środa, 15 lipca 2020

Montavilla Muumuu, wersja waniliowa

Ostatnio mam mniej czasu na szycie, ale przecież nie zdążyłam Wam pokazać wszystkiego co udało mi się przygotować na obecny sezon - na swoją kolej czeka sporo topów, szorty i dwie sukienki. Ta z dzisiejszego posta uszyta została... w styczniu! I w końcu mogę się nią cieszyć. Cóż, lato we Wrocławiu nie jest w tym roku łaskawe i te nieliczne momenty, gdy na wieczorne wyjście na miasto mogę ubrać ulubioną sukienkę nie zdarzały się, póki co, zbyt często. Teraz jakby zrobiło się stabilniej, świeci słońce, temperatury w normie (ale bez typowego szaleństwa), więc liczę na regularne ubieranie sukienek :) Pierwszy raz miewam sytuacje "nie wiem co dziś na siebie ubrać" i wcale nie dlatego, że nic mi się nie podoba... Po prostu nie wiem, którą z ulubionych rzeczy wybrać! 

Cieszę się, że w końcu mogę mieć w szafie kilka wersji ulubionego kroju w dowolnym kolorze. W swetrach nie jest to widoczne, ale w przypadku pozostałych ubrań lubię się powtarzać. Na przykład ciągle wybieram w sklepie ten sam model jeansów - jest sprawdzony, wygodny i bardzo go lubię. Po co na siłę coś zmieniać? 

Gdy uszyłam moją pierwszą sukienkę (klik!) i przetestowałam ją w noszeniu przekonałam się, że to jest wzór warty powtórzenia. Co więcej, nie zamierzam w przyszłości ograniczać się tylko do dwóch sztuk. Bardzo lubię jej kształt, luz, wycięcie, subtelne detale, to jak powiewa czy układa się na dekolcie i na nogach. Leży świetnie i czuję się w niej świetnie, czemu miałabym odmawiać sobie tej przyjemności? :)

Oto moja druga sukienka według wzoru Montavilla Muumuu (klik!), w słodkim waniliowym kolorze, który już na dobre rozgościł się w mojej garderobie:
 

Tym razem zdecydowałam się na mieszankę tencelu i lnu w kolorze o nazwie Ivory. Niestety tkanina ta jest obecnie niedostępna, więc nie mogę sprawdzić dokładnych proporcji, ale z tego co pamiętam tencel stanowił większą część. Kupiłam ją w duńskim sklepiku MeterMeter.

Taka mieszanka sprawia, że materiał jest przewiewny jak len, ale jednocześnie posiada wszystkie zalety tencelu: lekkość, zwiewność i wyłącznie minimalną tendencję do gniecenia. Ta wersja Montavilla Muumuu jest więc lżejsza i mocniej powiewa na wietrze, opływa ciało.
 
Uwielbiam te nieprzesadzone, motylkowe rękawki i wygodę jaką dają gumki pod pachami!
 

Tym razem delikatnie ją przedłużyłam, albo raczej nie skróciłam, tak jak to miało miejsce w wersji różowej.
 
I zdecydowałam się na głębsze rozcięcia... Następnym razem chyba poszaleję jeszcze bardziej bo po prostu uwielbiam to, jaki dają efekt!


Paseczek, jak prawie każdy tego typu, wykonałam zszywając wąską lamówkę. Jakoś bardziej przypadła mi ta metoda do gustu niż przeciągania takich malutkich obwodów na drugą stronę. Sprawdza się bardzo dobrze.   

Na koniec jeszcze kilka informacji technicznych: kupiłam 2.2 m tkaniny i zużyłam prawie całą, a szyłam nićmi Ariadna o numerze 7601. 
Dziś wpadło mi do głowy by spróbować uszyć ją w wersji "wyjściowej", z dłuższymi rozcięciami, szerszym paskiem (kokardą) i z eleganckiej zwiewnej tkaniny... co o tym sądzicie?

Podczas robienia tych zdjęć zostaliśmy zjedzeni przez komary! Wyszliśmy za wcześnie i błąkaliśmy się bez celu po polach i okolicznych osiedlach w oczekiwaniu na ciepłe światło dając szansę tym insektom na ucztowanie. Sporo ich w tym roku! Nie raz już nas powstrzymały przed robieniem zdjęć, ale tym razem się nie daliśmy. Tym bardziej, że była to nasza pierwsza sesja nowym obiektywem. Mateusz miał szansę go w końcu przetestować w typowych dla nas plenerach i kadrach i jesteśmy jednogłośni - jest świetny! :)

Pozdrawiam Was serdecznie,
Marzena

poniedziałek, 13 lipca 2020

SabinaSiestoe & Julie Asselin, czyli o dwóch słodkich współpracach

Wybaczcie mi tę chwilową nieobecność, ale przyznać muszę, że ostatnio bardzo potrzebowałam odpoczynku, głównie od internetu. W połowie czerwca, w ramach umilania sobie życia i walki z tym zmęczeniem, ruszyliśmy na północny wschód i spędziliśmy ponad tydzień wśród drzew i jezior, odcięci od sieci, z książką w ręku i pianką nad ogniskiem. Wróciłam świeża i naładowana pozytywnymi myślami i zdecydowanie chętna do dalszej kreatywnej pracy! :) Pierwszy tydzień po powrocie okazał się niezwykle pracowity, dlatego dopiero dziś melduję się na blogu.

Po powrocie do domu czekały na mnie dwie paczki - jedna z Danii, a druga aż z Kanady. Wnętrze obu paczek skrywało rzeczy słodkie i mięciutkie. Na pewno domyślacie się co w nich znalazłam :) Jako że dotarły do mnie w tym samym czasie, opowiem Wam o nich w jednym poście.

Cieszy mnie niezwykle, że od momentu zamknięcia sklepu i skupieniu się na projektowaniu, mam szansę nieprzerwanie podejmować współpracę z utalentowanymi farbiarkami, których pracę podziwiam i cenię. Miło mi, że gdzieś tam w świecie jest osóbka, która patrzy na moje projekty tak jak ja na jej włóczki i myśli sobie "kurczę, chciałabym, żeby ta projektantka zrobiła coś z moich włóczek, muszę do niej napisać!". I działa to w obie strony, bo i ja robię to samo! Gdy zachwycą mnie jakieś włóczki i zwyczajnie marzę o tym, by coś z nich wydziergać, od czasu do czasu pytam o możliwość współpracy. Współpracy, nie reklamy, to znaczy, że wszystko to powinno być oparte na sympatii, szczerych chęciach i zachwycie (obustronnym:)), pomocy, dyskusji i nawiązaniu nowej znajomości lub pogłębieniu tej już istniejącej. Szczerość w życiu jak i w pracy jest dla mnie niezwykle ważna, dlatego nigdy nie przyjmuję niespersonalizowanych ofert, nie zgadzam się na puste reklamowanie produktów i nie zachwalam rzeczy, których faktycznie nie chcę zachwalać. To nie moja bajka i obiecuję Wam, że reklam na moim blogu nigdy nie spotkacie! :)
Współprace, które podejmuję to po prostu wspólna praca dwóch zakochanych w wełnie i dzierganiu osób, które łączą siły i pragną podzielić się swoim talentem z tą drugą osobą. Ja otrzymuję piękne, wymarzone włóczki, z których mogę tworzyć, one projekt swetra z nich wykonany. Mogą pokazać światu jak ich włóczka wygląda, do czego się nadaje, mają w "bazie" kolekcję projektów dedykowanych ich kolorom i bazom. Dodatkowo, rzecz jasna, mówimy o sobie nawzajem, dzięki temu trafiamy do szerszej publiczności i pomagamy sobie w biznesie. Jeśli więc zastanawiałyście się jak to wygląda, to chyba wszystko jest już jasne :) A teraz przechodzę prędko do meritum.

Przede mną dwie, niezwykle miękkie i puchate współprace! Na każdą z nich czekałam niecierpliwie i jeszcze zanim włóczki trafiły w moje ręce, w mojej głowie pojawiały się pomysły na ich wykorzystanie. Ciekawe czy pokryją się z tym, co faktycznie z nich uplotę :)

Pewnego razu na Instagramie trafiłam na profil dziewczyny z Danii, która jest "świeżynką" na rynku, ale to, jak bawi się pastelami kupiło mnie od razu. Sabina (koniecznie zajrzyjcie na jej profil - klik!) ma swój konkretny styl i widać go w każdym kolorze, na każdym zdjęciu... Ja maślanymi oczami zerkałam głównie w kierunku tych pudrowych (wiadomo!) i gdy nadarzyła się okazja na współpracę, wybór był prosty. Musiałam tylko chwilę podumać nad bazą, bo niełatwo było się zdecydować. Jako wielka fanka włóczek 1ply, wybrałam właśnie ten typ wełny, ale tym razem w grubości DK - takiego projektu w mojej kolekcji wzorów jeszcze nie ma, prawda? Tylko spójrzcie na tę puchatą, mięsistą nitkę:

Kolor, który wybrałam nazywa się Havremælk, czyli mleko owsiane... chyba :) Jest to subtelny kremowo-różowy melanż - motek jest jakby tylko muśnięty kolorem, dzięki czemu nie ma mocnych przejść kolorystycznych, co będzie pięknie wyglądać w gotowym projekcie. Będzie to póki co najjaśniejszy sweter w mojej aktualnej szafie, zdecydowanie brakowało mi czegoś takiego.

Włóczka ta to 100% merynos, aksamitny w dotyku i ekstremalnie mięsisty i plastyczny. Posiada on wszystkie cechy potrzebne do uzyskania swetra, który kiełkuje w mojej głowie (jeśli chcecie wiedzieć więcej, to zapraszam do zapisania się do newslettera, bo tam zawsze zdradzam odrobinę więcej szczegółów:) klik!). Nitka jest absolutnie niegryząca, miękka, z odpowiednią dawką puszku - idealnie!

Otrzymałam od Sabiny sześć motków (nie sugerujcie się zdjęciem:)), czyli trochę ponad 1200 metrów, czyli dokładnie tyle ile zazwyczaj potrzebuję na sweter w rozmiarze S. Zapraszam Was do jej sklepiku na Etsy, co jakiś czas wrzuca tam swoje nowości: klik!

Druga paczka została nadana wiosną w Kanadzie przez znaną Wam dobrze, cudowną Julie Asselin (klik! i klik!)! Od ponad roku nie mam już łatwego dostępu do jej produktów, nad czym bardzo ubolewam, bo kto miał z nimi do czynienia, ten wie jak niezwykłe włóczki Julia posiada w swojej ofercie. Chęć nawiązania kolejnej współpracy ogromnie mnie ucieszyła, bo pracowanie z Julią jest niezwykle przyjemne.

Nie umiałam się oprzeć i wybrałam oczywiście moją ukochaną parę: Fino i Anatolię!

Najczęściej, gdy dziergam z dwóch włóczek, łączą ze sobą podobne odcienie, ewentualnie nieznacznie się różniące. Tym razem zapragnęłam kontrastu i słodkiego melanżowego efektu. Julie stwierdziła, że połączenie Biscotti i Rose Gold wyjdzie wyśmienicie! Cóż... nie mam wątpliwości :)

Jak już Wam wspominałam, Anatolia (mówię to z całą pewnością!) to najdelikatniejszy moher z jedwabiem jak w życiu miałam czy widziałam. Ta włóczka jest definicją luksusu! Miękka jak obłoczek, błyszcząca i niezbyt włochata. Anatolia tworzy wyłącznie puszyste halo, nie posiada długich, kudłatych włosków. Oczywiście wszystko zależy od tego czego nam potrzeba do danego projektu, ale ten moher to moher stylowy, nadający klasę dzianinie. O zaletach Fino mówić można godzinami. Oszczędzę Wam tego tym razem :)

Jestem zachwycona tymi włóczkami i kolorami! Muszę pędzić z obecnym projektem, bo trudno mi się opanować by nie zrobić choćby małych próbek...

A gdyby tego było mało... w paczce od Julie czekała na mnie jeszcze jedna rzecz, totalnie niespodziewana i właśnie dlatego tak wiele znacząca. Prezent, który jest zrobiony bezinteresownie po prostu wzrusza najbardziej. Julie podarowała mi piękny liliowy len z naprawdę dobrego sklepu z tkaninami z Kanady. Firmę Blackbird znam i przyznam, że nie raz wzdychałam do ich tkanin! To jest właśnie cała Julie...

Jak tylko powstaną próbki z nowych włóczek, to pochwalę się nimi tu czy na IG - będziecie mogli wtedy zobaczyć jaki efekt dają one w dzianinie oraz mniej więcej w jakim klimacie będą przyszłe projekty:) Ja tym czasem wracam do pracy nad botanicznym swetrem. Bardzo chciałabym go już mieć!

Do napisania wkrótce,
Marzena