Gdybym napisała w niedzielę, a nie dzisiaj to nie zaczęłabym od słów: "Z przyjemnością prezentuję Wam...", ale zdecydowanie bardziej pesymistycznie. Na szczęście jest dziś wtorek i z radością chciałabym pokazać Wam moją drugą sukienkę, którą nazwałam Rosy Cheek!
Sukienkę dziergałam dość długo, a przynajmniej tak mi się zdaje. Nie pamiętam dokładnie kiedy nabrałam oczka. Pojechała ze mną do Ustki, a z wczasów wróciła nadal na drutach. I na dodatek pachniała kremem do opalania, słońcem, plażą i morzem...
Musiałam ją też trochę wydłużyć, więc doszły kolejne dwa dni. No ale już mam! Nie ma co narzekać:).

Na dole sukienki postanowiłam zrobić delikatny, lekko ażurowy wzór.
Rękawy, które sięgają trochę za łokieć, ozdobiłam małą łezką z guziczkiem.
Dekolt jest głęboki, ale w granicach zdrowego rozsądku:).
Zrobiłam ją z niecałych czterech motków Dream in Color Jilly w kolorze
Shy. Sukienka jest mięciutka, niezbyt gruba, niegryząca (bo jak to
tak?!) i jednocześnie ciepła. Miałam szczęście, że dziś we Wrocławiu
lekkie ochłodzenie. Szkoda, że tylko lekkie, ale gdyby nie ono
zagotowałabym się na sesji.
Wracając do pierwszego zdania mojego wpisu. W niedzielę była pierwsza sesja. I źle się stało, że na nią poszliśmy, bo ja akurat zły dzień miałam, gorąco było, złe światło było, pokrzywy były, kłótnia była, no wszystko źle było! To i zdjęcia źle wyszły... A dobra, włosy akurat tego dnia były ładne (Nie to co dziś. Mam na ich punkcie bzika....), ale to za mało. Ale jedno (pierwsze!) zdjęcie wyszło:

Druga sukienka i drugi raz pozuję w butach na obcasach. Nie byłoby w tym nic dziwnego gdyby nie fakt, że na obcasach nie chodzę w ogóle! Lubię ładne buty, ale muszą być przede wszystkim wygodne! Miękkie, nieobcierające, nieuciskające. Obcasy odpadają:). Ja jestem człowiek praktyczny, ma być mi dobrze, mam się nie zmęczyć, nie zamęczyć, nie poobijać. Ale buty lubię. Traktuję je trochę jak dzieci... Dmucham, chucham, czyszczę, chowam w szafie (Mateusz jak zdejmuje swoje to nie patrzy gdzie kładzie!). Nawet ja, dziewczyna co całe dzieciństwo w piłkę grała, z kolegami po murach i dachach biegała, pół życia "straciła" grając na komputerze, dziewczyna co wyłącznie tusz do rzęs posiada, który używa góra pięć razy w roku, no muszę mieć coś z kobiety nie?
Ucieszona tym, że zdjęcia się udały, humory są takie jak być powinny, że post napisany, lecę dziergać mój grubiutki i milutki sweterek!
Pozdrawiam, Marzena.