piątek, 30 grudnia 2016

Co jest w pudełku? / What's in the box? Podsumowanie!

Najbardziej niesamowite w tej zabawie było to, że tak wspaniale poczuliście klimat, tą tajemniczą atmosferę! Każdy komentarz czytałam z uśmiechem na twarzy :). Postanowiłam oprócz głównej nagrody, czyli tajemniczego pudełka, wręczyć jeszcze trzy małe upominki. Nie potrafię się opanować! 

[Eng] *The most unbelievable thing about this game was how amazingly you felt the mood, the mysterious atmosphere! I read every comment with a smile on my face. I decided to give, besides the main prize, the secret box, a three other small gifts. I just can't resist!*

A teraz, żeby nie przedłużać i wyjawić jedną z tajemnic, ogłaszam wyniki! Tajemnicze pudełko, z całą swoją zawartością trafia do autorki tego tekstu:

*And now, not to prolong and toreveal one of the secrets, I will announce the winners. The mysterious box with its mysterious content goes to the author of this description:*


Exupery w "Małym księciu" powiedział, że "zawsze ulega się urokowi tajemnicy." To prawda, tajemnica kusi, wabi, czaruje... Powoduje, że chcemy zajrzeć do pudełka, jakby było szkatułką lub bombonierką. "Niby nic, a jednak zerkasz jak się dostać do pudełka, odkryć tajemnicę słodką, delikatnie zdjąć złotko"... Więc zerkam do Twojego, Chmurko, pudełka i - podobnie jak Mały Książę - szukam w nim swojego baranka: marzeń, ciepłych myśli, magii dni świątecznych. I znajduję... "To jest skrzynka. Baranek, którego chciałeś mieć, jest w środku." Więc dziękuję Ci za tę wspólną tajemnicę i życzę Świąt Najpiękniejszych.


 Jolu, gratuluję! 
A poniżej trzy teksty, które zostały wyróżnione. Pierwszy należy do autorki bloga Nordstjerna. Za niesamowity talent!

*Congratulations, Jola! And below are the three small gift winners. First to the author of Nordstjerna blog for the talent!*


Pudełko. Puszka Pandory.
Czerwone wieczko kusi, by je podnieść.
Uchylić leciutko, zajrzeć w ciemne wnętrze.
Tylko na chwilkę, tylko na chwileczkę...
I zaraz opuścić. Może nie uciekną.

Kot mruczy, ociera burym noskiem o twardy kant pokrywy. Mruczy. Kusi. On też?
Otworzyć?

Nie.
Nie rób tego.
Podniesiesz - wyfruną.
Nawet się nie obejrzysz,
nawet nie zdążysz pomyśleć.
- "Co ja zrobiłam najlepszego?!"

...


Wyfrunęły.
Krążą w powietrzu, furkoczą pod sufitem, zderzają się w locie, wirują wokół głowy.
Powietrze wibruje.
Szumi w głowie. Świszcze. Szeleści. Grzmi. Huczy. Nie da się tego wytrzymać, niech coś się stanie!...

Błysk. I cisza.
Coś spadło. To deszcz?
To... Pomysł.

Patrzysz na niego. Dotykasz. Głaszczesz.
Mruczy jak zadowolony kot.
Oswojony.
A kot też już mości się na kolanach. Wie, że Pomysł jest jego sprzymierzeńcem.
I Czas.
  

Kolejny upominek trafia do Pauliny, która odpowiedziała z niesamowitą wręcz dokładnością na pytanie "co jest w pudełku?", nie pisząc co jest w pudełku:)

* The next gift goes to Paulina, who answered with astonishing precision to the question "What's in the box" without saying what's in the box:)*


Pudełko skrywa w sobie to co jest najpiękniejszego w obdarowywaniu: szczęście osoby otwierającej prezent, błysk wzruszenia w jej oczach, to ciepło, które czuje się w okolicach serca, widząc, że prezent jest trafiony. Och, jak ja lubię dawać prezenty! :D
A skoro pudełko jest prezentem od Chmurki to wiadomo co w nim jeszcze jest! Jest tam szczęście Dziewiarki liczone w metrach i gramach (choć obdarowana Dziewiarka poczuje się tak wspaniale jakby to były KILOmetry i KILOgramy). Puszyste jak śnieg, mięciutkie jak futerko wielkanocnego króliczka (no, bo kto wie czym nas pogoda na święta uraczy ;)), kolorem idealnie wpasowujące się w dekorację choinki Dziewiarki (bo przecież do choinki pasują wszystkie kolory i każdy będzie w sam raz :))
Jest tam też coś błyszczącego... czyżby to był blask kominka odbijający się w oczach Dziewiarki? A może lampki rozświetlające choinkę? Albo skrzący się w piękny, świąteczny dzień śnieg? Nie, to są małe błyskotki, biżuteria Dziewiarki, która ubogaci wcale nie świąteczną kreację, ale projekt, nad którym Dziewiarka właśnie pracuje. Takie maleństwa, a taką wielką radość przynoszą.
Jest tam coś jeszcze... coś chmurkowego, choć wcale nie miziastego i puszystego ;) To aromat zimowego wieczoru, ciepło relaksujące Dziewiarkę na sam koniec dnia, chwila wytchnienia i troska, o to, aby się Dziewiarka nie odwodniła w razie zapamiętania się w dzierganiu :)
Na dnie pudełka znajduje się jeszcze magiczny list. To słowa, które pozwolą zamienić wszystkie pozostałe przedmioty najpierw w umilacze wieczorów, a następnie w dzieło sztuki użytkowej, pozwalające przetrwać zimę w cieple i radości.
Czy ktoś się jeszcze dziwi, że Dziewiarka już od kilku chwil siedzi z pudełkiem na kolanach i nie może wyjść z zachwytu? Mizia, wzdycha, wczytuje się w zaklęcia, snuje plany i czuje, jak wielkie puchate szczęście opatula jej serce. Pudełko, które do niej trafiło wywołało wzruszenie, tak jak to często się zdarza, kiedy Dziewiarka ma do czynienia z pięknem w czystej postaci. To jest właśnie magia świat!
 


Trzeci upominek leci do Moniki, która zdecydowanie mnie rozbawiła!

*The third gift goes to Monika, who honestly amused me!*


The box is hiding a wonderland just like the one Alice entered! Endless world of possibilities! Magic! Ultimate beauty! When you touch the box your endorphins are going crazy! The feeling of happiness is so strong that yo can't stop sqeeek and tap dancing. Looking at box makes you smile and the smiles is like glued to your face! I'm going to dream about the box! It's better than chocolate! 


Wszystkim Wam bardzo dziękuję za ten magiczny, tajemniczy czas, pełen pięknych słów! Jolę, Ewę, Paulinę i Monikę proszę o kontakt w sprawie wysyłki tajemniczych skarbów na maila welnianemysli@gmail.com.
A to jest w pudełku pokażę Wam dopiero wtedy gdy Jola otrzyma już swoją paczuszkę. Pozwólmy jej do końca, do ostatniego momentu cieszyć się tajemniczym pudełkiem :).
 
*Thank you all for that magical, mysterious time, full of beautiful words! Jola, Paulina and Monika please contact me to receive the secret treasures on welnianemysli@gmail.com. I will show you what's in the box only after Jola receives her package. We should let her enjoy the mysterious box until the last moment :)*

Pozdrawiam Was ciepło / Warm greetings
Marzena 

czwartek, 29 grudnia 2016

Opowieści z lasu

Myślę o lasach, drzewach i ziemi gdy dziergam ten sweter. Jeszcze go nie skończyłam, a już bardzo go lubię. Już wiem nawet jak wyglądać będzie sesja zdjęciowa. Połączenie tych dwóch nitek było przypadkowe, nie planowałam tego, ale bardzo się cieszę, że taki pomysł zrodził się w mojej głowie. Rustykalny kolor, rustykalny splot, rustykalny sweter. Nietypowo dziergany, nietypowym sposobem. 

Dziergam z przyjemnością, bez większego pośpiechu, ale każdy dzień bez drutów trochę mnie smuci. W Ustce nie podziergałam za wiele, w zasadzie wydziergałam może kilka rzędów. A ja przecież nie mogę się już go doczekać! 

Zbliżam się powoli do końca. Jeden rękaw już dynda wesoło, tak przytulaśny i cieplutki... idealny na wieczorny spacer po lesie. Póki go nie skończę, nie wypiorę, nie zblokuję nie mogę stwierdzić czy pomysł udał się w stu procentach, ale wszystko wskazuje na to, że to będzie właśnie to!

Nadmorski, piękny Ustecki las, uwieczniony przez naszego ślubnego fotografa, ozdabia naszą ślubną fotoksiążkę. Cudna pamiątka, z duszą, klimatem i niesamowitym wyczuciem estetyki. O wiele lepsza niż klasyczny album. Chętnie do niej wracam... :)

Czas na kawę, czas na druty. Może uda się skończyć sweter w przeciągu kilku dni? Byłoby cudownie! 

Pozdrawiam,
Marzena

środa, 28 grudnia 2016

Pozytywnie

Jestem jedną z tych, którzy nie gustują w postanowieniach noworocznych. Każdy moment w roku jest dobry by chcieć coś zmienić, coś zrobić dla siebie czy innych. Nigdy nie przywiązywałam znaczenia do daty z dwoma jedynkami z przodu. Bo jeśli chcemy coś zrobić to czemu nie teraz? Po co czekać? Jeśli naprawdę mamy siłę, ochotę i potrzebę, to teraz, zaraz! Ten post jest po to by pokazać Wam, że chcieć znaczy móc, czy jakoś tak! Być może brakuje komuś pewności siebie lub zwyczajnie kopniaka na rozbieg. Służę pomocą!

Moje wewnętrzne wołanie o zmianę nastąpiło we wrześniu. Miałam dwa silne postanowienia, wielką chęć zrobić coś dla siebie dobrego! Po pierwsze - wziąć się na poważnie za naukę angielskiego. To jest moja wielka słabość, niby coś umiałam, ale nie czułam się w tym ani odrobinę. Więc co? Zapisałam się na indywidualny kurs i 8 lub 12 razy w miesiącu uczę się pilnie. Postępy cieszą niesamowicie, ale wiem, że jeszcze dużo przede mną.

Drugą ważną dla mnie sprawą było zrobienie prawa jazdy. Było kilka powodów, dla których nie zrobiłam tego w "standardowym" momencie, czyli na osiemnaste urodziny. Potem były studia, inne wydatki, a do tego o aucie co najwyżej mogliśmy pomarzyć, nie miałam po prostu potrzeby robić kursu w tamtym czasie - szkoda byłoby zdać prawko tylko po to, by nie jeździć i po roku "zapomnieć" co, jak i gdzie, stracić pewność siebie.

Po otworzeniu sklepu najbardziej odczułam brak prawa jazdy, mimo to nie od razu poszłam na kurs, bo rozsądek podpowiadał by zaczekać mimo wszystko na to ustrojstwo, co ma 4 kółka i kierownicę. Tak, uważam, że robienie prawka w momencie gdy na horyzoncie nie widać auta, nie ma większego sensu. Bo czym ja będę jeździć? Na czym nabiorę wprawy i pewności? Nawet nie mamy, tu we Wrocławiu najbliższej rodziny, która od czasu do czasu użyczyłaby swojej własności, choćby na chwilę. Miałam już wtedy postanowienie, że jak tylko kupimy auto, albo będziemy je na poważnie planować, od razu zapisuję się na kurs.

Niedługo po podróży poślubnej zaplanowaliśmy zakup samochodu, więc po prostu zrobiłam to co zamierzałam zrobić. Jak szukałam szkoły? Zapytałam kilku znajomych i w zasadzie otrzymałam tylko kilka rad, nic konkretnego, ale przynajmniej wiedziałam, żeby omijać z daleka duże szkoły. Powód jest bardzo rozsądny - w dużej szkole najczęściej nie ma przypisanego instruktora do kursanta. Co każdą jazdę zmienia się nauczyciel, a to wydawało mi się trochę niedorzeczne. Przez 30 godzin instruktor poznaje słabości i umiejętności kursanta, wie na czym skupić się najbardziej, jak tłumaczyć by dotarło, czego nie robić, by nie stresować i nie zrażać.

Wybrałam szkołę, która znajduje się stosunkowo blisko mojego miejsca zamieszkania. Zajęcia z teorii są najczęściej wieczorem, musiałam mieć więc przyzwoity dojazd, by nie tracić niepotrzebnie czasu i energii. Teoria była bardzo przyjemna! Poruszam się już długo po mieście rowerem, znałam większość przepisów, a przynajmniej tyle ile by wypadało. Jako że naprawdę uwielbiam uczyć się rzeczy na pamięć (kraje świata mam już w małym palcu:)) to nauka znaków czy zasad nie sprawiała większego problemu. Co nie znaczy, że problemów nie było. Musicie wiedzieć, że obecnie egzamin teoretyczny jest po prostu niedorzeczny. Nie sprawdza logicznego myślenia, tylko czeka aż potkniecie się na zawiłości pytania. Dodatkowo baza pytań została wzbogacona o tak absurdalne rzeczy jak na przykład wszelkiej maści długości, szerokości i inne wymiary rzeczy, o których nie wie najprawdopodobniej nikt oprócz mechaników. I mnie. Tak jak pisałam, dobrze mieć łeb przystosowany do pamięciówek. Inaczej wszelkie lampy ksenonowe, odległości rzeczy x od rzeczy y, kolory spalin, czy cholera wie co tam jeszcze, mogłoby pójść w niepamięć. A tak siedzą w mojej głowie i czasem droczą się z Mateuszem lub innymi kierowcami ze stażem:).

Zaraz po skończeniu zajęć teoretycznych miałam jazdy, a że kurs wybrałam przyspieszony (co się będę lenić) dwugodzinne przejażdżki miałam niemalże codziennie.
Pierwsze pytanie jakie otrzymałam po przywitaniu było: "siadasz z lewej czy prawej?". Jazdy zaczynałyśmy w bardzo ruchliwym miejscu, na Nowym Dworze, z mnóstwem pasów, skrzyżowań itp. Instruktorka chciała wiedzieć czy wolę przejechać się z nią chwilę, wjechać na nieuczęszczane uliczki i tam dopiero przygotować się do jazd i dowiedzieć się co powinnam robić by móc poruszać się po drodze. Oczywiście, że wybrałam pierwszą opcję i od razu siadłam za kierownicą! :) Uprzedzam pytanie - nie, nigdy nie jeździłam. Nie, nie ćwiczyłam w domu. Po prostu nie ma sensu się bać i nastawiać negatywnie. Nie umiem, jasne, ale mam instruktora, mam L na dachu, mam chęć i motywację. Przede wszystkim liczy się nastawienie! Nie umiem? To się muszę nauczyć. Ot cała filozofia. Poszłam na kurs właśnie z taką myślą. Idę. Uczę się. Zdaję. Koniec kropka.
A miałam po prostu cudowną Panią Instruktor! Na Pani byłyśmy tylko przez chwilę, bo instruktorka okazała się tylko odrobinkę starsza ode mnie. O ludzie! Co może się stać gdy wsadzi się do jednego auta dwie niesamowite gaduły z tendencją do robienia żartów? No właśnie :) Bardzo mi było żal, gdy kończyłam kurs.

Pierwsze jazdy były bardzo chaotyczne, dopiero oswajałam się z toyotką, dopiero uczyłam się co powinnam robić i w którym momencie. Standard. Zanim coś wejdzie w nawyk błędy się zdarzają, nie ma co się załamywać. Miałam i ja chwilę słabości bo bardzo mnie irytowało, że nie umiem jeszcze wyczuć jak mocno skręcać kierownicą, czy jak szybko odpuszczać sprzęgło. Zawsze najważniejsze jest nastawienie. Ja jestem wielką optymistką i zamiast szukać problemów, po prostu staram się ich unikać. A jak są - rozwiązać. Cała filozofia!

Po kilku godzinach wiedziałam, że to jest to co lubię! No normalnie uwielbiam siedzieć za kółkiem. Nie szło mi czasem, jasne, ale i tak lubiłam. Może ma to jakiś związek z tym, że lubię techniczne rzeczy, że się ich nie boję, że coś tam rozumiem i zamiast uczyć się jeździć na pamięć, staram się pojąć jak to działa.
Pod koniec jazd Agata zabrała mnie nawet na autostradę, taki bonusik dla nieusatysfakcjonowanej korkami, skrzyżowaniami i ruchem ulicznym Marzeny. 

Cały przyspieszony kurs trwał około 6 tygodni. Przyszedł czas na egzamin. Bardzo zależało mi na zdaniu prawka przed świętami i przede wszystkim na jak najkrótszym odstępie między ostatnimi jazdami a egzaminem. Wspomnę jeszcze, że obecnie w szkołach jest coś takiego jak egzamin wewnętrzny. Bez zdania tego egzaminu nie można podejść do oficjalnego. Początkowo bardzo mnie to zirytowało. Myślałam, że to tylko chwyt szkół, by kursanci dokupowali kolejne godziny i by nie psuli im statystyk zaliczania. Pod koniec jazd zmieniłam zdanie. Cieszę się, że mogłam się sprawdzić przed oficjalnym, płatnym egzaminem i poczuć trochę tego stresu. Po zaliczeniu wewnętrznych przyszedł czas na spotkanie z wordem!

I tu pojawia się kolejna irytująca zmiana w całym tym systemie. By UŁATWIĆ kursantowi sprawę stworzono profil kandydata na kierowcę. Co to jest? A taki numerek, który należy załatwić w starostwie. Jakie jest to ułatwienie? A takie, że musisz pojechać jeden raz więcej do starostwa niż wcześniej. Później by móc zapisać się na kurs teoretyczny (a można przez internet) musisz pojechać osobiście do swojej szkoły jazdy, by podpisać zamknięcie profilu kandydata. Dopiero wtedy szkoła może wysłać do starostwa informację o zakończonym kursie. Czyli jaki jest bilans? Bo mi się wydaje, że kandydat jest na minusie, jeśli chodzi o czas i energię. Terminy znikały a ja czekałam aż w szkole skończą się kontrole i będę mogła na spokojnie przyjechać zamknąć ten cudowny profil. Na praktykę zapisać się można dopiero po zdaniu teorii, tak więc mając w perspektywie egzamin za tydzień, wiedziałam, że po prostu nie dam rady przed świętami z praktyką. Już w tamtym momencie wolne terminy były dopiero na 22 grudnia.

Jako że nie dało się nic z tym robić, postanowiłam po prostu odpuścić, mimo że bardzo irytuje mnie polska biurokracja. Bardzo niepokoiła mnie ta część egzaminu. Pytania są podchwytliwe, a większość z nich nieznana. Praktyki się nie bałam, ale teoria mnie naprawdę przerażała. Wygląda to teraz tak, że mamy ekran dotykowy, mamy 20 sekund na zapoznanie się z pytaniem, potem 15 na udzielenie jednej odpowiedzi. Jeśli nie odpowiemy, mamy zero punktów, do pytania nie można już wrócić.
Ostatecznie w dniu egzaminu wyparowało zdenerwowanie, ze świeżą głową, bez żadnych negatywnych myśli, ze spokojem i bez pośpiechu udało się mi się za pierwszym razem! Kilka pytań było mi znanych, na pozostałe użyłam całego danego mi czasu (całe 35 sekund) by dokładnie zrozumieć ich sens. Nie klikałam dalej, dałam sobie max czasu jaki mi ofiarowano :).

Pozostała więc praktyka! Mimo że planowałam zapisać się na spokojnie w domu, podeszłam do okienka zaraz po egzaminie, co wyszło mi na dobre! Pani zaczęła od: "mamy kilka terminów na czternastego...". Pomyślałam, że to żart, że najbliższe wolne dopiero w styczniu! Okazało się, że dodali klika terminów na grudzień i że egzamin mam ostatecznie za 2 dni!

Nie będę kłamać. Byłam zdenerwowana. Nie panikowałam, ale serce biło mocniej, nogi trochę jak z waty... Mimo że czułam, że po prostu umiem jeździć, bałam się, że stres zrobi swoje. Nigdy nie wiadomo co wydarzy się na drodze, jakie zadanie dostaniemy, czy zdenerwowanie nie okaże się silniejsze. Pomimo tego postanowiłam podejść do tego na luzie, nie tracić pewności siebie, no wiecie, na tyle na ile się da. Więc jak ostatecznie 14 grudnia wywołano mnie po nazwisku, wstałam z uśmiechem i przywitałam się radośnie z Panem Egzaminatorem :). Bałam się, że trafię na takiego, co z obrażoną miną wyraża swoje niezadowolenie z każdego powodu. Ja wiem, że taka ich praca, że muszą milczeć, wydawać jedynie polecenia, ale jeśli ktoś jest nieżyczliwy, niedelikatny to ja czuję się źle. Nie umiem tego zignorować.

Poprosiłam tylko Pana o to by się nie pogniewał jak pomylę prawą stronę z lewą (tak, mam z tym problem. Ciągle słyszę - Marzena, w lewo. Nie. To drugie lewo), a gdy odpowiedział, że spokojnie, zdarza się, że mogę pytać jak nie będę pewna, to trochę się rozluźniłam. Był wyrozumiały i spokojny, gadałam do niego dużo, on to tolerował ze spokojem i wyrozumiałością. Po prostu to był mój sposób na stres. On to wiedział, głośno i wyraźnie mówił, w którą stronę skręcamy, a ja podnosiłam czasem odpowiednią rączkę, by mieć pewność, że mózg zajarzył. Egzaminator okazał się człowiekiem! :)

Łuku nie bałam się wcale, cofać mogę z zamkniętymi oczami. Górka trochę gorzej. Czemu? Bo znam swoje słabości, a największa z nich to ruszanie. Oduczyłam się gasnąć na każdych światłach, ale jak noga z waty to różnie może się wydarzyć prawda? I tak na górce popełniłam pierwszy błąd. Zgasłam sobie:) Ale to nic! Obecne zasady mówią, że można popełnić jeden błąd każdego rodzaju, miałam więc drugie podejście. Grunt to nie poddać się tym myślom i drżącym rękom i po prostu skupić się raz jeszcze. Plac się udał, ruszyłam na miasto, a raczej na strefę egzaminacyjną, którą każdy kursant zna. Myślałam, że egzamin nigdy się nie skończy! Jeździłam i jeździłam, kątem oka widziałam word, a egzaminator kazał jechać dalej. Ostatecznie wiem, że to akurat wyszło na dobre, bo jeśli jeździsz godzinę, to znaczy, że najprawdopodobniej zdasz:).
Gdy zajeżdżałam do wordu byłam już tak zmęczona, tak zjedzona stresem, że bałam się, że na sam koniec jeszcze wywinę jakiś numer. Zaparkowałam i usłyszałam magiczne słowo...
Poprosiłam jeszcze o powtórzenie. Pan popatrzył, dał kartkę, powiedział, że w razie czego mam to napisane, więc mogę przeczytać, poleciałam do budynku i zapinałam tam kurtkę przez 5 minut, tak mi się ręce trzęsły!

Mateusz od razu wiedział, że zdałam, bo jeździłam prawie całą godzinę.

Oficjalnie stwierdzam, że egzamin na prawo jazdy jest najbardziej stresującym egzaminem jaki miałam w swoim życiu. Nie najtrudniejszym! Wcale nie. Ale zdecydowanie serwującym najwięcej stresu.

Kilka rad dla tych, którzy się jeszcze nie wybrali na kurs? Tak jak pisałam - nastawienie! Przekonaj siebie samego, że to zrobisz. To już połowa sukcesu. Nie bój się, staraj się zrozumieć, a nie wyuczyć na pamięć. Ja po kilku godzinach zapomniałam regułkę "jak cofać na łuku". Przydała się tylko na pierwszy raz, potem trzeba to po prostu wyczuć i załapać. I łuk niestraszny! Nie przejmuj się kierowcami na drodze - ile razy na kursie słyszałam od takich mistrzów obelgi (tak, dokładnie) tylko dlatego, że jechałam elką i przestrzegałam przepisów? Ludzie są głupi, na to nic nie poradzimy:). I przede wszystkim nie załamuj się jak się nie uda. Moje nastawienie było jasne - idę, zaliczam. Ale to nie była sprawa życia i śmierci. Jeśli bym oblała, to poszłabym drugi raz i tyle. To naprawdę jest loteria, tam naprawdę może nie wyjść, i nie zawsze to świadczy o Twoim braku umiejętności. Po prostu trzeba się uprzeć i zrobić coś dla siebie! Myśleć pozytywnie!

Ja już mam na siebie kolejny plan. O tym pewnie napiszę niedługo:)

Pozdrawiam Was ciepło,
Marzena

piątek, 16 grudnia 2016

Odrobina świeżości

Jestem pełna skrajności i przeciwieństw. Z jednej strony nie znoszę sprzątać i jestem okropnie leniwa, a z drugiej bardzo cenię ład i porządek, perfekcjonizm i piękne otoczenie. Na szczęście to drugie wygrywa w większości przypadków. Nie potrafię odpoczywać, pracować, tworzyć, żyć w nieuporządkowanym miejscu. Czegoś mi brakowało ostatnio i nie był to porządek. Brakowało mi nowego, ładnego otoczenia. Błysku, pięknych przedmiotów, uroku jaki daje zmiana wystroju. Dłuższy czas cieszyliśmy się zielenią i turkusem, ale przestałam już zauważać jakie to ładne. To był znak by coś zrobić! Tak więc wczoraj całe przedpołudnie spędziłam najpierw na rutynowym porządkowaniu, nierutynowym wysprzątaniu najgorszej szuflady w naszej kuchni, co mnie ogromnie ucieszyło (czy każdy ma takie miejsce w domu, gdzie wrzuca wszystko bezmyślnie tworząc stertę nie do opanowania?!), oraz na zmianie wystroju. 

Nie lubię typowo świątecznych ozdób - nie pasuje mi czerwień w pomieszczeniu, przynajmniej w naszym, jasnym i pastelowym. Chciałam by było lekko i przytulnie, z małym, naprawdę mały zimowo-świątecznym akcentem. Od razu się lepiej oddycha, wstaje w łóżka i działa! 
 

 Drewno połączone ze złotem, bielą, różem i zielenią. Lubię takie lekkie kolory.
Jest też odrobina zimy! Dużo ciepła, zwłaszcza wieczorem, nadają lampki ukryte w lampionie...
Tylko tyle wystarczyło by dodać sobie energii i ochoty do działania! Działam oczywiście dziergając sweter, a przy okazji, w tak krótki czasie, że nawet nie zauważyłam, że dziergam (o zgrozo) dwie rzeczy na raz, zrobiłam czapkę. Zdjęcia wkrótce! Staram się podchodzić do tego mojego dziergania tylko jednej rzeczy z głową. W tym wypadku czapka dla mnie, a zwłaszcza dla Mateusza ma priorytet, bo zima już przyszła, a i tak muszę czekać na paczkę z dodatkowymi motkami na sweter. Nie ma więc pośpiechu, a czapka na drutach 6 mm powstaje w jeden wieczór:).

Przy okazji (nie)świątecznego klimatu, ciepła i światła pokażę Wam moje własne Cotton Ball Lights! Zrobiłam je już jakiś czas temu, dopiero niedawno kupiłam w końcu dobry sznur światełek (24 żarówki na 12 kuli nie brzmi dobrze prawda?). 

Wybrałam trzy kolory - jasną szarość, miód i biel. Planowałam zrobić tutorial, ale w internecie jest już tego naprawdę dużo, więc jedynie podzielę się moimi przemyśleniami. Wybrałam cieniutki kordonek - uważam, że tak wygląda lepiej. Użyłam zwykłych balonów, które w odpowiedni sposób, próbując milion razy napompowałam do odpowiedniego kształtu. Nie wiem czy chcecie znać moją pokrętną metodę...:) Nawijałam kordonek bardzo gęsto i hojnie. Nie podobają mi się kule, które są skromnie owinięte i mają dziury. Wymagało to sporo pracy, 12 kul robiłam cały wieczór, plecy pod koniec wcale nie były zadowolone. Starałam się robić je starannie i równo, niekiedy oczywiście musiałam "pruć". 

Wiadomo, nie wyszły idealne, ale i tak mi się podobają. Nie przepuszczają dużo światła, dają taki przyjemny, przytłumiony blask, na zdjęciu nie widać tego dobrze, bo fotografowałam je w dzień, co prawda przy zasuniętych roletach, ale nadal nie była to wieczorna ciemność.

Wiem jedno - ładna ozdoba, ale już nie zrobię następnych, nie chce mi się:)

Pozdrawiam Was ciepło!
Marzena

poniedziałek, 12 grudnia 2016

Ciepło!

Ciepła czapka jest fajna, bo jest ciepła i fajna, prawda? Jakoś wyjątkowo dużo czapek zrobiłam w tym roku. Całe trzy! W tym dwie dla mnie. A jakby mi było mało już planuję kolejne dwie - bardzo ciepłe!

W listopadzie mieliśmy z Mateuszem krótką podróż do Niemiec, w celach odpoczynkowo-służbowych. Podczas zwiedzania Drezna trafiliśmy na wełniany sklep, którego po prostu nie mogłam minąć. Sklep właśnie miał być zamykany, ale miła Pani zaprosiła nas do środka i wykazała się nie małym zrozumieniem dla mojego niezdecydowania. Nigdy nie kupuję niczego jeśli rzeczywiście nie jest mi w tym momencie potrzebne, jestem chorobliwie oszczędna, ale to były "wakacje", pamiątkę przywieźć należało. Długo oglądałam i macałam, wiecie jest to jest przecież! Aż trafiłam na półeczkę z nowością od Malabrigo. Bardzo mnie intrygowała ta włóczka jak tylko ujrzałam ją u Joji na Instagramie. No to wzięłam ten jeden, grubaśny, mięciutki motek, zwany Caracol (ślimak!:)), w kosmicznym różowo-fioletowo-zielonym kolorze Aniversario i wydziergałam czapkę w jeden, króciutki wieczór. Wzór tak prosty jak to tylko możliwe, każdy ścieg zginąłby w tym szaleństwie.

Zdjęć jak na lekarstwo, zimno było, średnio było, ale efekt chyba widać:

 

Jest w niej ciepło, jak to w merynosie, jest mięciutka, mechaci się jak to singiel, ale ja się golenia nie boję :) Nitka jest gruba, nierównomierna, opleciona czarnym sznurkiem. Może nie widać tego dobrze na fotografiach, ale przerobiona wygląda jak kolorowy witraż! 

Jestem nadal w trakcie dziergania tego JEDYNEGO swetra, być może będę musiała poczekać na dodatkowy motek, bo nie jestem pewna, czy wystarczy mi to co mam. Planuję więc już czapki dla siebie i Mateusza. Być może wbrew sobie wydziergam je zaraz, jak tylko dostanę w końcu zamówione druty (grrr, tydzień to chyba dość, by wysłać paczkę prawda?), bo najprawdopodobniej zrobię to w jeden wieczór. Przy filmie najprawdopodobniej :) Więc nie ma co czekać.

Włoczka to Ankara od Julie Asselin, która niestety zostaje już wycofywana. Nitka jest gruba (bulky) i miękka, to merino połączone z moherem, ale włosek jest tak malutki, że ciężko uwierzyć w tę kozę :). Nie miałam do tej pory okazji dziergać z niej i pewnie to moja ostatnia szansa. Cieszę się, że się udało, bo bardzo chcę zrobić Bailę od Pauli Wiśniewskiej! Moja czapka będzie oczywiście różowa, w kolorze I'm Blushing, bardzo, ale to bardzo lubię ten odcień. Mam jeden sweterek w tym kolorze, chcę więcej! 

Piękna czapa prawda?:)

Mateusz dostanie zaś czapkę w takim samym kolorze jak ostatni szalik Dunaway, czyli Cailloux. Wzór jeszcze nie wybrany, ale na pewno będzie to coś klasycznego, z prostym wzorem. A może nie. Nie wiem jeszcze :) Do napisania!

Pozdrawiam Was ciepło!
Marzena

sobota, 10 grudnia 2016

Przedświąteczna dostawa

Dzień dobry z rana! Dostałam wczoraj karton z cudną zawartością. Za każdym razem, jak dotykam Fino, jestem tak samo zaskoczona tym, jakie jest miękkie. Jak tak patrzę na nie wszystkie to najchętniej przemilczałabym fakt, że jest dostawa i schowała je w szafeczce, dla siebie. Na szczęście moja rozsądna strona ma decydujący głos!
Wpadłam więc donieść tym, którzy czekają na Chmurkowe kaszmiry, że Fino właśnie zostało uzupełnione. Mam dla Was również nowy, ciapkowy (czy to ma polską nazwę?:)) limitowany kolor (klik!)

Wrzuciłam też do sklepiku 7 nowych zestawów markerów i uzupełniłam kilka już Wam znanych - klik! Mój ulubiony, Yennefer:
Przypominam jeszcze na koniec o darmowej dostawie od 100 zł i pozdrawiam Was ciepło! Miłego dnia!
Marzena

czwartek, 8 grudnia 2016

Co jest w pudełku? / What's in the box? Rozdawajka u Chmurki!


(English version below) 
W moim domku, na skrzyneczce, stoi sobie pudełko, bardzo ładne, świąteczne, czerwone w brokatowe gwiazdki. Wyjątkowo tajemnicze pudełko, z bardzo zagadkową zawartością. Czyż nie wygląda kusząco? Czy lubicie tajemnice?

Pudełko to jest prezentem ode mnie, od Wełnianych myśli i od Chmurki, dla kogoś z Was. Dla kogoś kto wielkim uczuciem obdarza wszystko to co ma związek z pasją, rękodziełem, wełną, drutami czy szydełkiem. 

Zawartość pudełka pozostanie tajemnicą. Nie powiem o nim ani słowa. Za to pozwolę na to Wam.

Zacznijmy więc świąteczną, pełną tajemnic zabawę. Przed każdym, kto zapragnie otrzymać to magiczne pudełko z całą jego zawartością, stawiam małe zadanie. A raczej stawiam pytanie - co jest w pudełku?
Ale sprawa nie jest taka prosta. Nie możesz powiedzieć wprost co jest w pudełku. Musisz powiedzieć co jest w pudełku nie mówiąc CO jest w pudełku! Nie możesz nazwać po imieniu rzeczy, które podpowiada Ci Twoja wyobraźnia. Zaskocz mnie kreatywnością, pięknymi słowami, pozostańmy w tej tajemniczej atmosferze!

Kilka ważnych informacji:
  1. Zabawa trwa do 28 grudnia.
  2. 30 grudnia wybiorę osobę, której komentarz oczarował mnie najbardziej, bez względu na to czy odgadnie co kryje się pod wieczkiem.
  3. Każda osoba, może wziąć udział tylko raz, dodać tylko jeden komentarz.
  4. Zgadujemy na blogu, na facebooku i na intstagramie. Wybierz to miejsce, które odpowiada Ci najbardziej i zrób proszę jedną z trzech rzeczy:
  • napisz swoją odpowiedź pod tym postem, umieść na swoim blogu banerek z informacją o Tajemniczym Pudełku!
  • skomentuj post na facebooku, dodając swoją odpowiedź i udostępnij ten post na swojej tablicy (klik!)
  • lub skomentuj mój wpis na Instagramie i udostępnij zdjęcie z informacją o Tajemniczym Pudełku na swoim profilu (klik!) Użyj proszę taga #rozdawajkauchmurki
Będzie mi niezmiernie miło jeśli pozostaniesz ze mną dłużej i polubisz Chmurkę na facebooku :) Nie jest to warunek udziału w zabawie.

Banerek/zdjęcie do pobrania (kliknij by powiększyć):

Życzę Wam miłej zabawy!
Marzena

(ENG) In my house, on a crate, stands a box, very pretty, red, Christmas box. Exceptionally mysterious, with secret content. Doesn't it look tempting? Do you like mysteries?




The box is gift from me, Welniane mysli and Chmurka, for one of you. For someone who loves everything related to passion, craft, wool, knitting and crocheting. 

Box content remains a mystery. I won't say a word. But, instead I will let you do this.

Let's begin a full of secrets, Christmas play. Whoever would like to receive this magical box, has to perform one task and tell me - what is in the box?

It's not that simple. You can't say directly what's in the box. You have to say what's in the box, without saying what's in the box. You can't just name it. Surprise me with your creativity, beautiful words, keep that atmosphere!
Important information:
  1. We will play until 28th December.
  2. 30th December. I will pick one person, who charms me, no matter if he/she guesses the correct answer.
  3. You can take part in the contest at most once.
  4. We play on blog, facebook and instagram. You may choose one of those places and do one of the three thing:
  • post your answer as a comment in this post, and place a banner on your blog
  • comment my facebook post with your answer and share this post on your wall (click!)
  • or comment my instagram post with your answer and repost the picture in your wall, please use the followin tag #giveawayatchmurka (click!)
I will be verry happy if you like me on faceook, but it's not required. 

Giveaway banner (click to enlarge):

I wish you good luck!
Marzena

poniedziałek, 5 grudnia 2016

Mikołajem jestem!

Dzień dobry! Oszronione pole z rana zdecydowanie świadczy o tym, że mamy już zimę! A jak zima to Mikołaj! A jak Mikołaj to prezenty! Chmurkowy Mikołaj (to ten na zdjęciu) ma dla Was darmową dostawę na terenie Polski przy zakupach od 100 zł, od dziś do samiutkich niemalże świąt! :)
Zasada jest prosta - jeśli napakujesz do koszyczka wełny lub innych drutopodobnych rzeczy za minimum 100 zł, możesz wybrać w metodzie wysyłki DARMOWĄ DOSTAWĘ pocztą polską lub paczkomatem. I to tyle:) Promocja trwa od dziś, czyli 5 grudnia do 22 grudnia! Ho ho ho! Chmurka poleca się na święta :)

Pozdrawiam Was ciepło!
Marze... Mikołaj!

niedziela, 4 grudnia 2016

Co za tydzień!

Bardzo dużo się ostatnio u mnie dzieje! Za dużo w zasadzie. A dodatkowo dopadł mnie akurat nastrój "nic mi się nie chce" :) Nie jest łatwo, ale prę do przodu. Prawko, angielski, praca, wzory, nowa strona (o tym już niebawem!) i wiele, wiele innych. Ciągle coś, ciągle dużo, ciągle w biegu.

Mimo to naprawdę szybko i z ogromnym zapałem dziergam nowy projekt. A ten projekt... to taka moja osobista perełka. Jeśli uda mi się to co sobie wymyśliłam, to będzie mój najbardziej oryginalny projekt. Oby! Proszę trzymać kciuki. Niestety pokażę tylko odrobinkę, nie powiem nic - planuję pochwalić się nim jak już będzie gotowy wzór. Prezentuje się o tak:

Kolor lekko przekłamany, trudno jest oddać ten raczej chłodny brąz przełamany kolorem oliwkowym i bordowym. Dziergam z połączonych dwóch nitek - jedna, ta brązowa to Milis Poivre, a ta malutka puchata to Anatolia Sommet. Jestem oczarowana tym moherem.

Czytam też, choć nie tak często jakbym pragnęła, naprawdę świetnie zapowiadającą się książkę "Zero" Marca Elsberga, jeden ze ślubnych prezentów. 

Trochę przerażająca wizja tego, w jakim kierunku idzie internet, podglądanie w sieci i wykorzystywanie danych osobowych. Jestem na tym punkcie wrażliwa, wiem, że nie da się w dzisiejszych czasach ograniczyć do zera kontaktu z tym światem, ale robię co mogę by ukryć ile się da. Chociażby takie szczegóły jak podawanie kodu pocztowego przy płatnościach kartą. Naprawdę jestem poirytowana gdy przez przypadek nie wyłączę lokalizacji w telefonie i dostaję powiadomienie o treści "wstaw zdjęcie miejsca w którym jesteś". Mnie to przeraża. To śledzenie, to dopasowywanie reklam i treści... Polecam książkę, mimo że jeszcze nie skończyłam. Bo czyta się naprawdę dobrze!

Jakby było mało to wzięliśmy się za układanie 6000 puzzli :). Mamy już za sobą kilka obrazów z zakresu 1500-3000 elementów. Następne w kolejce są 13200. Pokoju nam zabraknie! Zdjęcie wieczorem, z telefonu, ale przynajmniej widać ile miejsca zajęły prawie wszystkie elementy:


Jeśli nie widać na pierwszy rzut oka, to informuję, że to "Stworzenie Adama" Michała Anioła.
 
I na zakończenie pytanie: Czy ktokolwiek widzi sensowny powód by dorosnąć? :)

PS Witajcie ponownie rudości!
 
Pozdrawiam Was ciepło!
Marzena

niedziela, 27 listopada 2016

Dunaway

Któregoś dnia, już całkiem chłodnego dnia, Mateusz powiedział: "zimno jest, zrób mi szalik". Cóż więcej trzeba było dodawać? Nie mogę pozwolić przecież by mi marzł. Rzecz w tym, że ja naprawdę nie lubię dziergać szalików. Chust też nie, ale szaliki mają to do siebie, że są długie i nudne :). Nie można zrobić za krótkiego szalika, bo będzie po prostu niewygodny, a komin to nie jest ulubiony dodatek Mateusza. Gdy ja potrzebuję ogrzać szyje to dziergam właśnie kominy, taka forma bardzo mi odpowiada, bo noszę wszystko na kurtce, a nie pod nią. Z Mateuszem jest inaczej, szalik zawsze przy samej szyi, a kurtkę jakoś trzeba zapiąć. Ale niechęć do tej formy to nic, kiedy mąż w potrzebie! 

Chciałam by szalik był z cienkiej wełny (fingering) by nie zajmował pod kurtką dużo miejsca, by był długi, tak na 2-3 owinięcia, i żeby był ciepły. Wełna merino i kaszmir brzmią idealnie prawda? To jest właśnie cudowne w ręcznie dzierganych rzeczach z dobrej jakości materiału - nie grzeją nas grubością, a jakością! Akrylowy sweter, choćby nie wiem jak był gruby, to nie to samo co wełniany, nawet ten dziergany na trójeczkach. 

Miałam w swoim niewielkim koszyku z własnościową wełną Fino. Fino w pięknym kolorze Cailloux, które początkowo było swetrem. A że było za małym swetrem, to zostało sprute i posłużyło idealnie na nowy szalik. Nie prałam tym razem i nie prostowałam nitki, dziergałam z takiej pokarbowanej, co jest przykre dla oczu, ale po praniu znika absolutnie. Wszystko się perfekcyjnie wyrównało i wygładziło, a że dziergam ciasno to oczka wcale nie różnią się wielkością. No nieskromnie powiem, że wygląda jakbym dziergała ze świeżutkiej! To samo z jakością nitki - zniosła dzierganie, pranie, blokowanie, prucie, dzierganie, pranie i blokowanie idealnie :) Naprawdę ją uwielbiam!

I tak Mateusz doczekał się szalika o wyjątkowym składzie (merino, kaszmir, jedwab), o słusznej długości, zrobiony naprawdę ciekawym wzorem, który wybrałam bardzo szybko, bo jak tylko go zobaczyłam, to podjęłam decyzję. Zapraszam do obejrzenia naszego Dunaway autorstwa Julie Hoover:

Wzór jest dwustronny, z jednej mamy taki udawany "ściągacz", a z drugiej ścieg francuski. Lekko go zmodyfikowaliśmy - we wzorze są dwie wersje, wąska i szeroka, wybraliśmy tą pierwszą. Miałam inną próbkę, więc żeby szalik nie był za wąski dodaliśmy trochę oczek na szerokość. Dziergałam tak długo aż nie stwierdziłam, że już będzie okej. Moja długość to 185 cm.
 

Mateusz szalik przygarnął z wdzięcznością i zadowoleniem i wystawił notkę 10/10 :). Bardzo pasuje mu ten kolor. Nazwałabym to marengo, czyli mocno zszarzały niebieski, leciutko wpadający w fiolet.
Szalik jest lekki, ale właśnie rozładowały mi się baterie w wadze, więc mogę zgadywać tylko ile wełny na niego poszło... obstawiam, że na pewno mniej niż dwa motki Fino. Jak tylko kupię baterie, to podam na Ravelry dokładną wagę i metraż:).


 Zbliżenie na detale:
 
 

Bardzo prosty i naprawdę ładny ścieg, prawda? 

Wydzierganie tego szalika bardzo mnie cieszy, wiem, że posłuży przez dobrych kilka lat (proszę, nie zgub go, proszę, proszę, proszę!:)) i będzie grzał jak należy.

W dniu gdy skończyłam szalik, nabrałam oczka na grubaśną czapkę dla mnie. I skończyłam jeszcze tego samego dnia. Zdjęcia wkrótce!

Pozdrawiam,
Marzena

niedziela, 20 listopada 2016

Mélanie

Właśnie do mojego sklepiku na Ravelry trafiła Mélanie (klik!). Sweterek leciutki, mięciutki jak chmurka, niezwykle minimalistyczny, idealny dla każdego.

Nieważne czy dziergałaś kiedyś sweter! Ten uda Ci się na pewno :). Wiem to! Wśród moich wyjątkowych testerek były dziewczyny o różnych doświadczeniu w dzierganiu swetrów. Nikomu nie sprawił żadnych problemów, każda wersja wyszła równie piękna. Przekonajcie się sami i zajrzyjcie do galerii wzorów jak tylko dziewczyny podepną swoje projekty :). Klik!
Z każdym kolejnym zdjęciem, jakie mi podsyłały, co raz bardziej im zazdrościłam! Przeważają pudrowe kolory, ale jest też trochę ciemnych klasycznych odcieni. Dziewczyny! Bardzo, bardzo Wam dziękuję!
Wzór jest dostępny w 11 rozmiarach i łatwo go dopasować do swoich potrzeb. Póki co dostępna jest jedynie wersja w języku angielskim.

Jeśli zapragniecie wydziergać Mélanie z włóczek od Julie Asselin (na moją wersję użyłam 2 motki Anatolii i niecałe 3 motki Fino), po zakupie wzoru wystarczy w opisie do zamówienia podać swój nick z Ravelry, a ja naliczę 8% rabat i odezwę się do Was. Zniżka będzie obejmować tylko motki na ten projekt.

Miłego dziergania!
Marzena

poniedziałek, 14 listopada 2016

Trevor

Kolejny mój sweter od Joji! Znacie moje zdanie na temat jej twórczości! Miałam dylemat... dziergać z jej najnowszej mini kolekcji Trevora czy Granito? Wygrał ten pierwszy, nie mam w swojej szafie takiego kroju, nie mam też za dużo pasków. 

A dziergałam go równiutko miesiąc. Zaczęłam 7 października i 7 listopada kliknęłam na Ravelry "finished". Postanowiłam absolutnie nie kombinować z kolorami. Widziałam kilka projektów... i nie, to nie to samo co oryginał. Musiało być w szarości, minimalistycznie. Czyli normalnie wzięłam i zgapiłam :)


Zimno było okrutnie! W sumie mogło być gorzej, no jasne... ale chyba granica tolerancji na zimno mi się przesunęła:) Sesja więc tak krótka, jak tylko się dało. Jedno miejsce, jedno tło, ale Mateusz zawsze da radę.



To ostatnia sesja z blond włosami, nie wytrzymam, jutro farbuje się na jasny rudy! Rudość mi już w żyłach płynie, już chyba nie potrafię i nie chcę inaczej:)



Sweter od pewnego miejsca zaczyna się rozszerzać, w każdą stronę, ładnie faluje i układa się na dole. Rękawy u mnie, jak i w oryginale są długie, ciepło jest wtedy w łapki. Dziergałam z Fino i Piccolo - jasny szary to Fino Echo (Agata jeszcze raz dziękuję za uratowanie swetra i pożyczenie mi motka!), a ciemne paseczki to Piccolo w kolorze Fusain. Skróciłam dół i zamiast pięciu mam tylko cztery paski. I tak wyszedł długi.


Jak zwykle wzór świetnie napisany, jak zwykle Fino robi swoje. Miękko i wygodnie. Nadal nie przeszło mi uwielbienie do luzu! A obecnie na drutach szalik dla Mateusza, bo coś tam pod nosem mówi, że mu zimno, czy coś:). W głowie mam kolejny projekt, wełna czeka w koszyku. No weź szaliku, rób się szybciej!

Pozdrawiam,
Marzena

niedziela, 13 listopada 2016

Anatolia, czyli wełna miękka i leciutka niczym Chmurka!

Pierwsza taka włóczka u Chmurki... taka, to znaczy mocno puchata, mocno moherowa! Moherowo-jedwabna! Leciutka, mięciutka! Doprawdy ostrzegam, jedno dotknięcie i przypadamy. Ja przepadłam... Julie coś narobiła?! Już mam w moim koszyczku z wełną 5 motków tego małego cudu świata. Już mam w głowie projekt, już mam ochotę na kolejne. Póki co zostawiam je dla Was, macie szczęście, że ja z tych co nie chomikują wełnę :)

Jeśli kiedykolwiek baliście się moheru, baliście się szorstkości czy podgryzania, to polecam dać szansę tej włóczce, zmiana zdania murowana! No i ta ilość jedwabiu... włóczka puchata, milutka, miękka, a do tego śliska w dotyku i delikatnie mieniąca się. Znacie mnie, ja jestem wybredna, wrażliwa jak mało kto. A moją Melanie miziać i nosić mogę cały dzień, aż żal ją zdejmować.

Zapraszam więc do sklepiku: klik! Znajdziecie tam również więcej szczegółów dotyczących tej nitki. Kilka kolorów jest całkiem nowych, nieznanych Wam do tej pory :)

Jako że uważam, że Anatolia jest absolutnie mistrzem gdy połączy się ją z inną bazą stworzyłam kilka inspiracji kolorystycznych. Jak Wam się podobają? Ten pierwszy to mój własny, najmojszy!!!


Milis Poivre i Anatolia Sommet



Leizu Fingering Bielefeld i Anatolia Frisson.

Leizu Fingering Clair de lune i Anatolia Echo

Piccolo La vie en rose i Anatolia Confiture

Piccolo Aux Cayes i Anatolia Victoria

Dodatkowo wspomnę o tym, że kilka dni temu uzupełniłam Leizu Fingering, DK i Worsted. A i dodałam dziś dwa odcienie Fino - klik! Jeden tak bajkowo szmaragdowy, że przez kilka dni nie wiedziałam czy czasem to nie jego powinnam wybrać na najbliższy projekt :) Boréale!
Idę dziergać Mateuszowy szalik... muszę szybko skończyć. Muszę dziergać nowy sweter! :O

Pozdrawiam,
Marzena