poniedziałek, 14 grudnia 2015

Dziergam, planuję, kombinuję

Trochę stresu, trochę choroby i mnóstwo pracy sprawiło, że mało mnie tu było ostatnio. Podglądam Was, czytam, zachwycam się i podziwiam, ale sama jakoś nie miałam kiedy napisać, ot tak, o niczym i o wszystkim. Postanowiłam więc do końca roku trochę odetchnąć, wyluzować i nabrać sił. Zająć się na chwilę sobą, tak bardzo egoistycznie, i wydziergać w końcu sweter, który dziergam zdecydowanie za długo (ciągle ten sam, ten niedobry, co leżał, i ustępował miejsca innym robótkom), coś przeczytać, pójść na spacer, napisać do Was, pomarzyć nad nowymi projektami...

Ten "niedobry" sweter już jest całkiem blisko końca. Nie lubię jednak tak długo mieć jednej robótki na drutach, bo zwyczajnie mija mi po jakimś czasie ekscytacja projektem i dziergam z mniejszym zapałem. Dlatego zawsze dziergam tylko jedną rzecz. I nigdy nie zrobię już tego co miało miejsce przez ostatnie pół roku! Sweter w koszyku na drutach, a ja inny robię! A potem szalik, rękawiczki i ocieplacze! I chusta była po drodze! Brrr.

Ale upodobanie do jednej rozpoczętej robótki nie zabrania mi planować co też następnego wrzucę na druty. I już wiem! Razem z moją koleżanką (modelką z kolekcji) postanowiłyśmy wydziergać Puntillę, autorstwa mojej ulubionej projektantki - Joji!

Będziemy mieć takie same sweterki, będziemy dziergać je razem, na jednej kanapie, ale w różnych kolorach. Tylko koronka będzie w jednakowym kolorze - postanowiłyśmy być oszczędne i podzielić się jednym motkiem. Kto zgadnie w jakich kolorach będą sweterki, a jaki kolor będzie mieć koronka? I która wersja będzie moja?:)

W kwestii twórczej nie tylko dzierganiem zajmowałam się ostatnio. Staram się wprowadzić do naszego domu kilka elementów, które nadadzą mu trochę piękna i uroku. Nie mówię tu o tych dużych rzeczach jak meble, ale właśnie o tych drobnych, z pozoru nieistotnych. Kilka świec, lampki zapalone wieczorową porą, trochę natury w wazonie... Wczoraj mieliśmy wigilię numer 1, którą spędziliśmy ze znajomymi. Odczuwam niesamowitą przyjemność w byciu "gospodarzem". No wiecie, musi być czysto, pachnąco, pięknie i starannie. Tak więc organizację tego spotkania postanowiłam wziąć na siebie (nie oddałabym nikomu!) i kiedy Mateusz robił przepyszne rybne kotleciki, ja niedzielę spędziłam na robieniu "małych rzeczy". Wybrałam się na krótki spacer w lekkim deszczu by przynieść świeżą porcję tych uroczych suchych, polnych gałązek i traw. Nie mam pojęcia jak się nazywają, ale są piękne! A potem zabrałam się do szykowania stołu... Może komuś spodoba się pomysł na takie świąteczne dekoracje? Wystarczy trochę natury i odrobina złota...
Na koniec powiem Wam, że planuję małą, świąteczną zabawę na blogu! Bliżej świąt możecie spodziewać się posta z wszelkimi informacjami - mam nadzieję, że tak jak zawsze, będę mogła liczyć na Waszą pomysłowość:)

Pozdrawiam,
Marzena

niedziela, 6 grudnia 2015

Catching Dreams

Pod tą magiczną nazwą kryje się zimowa, pastelowa, bardzo przytulna kolekcja... Powstała z miłości do włóczek Julie Asselin, do pasteli i delikatności. Jest bardzo przytulna, wygodna, a do tego praktyczna i niezwykle użyteczna! Aż nie mogę się doczekać mroźnej zimy:)
Zapraszam Was do obejrzenia zdjęć moich nowych projektów, które złośliwie, w tajemnicy, przez ostatnie dwa miesiące tworzyłam.


Najpierw powstały ocieplacze na nogi - kobiece i dziewczęce jednocześnie. Mnóstwo warkoczy i odrobina koloru... Among The Clouds.
 


Idealne na długie zimowe wieczory, do siedzenia pod kocykiem, jak i na spacer po śniegu...

Gdy nogi zostały już należycie ubrane, postanowiłam zająć się łapkami:). I tak powstały rękawiczki, ale zdecydowanie niezwyczajne! Bo dwustronne, a każda strona w innym klimacie... Lovely Huggers.

 Słodkie kropeczki...

Romantyczne warkocze i nupki...


Długi mankiet nie pozwoli mi marznąć. A gdy go wywinę, rękawiczki zyskują kolejną odsłonę. Tak naprawdę więc mam 4 pary rękawiczek:) 




 A jeśli ktoś chce, może wydziergać tylko jedną stronę i mieć lżejsze, jesienne łapkogrzejki.

Na końcu powstał komin. Komin dla mnie idealny, bo wiązany! Czyli mogę, w zależności od kurtki, dopasować go tak, by było i ciepło i wygodnie... Far Away Lands.




Komin jest bardzo ciepły, bo wydziergany na okrągło (czyli mamy podwójną warstwę) a dodatkowo z ciepłej, grubej wełny!




A wiązany jest na urocze warkocze z frędzelkami:)

Całą kolekcję, w formie ebooka można nabyć o tu: klik! Każdy wzór jest też dostępny osobno, również pod tym linkiem.

Chciałabym podziękować na koniec Julie, za to, ze mogłam zaprojektować dla niej te wzory! Mojej modelce, która dzielnie pomagała mi pokazać jak najlepiej moje projekty:). Razem z mężem dzielnie znosiła moje pytania o opinię i oboje byli bardzo pomocni! Oczywiście Mateusz pomagał mi jak tylko się da - przede wszystkim wspierał, pomagał liczyć, miał swój niemały wkład w opracowanie. 
Mnóstwo uścisków i buziaków należy się moim testerkom, które przeszły same siebie! Dziękuję!

A na koniec, szepnę Wam słówko! U PolkiKnits możecie spodziewać się równie zaskakujących rzeczy! Koniecznie śledźcie jej profil na ravelry:).

piątek, 27 listopada 2015

Małe zapowiedzi i dostawa

Cisza na temat dziergania wcale nie wynika z faktu, że nic się u mnie nie dzieje. Dzieje się i to bardzo dużo! Od dłuższego czasu kombinuję należycie, myślę, robię, piszę - ale ani słowem nie pisnę! W ten weekend czeka nas - mnie i mojego prywatnego fotografa - mnóstwo pracy. Cała sobota, tak sądzę, upłynie nam na pozowaniu i pstrykaniu, ale będzie też trochę słodkości, które na pewno umilą nam tę (i tak już przyjemną) pracę. Oczywiście nie powiem Wam teraz nic więcej, ale pokażę naprawdę malutką zajawkę:

A dodatkowo mogę Was poinformować o nowej dostawie do Chmurki! Przybyły motki od Julie Asselin - Piccolo, Leizu DK i Leizu Worsted. 

Jest to pierwsza część dostawy, następna - z Milisem i jedną przemięciutką nowością - będzie niedługo wysłana.
Jak już tak piszę co nowego i tajemniczego dla Was szykuję, to wspomnę o tym, że w grudniu w chmurkowej zagrodzie pojawi się coś, czego jeszcze u mnie nie było:). No to zostawiam Was z tą garścią tajemnic! 
Pozdrawiam ciepło,
Marzena


sobota, 7 listopada 2015

Mieszkaniowe sprawy: malowane krzesła do jadalni

Czas na kolejny post o naszym urządzaniu! Ostatni był w czerwcu... no ale nie bez powodu tak długo nic nie pisałam. Zwyczajnie w świecie nie było o czym. Po zrobieniu kuchni mieliśmy przerwę od mieszkaniowych spraw, trzeba było poczekać aż środki się ładnie skumulują na koncie i będzie można działać dalej:)

W lipcu kupiliśmy krzesła do jadalni. Ale wtedy nie mogłam ich pokazać, bo jak powszechnie wiadomo, nic u nas nie może być "po prostu", i mieliśmy na nie konkretny pomysł. Który wiązał się z robotą. Uwielbiamy dokładać sobie roboty.

Gdzieś tam w połowie sierpnia zamówiliśmy stół. Termin realizacji: takie tam 45 dni roboczych. 
Następnie, na  początku września, zamówiliśmy kanapę: 6 tygodni oczekiwania. Nie było potrzeby spieszyć się z krzesłami, zależało nam na tym by były gotowe jak przyjdzie stół. Wszystkie z wymienionych rzeczy już mamy, ale dzisiaj będzie wyłącznie o krzesłach. Skończyłam je dzień przed dostarczeniem stołu, czyli się super ekstra wyrobiłam.

Krzesła.
Na początku podobały nam się takie nowoczesne krzesła, bardzo popularne ostatnio: klik! Mieliśmy gdzieś okazję usiąść na takich i jednak to nie było to. Poza tym wpadliśmy na pomysł całkiem inny... Chcieliśmy mieć krzesła kolorowe! Malowane! Drewniane, lekko "swojskie", w skandynawskim stylu. Poszukaliśmy najpierw gotowych malowanych krzeseł, ale ciągle kręciliśmy nosem, a to kolor, a to kształt, a to cena. No to co pozostało? A pomalować je samemu.

Odwiedziliśmy dwa sklepy - Jysk i Ikee, w tym pierwszym jedne krzesła nam się podobały wizualnie, ale jakość była dramatyczna. Zrobiliśmy spacer po Ikei i od razu wybraliśmy idealne!
Model, który wybraliśmy to Ingolf. Są dostępne w trzech kolorach, ale nam zależało na tym by nie były pokryte farbą, więc zdecydowaliśmy się na takie: klik!
Nie jest to dąb czy jesion, tylko zwyczajna, miękka sosna. Krzesła są lekkie, ale niekoniecznie odporne na obijanie. Zabawne jest to, że tylko te w naturalnym kolorze mają poprzeczki między nogami. Białe i czarne ich nie posiadają:).

Przygotowanie do malowania.
Pod koniec sierpnia wzięłam się do roboty. Na szczęście krzesła były w częściach, więc łatwiej było je malować. Na początku Mateusz przeszlifował je kostką ścierną o malej gradacji (120). Wystarczyło je tylko lekko zmatowić. Postanowiliśmy malować tylko górną część krzeseł, więc trzeba było jeszcze je dokładnie okleić taśmą malarską.



Po takim szlifowaniu należy dokładnie oczyścić powierzchnię, którą będziemy malować. 
Ja używałam do malowania małego wałka, który nie posiadał włosa (to była taka bardziej gąbeczka), oraz pędzla. Oczywiście obowiązkowo kuweta.

Pędzel w tle nie jest tym, którego używałam. Potrzebowałam wyłącznie małego pędzelka to malowania trudno dostępnych miejsc, resztę pokrywałam używając wyłącznie wałka.

Farba.
Zdecydowaliśmy się na farby akrylowe od Fluggera. Bardzo podoba mi się to ile mają kolorów! Setki, jak nie więcej. Idziemy do salonu, wybieramy kolor z palety, a Pan od razu wrzuca farbę do mieszalnika i już. I mamy dokładnie ten odcień jaki nam się podoba. 
Potrzebowaliśmy trzech kolorów, każdy kolor na dwa krzesła, na minimum dwie warstwy. Puszka 0,75 litra wystarczyła nam idealnie, bo zostało jeszcze trochę na ewentualne podmalowywania w przyszłości.

Zanim wybraliśmy kolory zrobiliśmy (no oczywiście!) wizualizację w SketchUpie by sprawdzić, które kolory wypadają najlepiej, czy powinny być pastelowe, czy kontrastowe i czy aby na pewno nam się to podoba. To byłaby wyjątkowo przykra sprawa, gdybym napracowała się, spędziła godziny nad malowaniem, a na końcu nie mogła na to potrzeć:).
Ostatecznie wybraliśmy kolor różowy, miętowy i szary w pół połysku.

Musiałam zrobić trzy warstwy koloru. Po dwóch gdzieniegdzie był leciutkie przebłyski drewna, takie wiecie, widoczne moim okiem perfekcjonisty, ale w trudniejszych do malowania miejscach (np. ten krzyż na oparciu) było trochę gorzej. Dwie warstwy zostawiłam tylko pod spodem krzesła.

Między warstwami najlepiej robić 24 godziny przerwy. Moje przerwy były o wiele dłuższe, bo malowałam w weekendy, albo od "święta", na spokojnie. W sumie przez ponad dwa miesiące:). Nigdzie nam się nie spieszyło, więc czasem w ogóle nie myślałam o nich w weekend i odkładałam to na potem. Dodatkowo nie można zrobić całej jednej warstwy na raz. Bo pomalować trzeba z dwóch stron, oraz z boku, a lepiej nie robić tego w tym samym czasie. Łatwo o mały błąd. 


Farba szybko schnie, trzeba uważać i pokryć element sprawnie (ale spokojnie da się zdążyć), bo potem zaczyna się ciągnąć i robią się grudki. Schnie równie szybko na wałku, więc niekiedy musiałam przerywać malowanie w połowie, bo wałek z boków wysychał i potem zostawiał nieładne farfocle:). Po czwartym malowaniu stałam się "mistrzem" (jak nazwał mnie Mateusz) i malowałam z prędkością światła i do tego dokładniej niż na początku. Czyli na pierwsze malowanie warto wybrać krzesła, które podobają nam się najmniej:). 

Postawiliśmy na pastele: bardzo jasny, pudrowy róż, delikatny niebieskomiętowy i jasny szary. Szary wyszedł naprawdę jasny, ale to nic. 
A tak wyglądają:

Zrobiliśmy wizualizację z drewnianymi nogami jak i z pomalowanymi. Te pierwsze były bezkonkurencyjne.

 Szary na zdjęciach wygląda jak biały, w rzeczywistości jest jednak szary. Bardzo jasny, ale jednak:).

Mamy w sumie sześć krzeseł. Stoją już nawet przy stole, zawiesiliśmy nawet dzisiaj lampy i jesteśmy z siebie bardzo dumni hihi:). Ale o tym kiedy indziej. 
Kolorowe krzesła to taki początek do wprowadzania kolorów do naszego salonu/jadalni/kuchni. Białe ściany jak i fronty będą tłem do kolorowych dodatków i ozdób. Będzie i jasno i wesoło jednocześnie.

Nie wspomniałam jeszcze o tym, że nie wszystko malowałam sama! Mateusz pomalował część szarych i pomagał mi skończyć miętowe. Początkowo trzymałam go z daleka od krzeseł, bo trochę się bałam co mi zmaluje, ale wyszło na to, że bezpodstawnie, bo szło mu naprawdę nieźle!

Jeśli macie jakieś pytania, piszcie śmiało! Może i Wam kiedyś się zachce takiej roboty:)

Pozdrawiam,
Marzena

poniedziałek, 26 października 2015

Ogłoszenie

Wpadłam na sekundę, dwie, żeby się usprawiedliwić!:) Wszyscy Ci, którzy czekają na test Saoirse, a nie wiedzą co się dzieje, bo siedzę cicho jak mysz pod miotłą, proszeni są o cierpliwość i niestresowanie! Potrzebuję jeszcze trochę czasu i do każdego z Was się odezwę, więc fakt, że milczę oznacza tyle, że nie wszystko jest gotowe.
A czas ostatnio zajmuje mi na przykład takie coś:

Ma ktoś pożyczyć kilka godzin? A najlepiej kilka dni!? Potrzebne na gwałt:).
Pozdrawiam ciepło,
Marzena

piątek, 16 października 2015

Post pełen pasji!

Tak to jakoś jest, że ciągnie mnie do tego tworzenia. Lubię liczyć, czytać, uczyć się naukowych rzeczy, lubię nawet myśleć:), ale najbardziej w świecie lubię uchwycić chwilę, patrzeć na świat tak jakoś inaczej, łączyć kolory, przelewać marzenia i wyobraźnię na papier, ożywiać włóczki, tworzyć! Nawet jak mi to nie wychodzi, to nic - uwielbiam to! 
Ciągle coś mnie pcha do pisania (zdarzyło mi się coś nawet zaczynać). Mimo że obecnie jestem częściej po drugiej stronie obiektywu, to kocham fotografię, a chwilowo odnajduję nieskończoną radość w fotografowaniu małych rzeczy i tworzenie dla nich niemalże całych scenerii. Uwielbiam kombinować z grafiką komputerową (mam nadzieję, że niedługo się o tym przekonacie), urządzać i projektować wnętrza. Mam już za sobą szaleństwo związane z tworzeniem biżuterii. W zasadzie od początku do końca będziemy tworzyć każdy detal i ozdobę na najważniejszy dzień naszego życia! I ciągle mi mało! 

Dzierganie ma u mnie miejsce na samym szczycie. I tam pozostanie. Ale czasem dopada mnie taka fascynacja... że nie mogę myśleć o niczym innym i chcę robić tą nową rzecz cały czas, tylko ją, od razu, wszystko NA RAZ! I spać nie mogę, i nic nie mogę! Zaczynam przeglądać internet, szukam inspiracji, pomysłów, sposobów i zaczynam czuć się przerażona. Bo jest tyle do dowiedzenia, tyle do nauczenia, tyle do zrobienia. I nie wiem jak zdecydować się co zrobić pierwsze, bo wszystko jest równie kuszące. Oczywiście po jakimś czasie to się uspokaja i mogę już żyć normalnie:). 

Niestety nadal doba ma tylko 24 godziny i muszę tą nową rzecz jakoś sensownie upchać. Między innymi dlatego nie fotografuję już tyle co kiedyś...

A tym razem dopadła mnie - choć nie powiem by wcześniej mnie to nie kusiło - mania malowania! Najpierw zrobiłam co nie co na "sucho", czyli w photoshopie, a dziś odwiedziłam sklep malarski i zaopatrzona w papier, pędzle, paletę i farby wzięłam się do pierwszych prób! Zaczęło się kiepsko, nie mogłam wyczuć pędzla i farby, ale potem zrobiłam dwa obrazki, które bardzo mnie cieszą jak na pierwszy raz! Teraz już za późno by to powstrzymać. Będę musiała po prostu wziąć i tę dobę wydłużyć. Albo przestać spać:).

Światło do zdjęć bardzo kiepskie, nie mam ramki, by to ładnie pokazać, więc tylko takie byle jakie fotki, na razie, póki warunki niesprzyjające. Kolory niekoniecznie prawdziwe - tło powinno być białe:).

Najpierw zrobiłam wianuszek:


 A potem senną, słodka chmurkę:


Akwarelowe obrazy to to co lubię najbardziej! Jeszcze nie wiem co zmaluję następne (może owcę!?), ale nie mam zamiaru przestać. Możliwe, że za jakiś czas dostrzegę, że ni w ząb mi to nie idzie, ale na razie mam mnóstwo radości z paćkania farbą po papierze.

A na koniec chcę Wam pokazać jeden z prezentów, które dostałam na urodziny (a dostałam, a raczej dostaliśmy, przecudne prezenty!) i który idealnie pasuje na wełnianego bloga. Tadam!



Są cudowne! Tyle owiec i to na moich nogach! Wiadomo - jaka baba, takie skarpety. I do tego są antypoślizgowe, czyli może już nie spadnę ze schodów:).
Pozdrawiam,
Marzena