czwartek, 30 lipca 2015

Endearment

Kilka dni temu wróciliśmy z trzytygodniowego urlopu w Ustce. Mimo że Mateusz nie musiał chodzi do pracy i leniwie spędzaliśmy każdy poranek, mimo że plażowaliśmy w każdych możliwych warunkach, czytając, dziergając czy pływając, mimo słodkiego, totalnego nic nie robienia, cieszę się, że jesteśmy już w domu. Urlop był zdecydowanie udany! Cudownie było odpocząć, ale tak już się udomowiliśmy na nowym, że zaczęłam już trochę tęsknić. Do domu i do naszej cudnej codzienności:).

Nie udało mi się skończyć w Ustce sweterka (taki był plan), ale to nic! Powoli, bez pośpiechu skończyłam go w tym tygodniu, wyprałam, zblokowałam i zabrałam na sesję.

Dawno już nie zrobiłam sobie nic "przy ciele", taliowanego, a zwłaszcza ażurowego. Zmusiły mnie do tego dwie rzeczy. Pierwsza to brak jakiegokolwiek sweterka z dłuższym rękawem do sukienki. A druga to zachwycenie się pewnym sweterkiem Hani Maciejewskiej.

No to mam i ja. Mój własny, turkusowy - Endearment!

Endearment ma w sobie coś niepowtarzalnego! Mankiety mnie zauroczyły... Tak samo wykończony jest tył:

Użyłam Jilly od Dream in Color, w kolorze Brilliant. Wzięłam większe druty (3,5mm) bo przy moim ciasnym dzierganiu singiel mógłby za mocno się zbić, a chciałam by było lekko i zwiewnie. Motki mieszałam tylko na początku, ale okazało się to niepotrzebne, więc przestałam się tym martwić na wysokości pach.

Ach! Brakowało mi tego koloru w szafie!


Bardzo podoba mi się plisa na guziki. Niby nic wielkiego (Haniu to jest komplement!:)), a jak cudnie wygląda - idealne rozmieszczone guziki i ten lekko zawijający się brzeg...

 Życie jest zbyt piękne by tracić czas na poprawne zapinanie guzików!
Trochę detali...

Teraz czas wziąć się za lawendowe szarości, które pokazywałam w poprzednim poście... W końcu zdecydowałam się na dwa z czterech ozdobników, które chciałam umieścić w moim nowym projekcie. To był trudny wybór, ale przyszła pomoc i już wszystko jasne. Biorę się za niego:)
A Wam na do widzenia puszczam oczko!


Pozdrawiam ciepło,
Marzena

sobota, 18 lipca 2015

Prawie bez słów

Plażujemy, zwiedzamy, dziergamy, czytamy, planujemy, no żyjemy!:)

W trakcie...
 ...i w planach - Piccolo od Julie Asselin w kolorze Boucanier.

Miłej nocy Wam życzę!

sobota, 11 lipca 2015

Color Affection

Pokażę Wam dziś moją pierwszą (taką dużą) i ostatnią chustę - przynajmniej na razie - która od początku do końca jest jakaś taka... inna:).
Na wstępie prośba. Proszę się ze mnie nie śmiać!

Chustę Color Affection autorstwa Veery Välimäki zaczęłam jakoś chyba na początku roku. Nigdy nie zabrałabym się za chustę, gdyby nie brak wełny (leciała do mnie dopiero zza oceanu) i głupi pomysł, że fajnie mieć tak na wieczory coś do zarzucenia na ramiona. Ja chustowa/szalowa nie jestem wcale, szalik noszę tylko zimą. Ale lubię mieć kocyk na pleckach gdy zaczyna być chłodniej. No to się zabrałam. Najpierw sprułam Vectora, szalik, który początkowo był robiony z tej włóczki, ale w połowie się znudziłam, a poza tym jakiś taki za wąski wychodził. Zanim przyszła wełna (i wena) dziergałam go dzielnie, ale jak już doszłam do miliona oczek na drutach, i wyobraziłam sobie ile ich będzie jak z każdym rzędem będę dodawać nowe, to szło mi coraz gorzej. To jakaś dziwna sprawa jest, bo ja uwielbiam duże projekty. Ale to była chusta! A ja nie znoszę ich dziergać... Taki uparciuch ze mnie. Chustę odłożyłam i już wiedziałam, że jej nie dokończę. Dlaczego? Bo ja nie mogę i nie potrafię i nie lubię mieć więcej niż jednej robótki na drutach. Jeśli coś odkładam to dlatego, że już tego nie chcę. W innym wypadku nie mam sumienia i żal mi - lubię zacząć i skończyć za jednym zamachem. 

I wydarzyła się rzecz niesamowita! W poprzednim tygodniu przyjechali do Nas, do Wrocławia rodzice Mateusza. I akurat na drutach (u Danonk) była chusta, która dała jej nieźle w kość - a raczej ciągły problem z ilością wełny. Wychodzi na to, że dobrze mieć towarzysza niedoli, tak więc zostałam w pewien sposób zmuszona do uporania się z moją "zmorą". Poza tym po kilku dniach jechaliśmy razem do Ustki, więc była to robótka idealna (ekhem) do samochodu, jako że to same prawe oczka są. Odłożyłam więc sweterek, którego w aucie za chiny bym nie ogarnęła (uroki choroby lokomocyjnej i ażurowego wzoru) i zabrałam chustę na wakacje. Na aucie się nie skończyło, musiałam ją dziergać przez następnych kilka dni na plaży.

No i tu zaczyna się wariactwo. Cuda wianki. Cyrk na kółkach.

Oczywiście robiłam źle! Nie aż tak źle, by trzeba było pruć, ale zdecydowanie wydłużyłam sobie robotę. Zamiast robić kolejne rzędy skrócone co 3 oczka, to ja robiłam co 2. Niby jedno oczko prawda? Ale jak się ma 300 oczek, a w każdym rzędzie dodaje się 2 lub 3 oczka... no, widzicie sami. Postanowiłam oszukać i ostatnie rzędy zrobić już jak trzeba (to było jakieś parę rzędów mniej do dziergania!!!). 
No ale łatwo być nie może - wełna postanowiła się skończyć! Więc dół mam pstrokaty, a ostatni pasek zamiast mieć 5 cm ma tyle na ile wystarczyło włóczki.
Podsumowując: nic tam nie jest jak trzeba:), ale cieszę się ogromnie, że ją skończyłam! Zdjęcia oczywiście robił Mateusz.



Nie jest to kolorystyczny cud świata, bo wełna nie była kupowana pod ten projekt. Wymyśliłam na szybko układ kolorów i już. Cieszę się, ze wyszła taka niezobowiązująca, neutralna i skromna. Nie będzie mi żal targać ją wiecznie na taras/do ogrodu/na pole na spacer.

Włóczka to Arwetta Clasic od Filcolany. Miękka, delikatna i świetnie znosząca użytkowanie i pranie. Bardzo ją lubię!

Na koniec jeszcze trochę żali. Znowu mam dwie robótki na drutach! Bo zaczęłam gruby sweter i stwierdziłam, że lato jest i chyba coś do sukienki by się jednak przydało... no i masz babo placek. Już nigdy więcej tak nie zrobię. Jak Wy dajecie radę dziewczyny?

Pozdrawiam,
Marzena