poniedziałek, 13 lipca 2020

SabinaSiestoe & Julie Asselin, czyli o dwóch słodkich współpracach

Wybaczcie mi tę chwilową nieobecność, ale przyznać muszę, że ostatnio bardzo potrzebowałam odpoczynku, głównie od internetu. W połowie czerwca, w ramach umilania sobie życia i walki z tym zmęczeniem, ruszyliśmy na północny wschód i spędziliśmy ponad tydzień wśród drzew i jezior, odcięci od sieci, z książką w ręku i pianką nad ogniskiem. Wróciłam świeża i naładowana pozytywnymi myślami i zdecydowanie chętna do dalszej kreatywnej pracy! :) Pierwszy tydzień po powrocie okazał się niezwykle pracowity, dlatego dopiero dziś melduję się na blogu.

Po powrocie do domu czekały na mnie dwie paczki - jedna z Danii, a druga aż z Kanady. Wnętrze obu paczek skrywało rzeczy słodkie i mięciutkie. Na pewno domyślacie się co w nich znalazłam :) Jako że dotarły do mnie w tym samym czasie, opowiem Wam o nich w jednym poście.

Cieszy mnie niezwykle, że od momentu zamknięcia sklepu i skupieniu się na projektowaniu, mam szansę nieprzerwanie podejmować współpracę z utalentowanymi farbiarkami, których pracę podziwiam i cenię. Miło mi, że gdzieś tam w świecie jest osóbka, która patrzy na moje projekty tak jak ja na jej włóczki i myśli sobie "kurczę, chciałabym, żeby ta projektantka zrobiła coś z moich włóczek, muszę do niej napisać!". I działa to w obie strony, bo i ja robię to samo! Gdy zachwycą mnie jakieś włóczki i zwyczajnie marzę o tym, by coś z nich wydziergać, od czasu do czasu pytam o możliwość współpracy. Współpracy, nie reklamy, to znaczy, że wszystko to powinno być oparte na sympatii, szczerych chęciach i zachwycie (obustronnym:)), pomocy, dyskusji i nawiązaniu nowej znajomości lub pogłębieniu tej już istniejącej. Szczerość w życiu jak i w pracy jest dla mnie niezwykle ważna, dlatego nigdy nie przyjmuję niespersonalizowanych ofert, nie zgadzam się na puste reklamowanie produktów i nie zachwalam rzeczy, których faktycznie nie chcę zachwalać. To nie moja bajka i obiecuję Wam, że reklam na moim blogu nigdy nie spotkacie! :)
Współprace, które podejmuję to po prostu wspólna praca dwóch zakochanych w wełnie i dzierganiu osób, które łączą siły i pragną podzielić się swoim talentem z tą drugą osobą. Ja otrzymuję piękne, wymarzone włóczki, z których mogę tworzyć, one projekt swetra z nich wykonany. Mogą pokazać światu jak ich włóczka wygląda, do czego się nadaje, mają w "bazie" kolekcję projektów dedykowanych ich kolorom i bazom. Dodatkowo, rzecz jasna, mówimy o sobie nawzajem, dzięki temu trafiamy do szerszej publiczności i pomagamy sobie w biznesie. Jeśli więc zastanawiałyście się jak to wygląda, to chyba wszystko jest już jasne :) A teraz przechodzę prędko do meritum.

Przede mną dwie, niezwykle miękkie i puchate współprace! Na każdą z nich czekałam niecierpliwie i jeszcze zanim włóczki trafiły w moje ręce, w mojej głowie pojawiały się pomysły na ich wykorzystanie. Ciekawe czy pokryją się z tym, co faktycznie z nich uplotę :)

Pewnego razu na Instagramie trafiłam na profil dziewczyny z Danii, która jest "świeżynką" na rynku, ale to, jak bawi się pastelami kupiło mnie od razu. Sabina (koniecznie zajrzyjcie na jej profil - klik!) ma swój konkretny styl i widać go w każdym kolorze, na każdym zdjęciu... Ja maślanymi oczami zerkałam głównie w kierunku tych pudrowych (wiadomo!) i gdy nadarzyła się okazja na współpracę, wybór był prosty. Musiałam tylko chwilę podumać nad bazą, bo niełatwo było się zdecydować. Jako wielka fanka włóczek 1ply, wybrałam właśnie ten typ wełny, ale tym razem w grubości DK - takiego projektu w mojej kolekcji wzorów jeszcze nie ma, prawda? Tylko spójrzcie na tę puchatą, mięsistą nitkę:

Kolor, który wybrałam nazywa się Havremælk, czyli mleko owsiane... chyba :) Jest to subtelny kremowo-różowy melanż - motek jest jakby tylko muśnięty kolorem, dzięki czemu nie ma mocnych przejść kolorystycznych, co będzie pięknie wyglądać w gotowym projekcie. Będzie to póki co najjaśniejszy sweter w mojej aktualnej szafie, zdecydowanie brakowało mi czegoś takiego.

Włóczka ta to 100% merynos, aksamitny w dotyku i ekstremalnie mięsisty i plastyczny. Posiada on wszystkie cechy potrzebne do uzyskania swetra, który kiełkuje w mojej głowie (jeśli chcecie wiedzieć więcej, to zapraszam do zapisania się do newslettera, bo tam zawsze zdradzam odrobinę więcej szczegółów:) klik!). Nitka jest absolutnie niegryząca, miękka, z odpowiednią dawką puszku - idealnie!

Otrzymałam od Sabiny sześć motków (nie sugerujcie się zdjęciem:)), czyli trochę ponad 1200 metrów, czyli dokładnie tyle ile zazwyczaj potrzebuję na sweter w rozmiarze S. Zapraszam Was do jej sklepiku na Etsy, co jakiś czas wrzuca tam swoje nowości: klik!

Druga paczka została nadana wiosną w Kanadzie przez znaną Wam dobrze, cudowną Julie Asselin (klik! i klik!)! Od ponad roku nie mam już łatwego dostępu do jej produktów, nad czym bardzo ubolewam, bo kto miał z nimi do czynienia, ten wie jak niezwykłe włóczki Julia posiada w swojej ofercie. Chęć nawiązania kolejnej współpracy ogromnie mnie ucieszyła, bo pracowanie z Julią jest niezwykle przyjemne.

Nie umiałam się oprzeć i wybrałam oczywiście moją ukochaną parę: Fino i Anatolię!

Najczęściej, gdy dziergam z dwóch włóczek, łączą ze sobą podobne odcienie, ewentualnie nieznacznie się różniące. Tym razem zapragnęłam kontrastu i słodkiego melanżowego efektu. Julie stwierdziła, że połączenie Biscotti i Rose Gold wyjdzie wyśmienicie! Cóż... nie mam wątpliwości :)

Jak już Wam wspominałam, Anatolia (mówię to z całą pewnością!) to najdelikatniejszy moher z jedwabiem jak w życiu miałam czy widziałam. Ta włóczka jest definicją luksusu! Miękka jak obłoczek, błyszcząca i niezbyt włochata. Anatolia tworzy wyłącznie puszyste halo, nie posiada długich, kudłatych włosków. Oczywiście wszystko zależy od tego czego nam potrzeba do danego projektu, ale ten moher to moher stylowy, nadający klasę dzianinie. O zaletach Fino mówić można godzinami. Oszczędzę Wam tego tym razem :)

Jestem zachwycona tymi włóczkami i kolorami! Muszę pędzić z obecnym projektem, bo trudno mi się opanować by nie zrobić choćby małych próbek...

A gdyby tego było mało... w paczce od Julie czekała na mnie jeszcze jedna rzecz, totalnie niespodziewana i właśnie dlatego tak wiele znacząca. Prezent, który jest zrobiony bezinteresownie po prostu wzrusza najbardziej. Julie podarowała mi piękny liliowy len z naprawdę dobrego sklepu z tkaninami z Kanady. Firmę Blackbird znam i przyznam, że nie raz wzdychałam do ich tkanin! To jest właśnie cała Julie...

Jak tylko powstaną próbki z nowych włóczek, to pochwalę się nimi tu czy na IG - będziecie mogli wtedy zobaczyć jaki efekt dają one w dzianinie oraz mniej więcej w jakim klimacie będą przyszłe projekty:) Ja tym czasem wracam do pracy nad botanicznym swetrem. Bardzo chciałabym go już mieć!

Do napisania wkrótce,
Marzena

7 komentarzy:

  1. Współpraca zapowiada się niezwykle słodko. Nie wiem, czy tak jest, ale len wygląda na bardzo miękki. I wszystko do siebie pasuje:))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Len jest niesamowicie miękki! Świetna jakość :)

      Usuń
  2. Piękna wełna i bardzo w twoich kolorach. Zobaczymy co wydziergasz tym razem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aż nie wiem, którą wrzucić na druty jako pierwszą! :)

      Usuń
  3. Piękne motki! Na pewno piękne rzeczy z nich zrobisz.

    OdpowiedzUsuń

TEN BLOG JEST ZAMKNIĘTY. NIE ODPOWIADAM JUŻ NA ZAMIESZCZANE KOMENTARZE. POZDRAWIAM! :)

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.