyglądały precelki przed przekształceniem w ocean oczek:

Zaczęłam od zieleni i z wielką fascynacją wyglądałam początku nowych odcieni! Nie wiem, który to mój faworyt, każdy mi się podoba, każdy na inny sposób... Jestem ciekawa Waszych opinii.
No a teraz najważniejsze - zestaw, prosto z głębin mojej wyobraźni, przerobiony oczko po oczku w ogromny szal!

Doprawdy ciężko było go sfotografować i ułożyć do zdjęć tak by pokazać jak najwięcej. Nie napinałam go maksymalnie (nie zmieściłby się na materacu), a mimo to jest długi i szeroki - ogromny! Co zabawne... wcale nie dziergało się go uciążliwie. Czas zleciał mi przy nim szybko i naprawdę przyjemnie. Myślę, że każda dziewiarka sobie z nim poradzi - wzór jest prosto i jasno napisany, prowadzi za rękę, w zasadzie po kilku sekcjach doskonale można radzić sobie bez niego.

Jako że użyłam sześciu kolorów, a nie siedmiu, musiałam trochę przesuwać miejsce zmiany koloru. Ostatnie rzędy musiałam również trochę pooszukiwać bo ostatecznie miałam ciut za mało najciemniejszego różu (nie farbowałam całego motka).
Tak przy okazji. Być może komuś przyda się taka o informacja o wzorze - jeśli zastanawiacie się czy łatwo skrócić szal, odpowiadam - nie. Uważam, że nie można ot tak skończyć go jak tylko zabraknie nam nitki. Trzeba już wcześniej troszkę zmodyfikować wzór, zacząć zmniejszanie po lewej stronie kilkanaście rzędów szybciej. Dlaczego? Ponieważ te oczka z lewej (wszystkie!) muszą zostać zredukowane. Jeśli zamkniemy oczka zanim się ich "pozbędziemy" bok szala nie będzie ładny, nie osiągniemy idealnego trójkąta. Wiem, że ten opis może być niejasny, ale jeśli ktoś zacznie dziergać Find Your Fade, albo inny szal w takiej konstrukcji, od razu będzie wiedział co mam na myśli. Tak sądzę :)

Bardzo mi się podoba połączenie zieleni i różu. Chyba mam chwilowo fioła na tym punkcie - jak unikałam zieleni od kilku lat tak teraz ciągle jej wszędzie wypatruje. Bluzka ze zdjęć kupiona przed tygodniem. No po prostu nie mogę się oprzeć ogrodowym kolorom i wzorom!

 Ulubione przejście kolorów!
 
Wszystki kolory w jednym kadrze:

Możecie zauważyć, że zamiast dziergać na prawo pierwsze oczko, zdejmowałam je bez przerabiania. Czyli postępowałam tak jak to robię zawsze. Bardziej podoba mi się taka krawędź i jest ona u mnie bardzo elastyczna. Straszono mnie, że krawędź się zbuntuje, zabraknie mi jej czy będzie mało elastyczna. Nic z tych rzeczy, a nawet powiem więcej - mogłaby by być jednak ciut mniej elastyczna! :)

Najbardziej cenię w tym projekcie to, że daje ogrom możliwości! Możliwych jest tyle cudnych połączeń kolorów, przejść, zestawów i układów. Każdy szal dzięki temu jest inny, można się bawić kolorami, szaleć lub nie, szukać kontrastów lub spokojnych gradientów. I fakt, że co rusz zmieniamy nitkę sprawia, przynajmniej u mnie, że mam poczucie, że dziergam od nowa. A wiadomo, że najfajniej dzierga się właśnie na początku!

Wszystkie te kolory pojawią się w sklepiku. Decyzja w kwestii bazy podjęta, wełna już jest u mnie, teraz czas na wielkie farbowanie. I oczywiście szukanie kolejnych barw i połączeń. Czas start! :)

Pozdrawiam Was ciepło,
Marzena

środa, 12 lipca 2017

Torba marzeń

Dziś będzie post pełen okropnego chwalenia się! No nic, musicie mi to wybaczyć, bo po prostu nie potrafię inaczej :). W piątek, chwilę przed tym jak ruszyliśmy na zwiedzanie Pragi, dostałam paczkę z dostawą od Julie. Skłamię jeśli powiem, że nie spodziewałam się w środku czegoś dla mnie, bo Julie od dłuższego czasu odgrażała się, że dostanę prezent. Ale przez myśl by mi nie przeszło, że to będzie coś tak takiego!

W kartonie, wśród kolorowych motków leżała torba... Dla mnie! Minęło parę minut zanim do mnie dotarło co się właściwie właśnie wydarzyło :).
Torba jest tak piękna i cudna, że boję się ją nosić. Pachnąca naturalnymi materiałami (jak Ustecki Dom Kultury! Zapach dzieciństwa:)), wykonana ręcznie z niezwykłą dbałością o szczegóły. Kolory, wzór, styl - wszystko tak bardzo "moje"! Prezent absolutnie trafiony...

 

Jakby tego było mało to jest to torba specjalnie dla dziewiarki! Pojemna, mimo swojej niepozornej wielkości, przygotowana do noszenia nie tylko portfela, książki czy innych codziennych przedmiotów, ale i robótki i wszelakich akcesoriów. W środku ma mnóstwo przegródek różnej wielkości na druty i inne przydasie.
 

Detale mnie oczarowały! Ta drewniana kostka, sznur, gruba bawełna w botaniczny wzór i skórzany pasek...

Takie cuda tworzy ręcznie Tiffany z "Twill&Print"-klik!

Aaaa! Idę się cieszyć swoją torbą! Póki co chodzę, macam, wącham i oglądam, ale w sobotę zabieram ją na Mazury :)

Miłego dnia! Widzimy się jutro - pokażę Wam Find Your Fade! Edit: sesja nie wypaliła. Pada deszcz. Komary zjadają żywcem :( Może jutro...
Marzena