niedziela, 30 października 2016

The best day ever!

Myślałam, że gdy już otrzymamy zdjęcia będzie mi łatwiej opisać ten dzień na blogu, że minie troszkę czasu i będę mogła zebrać myśli, ubrać w słowa to co czuliśmy i przeżyliśmy. Nic się nie zmieniło - nadal nie mogę ogarnąć swoim rozumkiem tego co się wydarzyło! :) Nie da się, nie potrafię po prostu słowami oddać tej radości, wzruszenia i uczuć, które nam towarzyszyły. Można mówić godzinami a i tak nie powie się nawet połowy, nawet odrobinę nie odda się tego co w sercu gra. Nie będę więc próbować, bo post nigdy by się nie skończył. Historię opowiedzą Wam zdjęcia, które z wielkim trudem wybrałam, ponieważ moim zdaniem dopiero obejrzenie całego reportażu może jakkolwiek przybliżyć atmosferę najważniejszego dnia w naszym życiu!

Jak wiecie ślub wzięliśmy na początku lipca, a przygotowywaliśmy się do niego kilka miesięcy. Wzięcie ślubu nie było dla nas tylko sformalizowaniem trwającego już długo i poważnie związku, ale pragnęliśmy stworzyć sobie najcudowniejsze wspomnienie na wspólne lata, i zdecydowanie nam się udało. Od początku do końca, w dokładnym tego słowa znaczeniu, chcieliśmy zorganizować ceremonię i przyjecie w naszym stylu, który zdecydowanie różni się od klasycznych ślubów i wesel. Wszystko na odwrót! W duszy gra nam zupełnie inaczej, nie moglibyśmy podjąć innej decyzji :). Pragnęliśmy również zrobić wszystko samemu... w tajemnicy przed wszystkimi! Zrobiliśmy i mimo ogromu pracy ani trochę nie żałujemy. Włożyliśmy w to mnóstwo serca i energii i stworzyliśmy ślub naszych marzeń. Ślub bardzo romantyczny i bardzo rustykalny!

A teraz, jeśli macie ochotę, cofnijmy się odrobinę w czasie...
Moje ślubne buty to lordsy, w pięknym delikatnym różowym kolorze z delikatnym połyskiem. Nie noszę obcasów, nie potrzebowałam więc ubierać ich w tak wyjątkowy dzień. Było mi w nich bardzo wygodnie. Uważam, że są bardzo dziewczęce i romantyczne.
Ślubny makijaż wykonałam sama. Na co dzień się nie maluję, nie chciałam zmieniać tego drastycznie w dniu ślubu, pomalowałam się więc bardzo delikatnie, tak by podkreślić to co trzeba i jednocześnie nie czuć się niekomfortowo. Chciałam wyglądać świeżo, dziewczęco i romantycznie, by wpasować się w scenerię ślubu...

Elegancja do nas nie pasuje, więc Mateusza ślubny strój to wcale nie garnitur, a starannie dobrany zestaw, w stylu casualowym. Najpiękniej mu w błękicie, który połączyliśmy z granatem i szarością. Pasek i buty były w ciepłym karmelowym kolorze. Wybór stroju Mateusza zajął nam więcej czasu niż zaprojektowanie mojej sukni. Chcieliśmy by pasował idealnie do klimatu ceremonii i przyjęcia (co zobaczycie niżej!). Nie było łatwo znaleźć i kupić pasujących do siebie pojedynczych elementów, ale udało się i Pan Młody wyglądał perfekcyjnie!

Moja fryzjerka ślubna przeszła samą siebie... marzyłam o upiętej fryzurze, w której będzie mi wygodnie podczas zabawy, o fryzurze romantycznej, plecionej, dziewczęcej i rustykalnej. Brakło mi słów jak zobaczyłam to co stworzyła. Na początku planowałyśmy dużo kwiatów we włosach, ale podczas przygotowań okazało się, że delikatne gałązki z drobnymi kwiatami to wszystko czego potrzeba. 
Od dawna wiedziałam w jakim stylu będzie moja suknia ślubna. Lekka, zwiewna i romantyczna (te słowa będą się przewijać przez cały wpis, bo taki był właśnie motyw przewodni). Projektowanie jej zajęło trochę czasu, w czym pomagała mi koleżanka z mężem i oczywiście Mateusz. Tylko trzy osoby wiedziały więc o sukni, i wcale nie żałuję, że Mateusz był właśnie jedną z nich. Pomógł mi wybrać taką, w której w jego oczach wyglądałam najpiękniej.

 Nie mogliśmy wymarzyć sobie piękniejszego miejsca! Kochamy przyrodę, zieleń, kwiaty i tak właśnie u nas było.


Ceremonia i przyjęcie odbyła się na świeżym powietrzu, w pięknym ogrodzie domu weselnego "Pod Brzozą" pod Słupskiem, wśród dziko rosnących drzew i krzewów. Podczas poszukiwań szukaliśmy miejsca, które będzie idealne jednocześnie na przyjęcie pod chmurką jak i ceremonię, tak by wszystko odbyło się blisko siebie. Gdy odwiedziliśmy to miejsce, zresztą odwiedziliśmy je jako ostatnie, to od razy wiedzieliśmy, że to tu właśnie spędzimy ten dzień.

Piękną pergolę, według naszego pomysłu, pomógł nam stworzyć tata Zbyszek. Nie chcieliśmy namiotów, dywanów, krzeseł i wazonów z kwiatami... chcieliśmy naturę! Ona jest przecież najpiękniejsza.
 Nasi cudowni goście!

Przyjęcie zorganizowaliśmy również sami, nie chcieliśmy wodzireja, nie chcieliśmy zespołu, chcieliśmy rodzinną atmosferę, luz i swobodę. Nasze pojęcie imprezy różniło się od tego na ogół przyjmowanego za normę. My kochamy rozmowy i śmiechy, niekoniecznie tańce, lubimy niewymuszoną zabawę i wygłupy. Chcieliśmy przyjęcia gdzie nikt nie czuje się nieswojo, robi tylko to na co ma ochotę, gdzie wypada wszystko. Nieważne czy to leżenie na hamaku, spacerowanie w pojedynkę wśród drzew, czy granie w gry. Początkowo obawialiśmy się odrobinkę czy takie odstępstwo od normy przypadnie gościom do gustu, chcieliśmy ich zaskoczyć, sprawić prawdziwą przyjemność, a przy okazji ani odrobinę nie zmuszać siebie samych do rzeczy, za którymi po prostu nie przepadamy. Nasi gości byli naprawdę cudowni, poczuli ducha tego naszego rustykalnego przyjęcia, w pełni korzystali z tego co dla nich przygotowaliśmy, bawiliśmy się cudownie. Jak pewnie zauważyliście nie obowiązywał u nas oficjalny strój, w zasadzie nic nie obowiązywało, oprócz dobrej zabawy i uśmiechu:)

Planowanie przyjęcia było bardzo czasochłonne, wszystkie, naprawdę wszystkie ozdoby wykonaliśmy samodzielnie. W przeddzień gdy wszystko przygotowywaliśmy, byliśmy zmuszeni wezwać pomocników (czego nigdy im nie zapomnimy!), ponieważ czas uciekał a pracy było o wiele więcej niż nam się zdawało. Każdy pomagał jak mógł, robił bez słowa skargi wszystko o co go prosiliśmy, naprawdę cudowni to pomocnicy. A efekt końcowy prezentował się tak:

Pogoda była niesamowita! I mówię tu naprawdę poważnie... Cały tydzień przed ślubem lało tak jakby nastała pora deszczowa. Mało tego, wiało okrutnie i było zimno. Praca nad dekoracjami zajmowała nasze głowy, ale gdzieś tam z tyłu kołatała myśl o tym, że taka pogoda może się utrzymać. A było to niemalże pewne, żadna prognoza nie wspominała o końcu deszczu. Wstaliśmy w piątek rano i nie mogliśmy uwierzyć... Widok z hotelu mieliśmy na morze i nadmorski las. Żadne drzewo się nie poruszało, na niebie była lekka warstwa strzępiących się już chmur, zza których zerkało na nas słonce. Cud! Temperatura była idealna, nie było upału, nie było chłodu. Nie umiem tego wytłumaczyć, było jak w bajce!

Zamiast wazonów na kwiaty mieliśmy przeróżne słoiczki i butelki, niektóre z nich udekorowaliśmy sznurkiem bądź koronką. Plastry drewna to również dzieło taty Mateusza. Menu oraz wszystkie papierowe dodatki, które znajdziecie na zdjęciach to praca naszych rąk. Wspólnie wymyśliliśmy styl, a następnie zaprojektowałam wszystko w programie graficznym. Trójkąciki z papieru tworzył Mateusz.

Na stołach oprócz ozdób, dzbanków i truskawek do przekąszenia nie było nic, stworzyliśmy bufety z dębowych stołów i drewnianych skrzynek po owocach.
Coca-cola w szklanych butelkach i papierowe słomki!
Mini bar z prossecco!
 
Zrezygnowaliśmy z wódki, zdecydowanie nie przepadamy za tym alkoholem, a w zamian zaproponowaliśmy gościom drink bar, do samodzielnego wykonania drinków, wino, whisky, cydr i piwo! Każdy znalazł coś dla siebie. Nie przyjmowaliśmy absolutnie do siebie zdania "wesele bez wódki, to nie wesele". Oczywiście, że można:) Goście bez problemu samemu tworzyli ulubiony napój korzystając z przygotowanych przepisów.

Jeden bufet szczególnie przypadł nam do gustu... oczywiście ten ze słodkościami! Chcieliśmy by ciasta były nie tylko smaczne, ale i tworzyły niepowtarzalny wystrój! Takie cudowności przygotowała dla nas Słodka Pestka z Trójmiasta. Pełno owoców, kwiatów i nietuzinkowych połączeń smaków... Piękniejszych ciast nie moglibyśmy mieć. Mimo że firma nie wiedziała dokładnie jak będzie wyglądać przyjecie, z naszych opisów idealnie wywnioskowała w jakim stylu i kolorystyce stworzyć wypieki. A jakie one były smaczne!


 
 
Zrezygnowaliśmy z klasycznego tortu, nie czuliśmy potrzeby. Odeszliśmy kompletnie od typowej formy przyjęcia weselnego, nie było oczepin, standardowych zabaw i harmonogramu. Wymyśliliśmy sobie wszystko na nowo:)

Muzyka była, ale w innej formie! Kupiliśmy w skupie płyt winylowych mnóstwo rock'n'rolla i jazzu. 

Zabawy i konkursy zorganizowaliśmy i prowadziliśmy samemu, absolutnie nie czułam się przez to zestresowana (byłam wyłącznie wśród najbliższych!) czy zmęczona natłokiem obowiązków. Wręcz byłam bardzo szczęśliwa, że mogłam mówić do rodziny i znajomych osobiście! 

Generalnie założenie było takie, by każdy robił to na co ma ochotę - była muzyka dla lubiących tańczyć (ostatecznie to my tańczyliśmy najwięcej), były miejsca do odpoczynku wśród drzew, gdzie można było w miłym gronie rozmawiać, ale były też gry plenerowe! Żałujemy, że nie zorganizowaliśmy ich więcej! Były bule:
Oraz mega bierki!
 Były też gry angażujące większą liczbę gości - na pierwszy ogień poszedł twister!

Był też mały turniej:
By zapoznać ze sobą gości zorganizowaliśmy gościobingo :) W rubryczkach znajdowały się pytania odnośnie gości, należało wpisać imię, które pasowało tam najlepiej. Każda grupa - moja rodzina, rodzina Mateusza i znajomi, otrzymali inną kartę, by wiedzieli jak najmniej. Nie mieli wyjścia, musieli podchodzić i pytać.
Ostatnią z uwiecznionych zabaw były kalambury. Późnym wieczorem przypomniało nam się, że mamy jeszcze limbo!

I jeszcze kilka kadrów z przyjęcia...



Ceremonia zaczęła się o 14:00 a przyjęcie trwało do północy. Idealny czas na przyjecie w ogrodzie! 

W sobotę i niedzielę odbyła się nasza sesja plenerowa. Nie czesałam się już i nie malowałam tak jak do ślubu. Było bardzo naturalnie. Naprawdę ciężko nam było wybrać zdjęcia do wpisu, ale z racji wielkości wydarzenia ten post i tak już jest bardzo długi, więc pokazuję tylko kilka kadrów:

 


 

Zdjęcie niczym z innej bajki!

Tak piękne zdjęcia wykonała Klaudia Rataj (klik!), która, gdy w wieku nastoletnim zaczynałam fotografować, była dla mnie wzorem do naśladowania! Śledziłam jej portfolio, podziwiałam styl i umiejętności. A w tym roku spełniła nasze marzenie i stworzyła nam piękną pamiątkę z tak ważnego dla nas dnia. Nie mogliśmy wybrać nikogo innego! Otrzymaliśmy również pięknie skomponowaną fotoksiążkę, będę ją oglądać codziennie:)

Post wyszedł długi, mimo że naprawdę starałam się więcej pokazać, niż powiedzieć. Jeśli macie jakieś pytania, lub jeśli chcielibyście dowiedzieć się czegokolwiek o organizacji lub o tym, jak nam się udało zrobić tyle samemu (w sumie nie mam pojęcia!) koniecznie napiszcie. 
Mam nadzieję, że podobał się Wam nasz post, i mimo że pokazałam tylko odrobinkę z tego wymarzonego dnia, miło Wam się czytało i oglądało.

Pozdrawiam ciepło!
Marzena

PS Na początku przyjęcia spaliłam sobie sukienkę! :)