Już prawie dwa lata minęły od ostatniego wpisu na ten temat! Co prawda akurat w tym przypadku jest to plus, bo mam czas wydziergać nowe, poużywać "stare" i zobaczyć jak się sprawują. Poprzedni post możecie znaleźć tu: klik!
W tym czasie przychodziły nowe udziergi, odchodziły te nieużywane, cześć umarła śmiercią naturalną. Bardzo lubię tę serię, bo dzięki niej nie dość, że zauważam lepiej swoje błędy w traktowaniu wełnianych rzeczy, to jeszcze mam taki skrót swoich prac, od razu widać jakiego koloru i fasonu mi brakuje :).
Obecnie dziergam z samych wysokogatunkowych wełen, jedwabi, kaszmirów i moheru. Wiem też, że różnica w zużywaniu, noszeniu, dbaniu i wyglądzie jest ogromna! Sweter z dobrej wełny to inwestycja na kilka grubych lat. A jaka jest różnica? Pomijając kwestie estetyczne bo przecież to indywidualna sprawa, dobra wełna po prostu się nie starzeje. Zdarzyło mi się tak z poprzednimi swetrami, że po piątym praniu sweter matowiał, w dotyku był bardziej szorstki, po goleniu wcale nie odzyskiwał świeżości, był "przyklapnięty", tracił puchatość czy sprężystość. No wyglądał na zużyty.
Nigdy nie oceniam wełny pod kątem mechacenia. Bo akurat niemalże każda wełna się mechaci (są wyjątki, o tym niżej!), w zależności od tego jak jest skręcona, z ilu nitek i z czego dokładnie się składa. Drobne kuleczki, w strategicznych miejscach będą się pojawiać choćbyś nie wiem co wyczyniał. Strategiczne miejsca to dla mnie boki rękawów i pacha. Tam wełna ociera się o siebie i jeśli ma włosek, to ten włosek w końcu się zrobi małą kuleczką. Tak działa wełna, co poradzić. Ale jak pisałam, nigdy nie oceniam wełny pod tym kątem, choć bardzo doceniam fakt, że moje swetry golę raz do roku, albo i rzadziej.
Dobra wełna będzie po każdym (odpowiednim) praniu, każdym goleniu wyglądać tak samo. To jest moja definicja dobrej wełny :). Będzie mieć połysk, jeśli miała go wcześniej, będzie zadziwiać miękkością i delikatnością, nie straci koloru, nie wyciągnie się, będzie trzymać kształt. Jeśli wełna, z której dziergamy sweter taka właśnie jest, to mamy gwarancję, że jeśli nie schrzanimy czegoś po drodze, to sweter założymy za 10 lat. O ile będzie pasował :).
Z każdym dniem uczę się czegoś nowego o wełnie, poznaję ją, wiem co lubi, czego nie. Dzięki temu, że straciłam już parę swetrów z mojej winy, jestem mądrzejsza! Mam nadzieję, że dzięki temu co napiszę Wam uda się uniknąć paru przykrych chwil.
Poniżej swetry, o których mam coś do powiedzenia, czyli chodzę w nich często, albo zaobserwowałam coś ciekawego (cała moja obecna kolekcja z szafy na samym końcu :)).
Wszystkie swetry obecnie piorę wyłącznie w zimnej wodzie, z odrobiną Eucalanu (jaśminowy!), wkładam w ręcznik, albo po nim tuptam, albo zapominam o nim na cały dzień, a potem
suszę na płasko.
No to najpierw ulubione - róże!
Od góry:- Mélanie zrobiona z Julie Asselin Fino i moherowej Anatolii. Nie mam milszego swetra w szafie. Anatolia jest tak delikatna, że aż trudno nie miziać jej cały czas. Nic a nic nie gryzie. Włosek jest niewielki, ale nadaje tego puszku, jakiego oczekujemy. Jako że to moher od czasu do czasu wybiorę z rękawa kłaczek bardziej zbity. Nie goliłabym jej z pewnością! To jeden z tych swetrów, których nie trzeba blokować i specjalnie układać by dobrze wyglądał.
- Ta słodycz to mój ulubiony kolor :) Sweter to Compass Pullover, zrobiony z Fino (wełna, kaszmir, jedwab). Kto macał fino to wie, że w zdaniu "o ludzie, jak rozkosznie miękko!" nie ma odrobiny przesady! Sweter przeszedł próbę w dniu poprzedzającym nasz ślub. Było chłodno, założyłam sweter do przygotowań, a tam stał wielki namiot z rzepami... Ogólnie średnio wtedy na niego uważałam. Troszkę się potargał w miejscu przyczepienia do namiotu, ale po praniu i leciutkim podgoleniu zniknęło absolutnie wszystko. A co o wzorze? Teraz kilka rzeczy zrobiłabym inaczej. Pewne zmniejszanie przy dziurach nie wygląda estetycznie, troszkę się wyciąga ten karczek. Nie wiem co jest, ale ewidentnie coś nie tak, ale pewnie tylko ja to widzę.
- Light Trails dziergałam z własnoręcznie farbowanej wełny BFL. Nie chodzę w nim tak często jak kiedyś, bo mam trochę nowości, które są moimi faworytami, ale nadal trzymam go w szafie, bo zwyczajnie się lubimy. Nic się nie zmienił od czasu poprzedniego wpisu, czyli nadal jest w porządku.
- No to teraz Puntilla zrobiona z Julie Asselin Milis. Uwielbiam tę słodką koronkę! Połysk, miękkość i zwiewność nadal ta sama, a to jest sweter, który zakładam bardzo często. Milis to singiel (pojedyncza nitka, słabo skręcona), co sprawia, że jest "puchata" i miękka, ale mechaci się trochę bardziej niż inne. Ale tu znowu mówię tylko o tych strategicznych miejscach, gdzie raz na pół roku pojawia się kilka małych kuleczek. Wełna posiada charakterystyczny meszek, nie należy tego mylić z mechaceniem. W motku jest cieńsza, gładsza, ale należy ją dziergać na ciut większych drutach niż nam się wydaje. Milis puchnie po praniu, wypełnia szczeliny i dostaje tego miziastego meszku.
- Leizu Worsted w Cold Breath, czyli w moim ulubionym, okropnie ciepłym swetrze! Leizu to połączenie merynosa i jedwabiu, ma piękny delikatny połysk, jest bardzo, bardzo sprężysta! Mechaci się tylko po lewej stronie, najpewniej od spodni. Od czasu do czasu znajdę jakąś kulkę, ale nie mam potrzeby go golić. Wygląda jak nowy :).
- Ostatnio wydziergany Old Romance z Fino. Wariuje na punkcie Fino, niech mnie ktoś wyśle do doktora. Wzór bardzo ciekawie dziergany, bardzo trafiony w moim przypadku. Noszę go często - do spodni i do sukienek. Wygodny fason, lekko luźne rękawy.
- Cosy Wifey też zrobiłam z Fino. To sweter - bluza, noszony bardzo często, wszędzie gdzie się da. Nie wypowiem się na temat projektu, bo nie będę obiektywna, ale powiem, że wygodny jak mało który. Nigdy nie golony, za każdym razem, gdy wyjmuję go z szafy nie mogę się nadziwić miękkością i delikatnością. Jest jak nowy. To jest to o czym pisałam wyżej... dobra wełna jest dobra. Zawsze.
- Cosy Hubby, oczywiście też jest z Fino. I to Fino świetnie znosi męskie noszenie. Co prawda mężczyzna ten krzywdzi je niekiedy okrutnie, zaciągając i mechacąc go w dwóch tylko miejscach - na środku brzucha i na końcach rękawów. Jak to robi? A kurtką! Rzepy ma na wlocie do kieszeni i przy zamku. Ciągle mu tam muszę golić kłaki :D Po goleniu nie ma śladu zużycia, aż do następnego razu. Wiem też, że sweter grzeje, że o matko, bo ciągle mi przypomina!
- A ten na samym dole to Understory, mój najnowszy! Połączenie Milisa i Anatolii. Tak jak z Mélanie - jak połączymy dwie milutkie wełny to wyjdzie sweter milutki x2. Więc to mój drugi najmilszy sweter w szafie. Grzeje przyjemnie. Tyle na razie powiem, bo nosiłam go 4 razy - do sesji wisiał nieruszany! :)
- Oj tak... wielbię miody, musztardy i bursztyny. Tak bardzo, że bojąc się, żeby nie mieć całej szafy w tym kolorze mam tylko jeden żółty sweter! Makabra. Merigold to mój niezniszczalny, nieśmiertelny projekt. No mówię Wam, ten Everlasting Sock od 2.5 lat ciągle w użyciu, ciągle! A nie golony ani razu, nawet jakbym chciała to nie wiem co miałabym tam golić... Tej nitki bardzo mi brakuje z Dream in Color. Nie jest to szaleństwo miękkości, jest po prostu miła i niegryząca, ale ta jakość i wytrzymałość! Kolor nadal tak żywy jak pierwszego dnia.
- Poniżej też ta sama nitka, tym razem w Stormwindzie. Rzadziej w nim już chodzę, ale nadal go lubię. Cała reszta patrz punkt wyżej.
- Ta jasna srebrna szarość to Trevor zrobiony z Fino Echo i Piccolo Fusain. O Fino już pisałam, nie będę się powtarzać bo mnie zablokujecie. Ale o samym projekcie powiem tyle - cudny! Tak wygodny, tak klasyczny, tak ładny i prosty! Róbcie!
- Ta cieplejsza szarość to Birch w Leizu DK (tu dobrze widać subtelną różnicę między tymi dwoma farbowaniami). Sweter to Mateuszowy Lumberjack - Leizu to świetna włóczka dla tych mniej ostrożnych (czyli naszych mężów, partnerów i dzieci:)). Nie mechaci się, nie zużywa, grzeje jeszcze bardziej niż Cosy Hubby (ciągle o tym słyszę!). Jedna rzecz, którą mam zamiar poprawić - ściągacz. W tej nitce powinien być robiony bardzo ciasno, ponieważ z czasem się rozluźnia. Jeśli chcemy by ściągacz nie był tylko ozdobnym wykończeniem ale też opinał biodra, to wybierzcie o jeden rozmiar mniejsze druty niż planujecie.
- I znowu Leizu DK, w moim długaśnym Blue Sand. Nie zakładam go często, w sumie nie wiem czemu (wystaje mi spod większości kurtek:)). Wełna ta po praniu się wydłuża, należy to uwzględnić przed dzierganiem. Ja jestem optymistką i widzę w tym same plusy! Mniej dziergania i mniej zużycia wełny, a efekt i długość taka jak należy! Ale warto o tym wiedzieć - włóczki z jedwabiem mogą tak mieć.
- Endearment z Jilly od Dream in Color. Jilly jest niemalże taka sama jak Milis. To też singiel, też puchnie po praniu i ma ten przyjemny dla skóry meszek. Bardzo lubię ten sweterek, świetnie pasuje do sukienek.
- Mój pierwszy większy projekt - Inky! Zrobiony z miłej Filcolana Arwetty Clasic, ma już 3 lata, wygląda dobrze, ale wełna delikatnie się zużyła, tak sądzę. Jest ładna, trzeba ją czasem ogolić, ale nie jest już tak miła. Rok temu zrobiłam mojej Inky operację. Nieudaną :) Chciałam odpruć guziki i przyszyć je inaczej, i zamiast nitki od guzika wycięłam nitkę z sukienki! Musiałam przyszyć plisę na sztywno by to uratować. Brawa dla mnie :).
- I po raz kolejny Leizu Worsted w ametystowym kolorze. Wyjątkowo dla mnie w fioletach, ale wcale nie żałuję. Wełna jest bardzo sprężysta, w wzór (Flaum) jeszcze bardziej. Po każdym praniu muszę go leciutko zblokować by się wydłużył.
I na koniec bonus - wszystkie moje (i Mateusza) większe udziergi, plus trzy szale. Pojawiła się tu jeszcze Rosy Cheek, Saoirse i Marina. Nie miałam okazji ich założyć dłuższy czas, więc są tylko w podsumowującej stercie:
To nie są oczywiście wszystkie rzeczy jakie wydziergałam (nie liczę akcesoriów zimowych). Jakiś czas temu oddałam w zaprzyjaźnione łapki trzy swetry i bluzeczkę. Nie lubię magazynować... jeśli wiem, że czegoś nie założę, bo się w tym źle czuję, bo kolor jednak nie mój, to po prostu szukam mu nowego przyjaznego domu. Lubię mieć w szafie (ha, ha! Mamy szafę!!!) tylko to co naprawdę mi się podoba, to co chcę nosić. Inaczej skręca mnie od środka. Jeśli sweter się zużyje to z bólem ale zostaje po prostu wyrzucony. Czasem to moja wina, czasem wełny. Możecie porównać z poprzednimi postami co zniknęło. Ja nie mam serca tak wypunktowywać:)
Kilka słów o szalach - jak widać przełamałam się i zaczęłam je lubić. Mam na razie trzy, póki co swetry nadal mają pierwszeństwo. Wydziergałam każdy z nich z włóczki fingering, każdy ściegiem francuskim. Mimo cienkości włóczki szale grzeją zimą, nie są ciężkie, a na dodatek sprawują się też dobrze w pozostałych porach roku. To chyba najbardziej optymalna grubość wełny na szale. Ścieg francuski dobrze wygląda w takich prostych projektach w geometryczne wzory czy w paski, ale ma ten minus, że po każdym praniu trzeba go dobrze naciągnąć. Ten ścieg "ściąga" nam z czasem robótkę. Po namoczeniu trzeba go bez litości wyciągnąć i wytrzymuje tak mniej więcej do kolejnej kąpieli. Od góry: Angular z Fino i Piccolo, Crescendo z Leizu Fingering i Color Affection z Arwetty Classic i Lang Yarns Jawoll
Jak zawsze jestem ciekawa Waszych opinii i doświadczeń!
Pozdrawiam Was ciepło,
Marzena