wtorek, 20 marca 2018

Twill and Plain

Uwielbiam dzień publikacji wzoru! Od momentu nabrania oczek do kliknięcia guzika "publikuj" mija sporo czasu, trzeba wykonać mnóstwo pracy, wiele osób daje z siebie wszystko by stworzyć wzór, ulepszyć, poprawić, nadać ostateczny kształt, a wszystko po to by dzierganie było jeszcze przyjemniejsze :)

Mój najnowszy projekt "Twill and Plain" właśnie trafił do mojego sklepiku na Ravelry, i oczywiście również do Chmurki! Dostępny jest w dwóch wersjach językowych (polski i angielski).
 

Twill and Plain to sweter dziergany zdecydowanie inaczej, a wszystko to po to by osiągnąć wymarzony efekt i wpleść w niego kilka pasujących do siebie ściegów...


Musicie wiedzieć, że testowe sweterki przeszły moje najśmielsze oczekiwania, dziewczyny fachowo służyły mi radą przez cały okres testowania, wykonały kawał dobrej roboty, a jej efekty możecie podziwiać o tu: klik!

Dziękuję dziewczyny! Musicie wiedzieć, że bardzo doceniam to co robicie i z jaką precyzją dopieszczacie swoje projekty :)  Każdy Wasz Twill and Plain cieszy mnie ogromnie! To jedna z moich ulubionych rzeczy w projektowaniu wzorów - patrzenie jak mój wzór, w połączeniu z Waszym talentem i wyobraźnią (i wyborem włóczki!) zamienia się w piękne projekty!

Pozdrawiam Was serdecznie i życzę miłego dziergania!
Marzena

środa, 28 lutego 2018

Dzierganie po mojemu. Część 3.

W pierwszym poście z tej serii zrobiłam skrócony opis moich dziewiarskich zachowań (klik!). Dziś będzie o tym, który chyba najbardziej dziwi wśród grona dziergających, a przynajmniej takie jest moje doświadczenie :). Mowa tu o byciu monogamistką robótkową!

To, że zawsze dziergam jeden projekt na raz już wiecie. Pytanie - jak to robię? 
Oczywiście nie chcę nikogo przekonywać, bo to jest dla nas dobre, co sprawia NAM przyjemność, co jest zgodne z naszymi potrzebami i zainteresowaniami. Ale jeśli potrzebujesz choćby małej pomocy by uporządkować swój dziewiarski świat i bardzo chcesz stać się posiadaczką jednego "wipa" to zapraszam do lektury.

Odpowiedź na wyżej postawione pytanie jest u mnie bardzo proste - jak to robię? Bez problemu. Wynika to z mojego charakteru, silnej woli i osobistych potrzeb, to cecha, która nie tyczy się tylko dziewiarstwa, więc nie czuję się nigdy pokrzywdzona, nieszczęśliwa czy zdenerwowana z tego powodu. Wręcz przeciwnie, jest to dla mnie stan idealny, cała reszta przysparza mi mnóstwo przykrości i niezadowolenia. Postaram się mimo to przeanalizować to co mam w głowie, zebrać kilka istotnych powodów, zabiegów i odczuć, które wpływają na moje postępowanie, tym samym, mam nadzieję, podpowiem Wam jak radzić sobie w takich warunkach dla dziewiarki wcale nie oczywistych i naturalnych. 

Powiedziałam Wam kiedyś, że dziergam nie tylko dla samego dziergania, ale przede wszystkim dla WYdziergania. Dla mnie przerabianie oczek ma konkretny cel - chcę mieć daną rzecz! Nie posiadam więc żadnych projektów "wypełniaczy", które powstają wyłącznie po to by czymś zająć ręce. Mam mnóstwo innych zainteresowań i kiedy nie mam co dziergać, po prostu robię inne przyjemne rzeczy :). Odchodzą mi więc zalegające, rozpoczęte bez większego planu, robótki. 
W przypadku gdy nie mam naprawdę pomysłu co robić, a koniecznie muszę coś podziergać to znajduję wzór, który jest tym czego mi brakuje w szafie. Przykładowo nie miałam sweterka do sukienki, więc gdy miałam absolutną pustkę w głowie, zabrałam się za Sibellę (klik!), która była po prostu ładna i praktyczna - wiedziałam, że będę ją na pewno nosić. Zajęłam więc ręce i przy okazji stworzyłam sweter, który z rozkoszą teraz noszę.

Ale chyba najtrudniej się powstrzymać gdy zobaczymy nowy wzór... i serce zaczyna mocniej bić, prawda? Co wtedy? Tak jak wspomniałam mam silną wolę i jeśli widzę wzór, który skradł moje serce, to owszem, zachwycam się nim i planuję wydziergać, ale u mnie z zawsze jest to myślenie "jak tylko skończę obecny sweter, to ten jest następny!". Nie jest to wyrzeczenie, nie męczę się w oczekiwaniu na nowe, raczej jestem pełna ekscytacji, że już dokładnie wiem co mam narzucić na druty jak tylko jedne oczka zamknę. Jak jest moja rada? Starać się ochłonąć :) Jest piękny, owszem, ale przecież jak poczeka to nie straci nic a nic na swojej urodzie. Najlepiej na chwilkę o nim zapomnieć, bo zbyt częste chodzenie wokół pięknej rzecz, zbyt częste patrzenie i myślenie, sprawia, że zwyczajnie powszednieje.

Gdy zaczynam planować dany wzór to, jak każda dziewiarka, chodzę wokół włóczki, miziam, przeżywam, myślę o nim nawet w nocy, robię próbki, sprawdzam jakie kolory połączyć, a nabranie oczek to doprawdy cudowne uczucie :) I właśnie dlatego nie zaczynam nic innego w trakcie. Bo chcę by ten poziom zadowolenia nie spadł! Dziergam by wydziergać, jak najszybciej! Wiadomo - z czasem nasz entuzjazm przygasa, więc dziergam póki nadal we mnie jest go sporo. Potem taki sweter nosi się z wielką przyjemnością, nie z poczuciem "wymęczenia". Rośnie w oczach i każde oczko nadal cieszy, nawet to na rękawach (które swoją drogą lubię robić). 

Moja rada jest bardzo prosta - po prostu powstrzymaj się przed nabraniem oczek na coś nowego, nawet jeśli mówisz sobie, że to tylko mała próbka, tak aby sprawdzić kolor, czy wzór. Najlepiej totalnie zapomnieć o innych sprawach i wpaść po uszy tylko w ten jeden jedyny projekt i czerpać z niego tyle ile się da!
Nie zaczynam również nic nowego póki nie zblokuję, nie pochowam nitek, nie zszyję. To ta najmniej przyjemna część dziergania, ale ulga gdy zrobimy to od razu jest niesamowita.

Jakie są plusy takiego powstępowania? Przede wszystkim nic mnie nie męczy, nie zerka z koszyka z wyrzutem, nie zalega, nie zajmuje miejsca w domu i w głowie. Czuję się spokojna i uporządkowana. Jako urodzona minimalistka lubię gdy otacza mnie mało rzeczy.

Po drugie, równie ważne w sumie, bardzo szybko kończę projekt i mogę się nim cieszyć! Dziergając jedną rzecz mamy bardzo szybki postęp w pracy, nie ma czasu na nudę i zniechęcenie nawet do morza prawych oczek. A jeśli coś mi nie pasuje, to pruję od razu (tak jak w przypadku swetra, który ostatnio dziergałam... ale o tym innym razem), nie czekam na żadne przyszłe oświecenie, nie mówię "może spodoba mi się za pół roku", bo tak właśnie gromadzi się niepotrzebne rzeczy w domu. 

Po trzecie - każdy projekt dziergam z przyjemnością. Nie robię nic na siłę, z obowiązku, z potrzeby wykończenia tego co zaczęłam x lat temu. Bardzo cenię każdy dzień i uważam, że hobby to ma być wyłącznie przyjemność (i wyzwanie!), a nie przykry obowiązek. 

Po czwarte. Nie zapominam. Nie mam potrzeby przeliczania robótki na nowo, przypominania sobie, który rozmiar robiłam czy też co miałam na myśli pół roku temu.

Jeśli macie jeszcze jakieś pytania, śmiało piszcie :) Jestem pewna, że część z Was absolutnie nie podziela mojego zdania - i dobrze! Byłoby nudno na tym świecie jakby każdy był taki sam. 

Pozdrawiam Was serdecznie,
Marzena

piątek, 16 lutego 2018

Nowy lokator Chmurkowej zagrody!

Uważam, że najbardziej zaskakujące kolory natura serwuje nam zimą. Zimą, która nie obsypała nas śniegiem, nie skuła lodem jezior, nie wygnała ptaków w ciepłe kraje. Taką zimą, która obecnie trwa - ciepłą, wilgotną, zamgloną. Wszystko na około wydaje się być ciche, szare i melancholijne, ale gdy spojrzymy na ten krajobraz w odpowiedni sposób, możemy odnaleźć doprawdy niezwykłe barwy. Drzewa, liście i trawy nie zostały potraktowane mrozem, nie przykrył ich śnieg. Wilgotne pnie uśpionych drzew nabierają nieokreślonych odcieni, gałązki krzewów, gładkie i błyszczące rumienią się z zimna, bezlistne korony na horyzoncie tworzą różowo-rdzawą mgiełkę, pięknie komponując się z zalegającymi poniżej suchymi, wysokimi trawami w spranym pomarańczowym kolorze. Niższa trawa, ta, która tworzy włochaty dywan pod nogami, szorstka i zahibernowana, niemalże nie posiada koloru i raczy nas trudną do nazwania mieszanką beżu i szałwii. Gdy dodamy do tego krajobrazu jeszcze jeden kolor, dla choćby niewielkiego kontrastu, przykładowo gładką taflę jeziora, która odbija pochmurne niebo, a gdzieś daleko, zacieniony zarys góry, to ja wprowadzam się od razu, choćby tylko z kocykiem i podusią pod pachą.
Wybaczcie mi ten podniosły ton. Zazwyczaj raczę takimi komentarzami tylko siebie samą i Mateusza, choć wypowiedzenie na głos tych myśli i opisanie wrażenia jakie robi na mnie otaczająca mnie natura, widoki, kolory, jest niezwykle trudne. Jako człowiek, który bez cienia wątpliwości nazwie się romantyczką, staram się nie opowiadać, tylko chłonąć i czerpać przyjemność z tego co widzę i czuję.

Dlaczego o tym piszę? Można powiedzieć, że wszystko zaczęło się od wełny. Wełny całkiem nowej i wyjątkowej, nad którą długo rozmyślałam. Gdy byłam już prawie pewna, że wiem co z nią zrobić wybraliśmy się z Mateuszem na długi spacer wokół zalewu Mietkowskiego (okolice Wrocławia) nie licząc na nic więcej niż zmęczenie i trochę świeżego powietrza. Znalazłam tam i jedno i drugie, ale na tym się nie skończyło. Tak. Znalazłam tam natchnienie, jakkolwiek podniośle to brzmi :) 
Zainspirowana barwami, klimatem, przepięknymi krajobrazami, fauna i florą tego niepozornego, zaskakującego miejsca, wróciłam wymęczona, ale i załadowana po brzegi pomysłami. I tak powstała nowa paleta kolorów dla... całkiem nowej bazy, która właśnie dziś ma swój debiut na Chmurkowych półkach!

Nie przedłużając przedstawiam Wam Alpacino, w zestawie siedmiu kolorów, inspirowanych nietypowym zimowym, rustykalnym krajobrazem, który miałam przyjemność zobaczyć!

Od lewej: Mulch, w bardzo nietypowym odcieniu, trudnym do nazwania i sfotografowania. Ma w sobie coś z rdzy i wiśni jednocześnie. Misty Dogwood, to kolor jaki udało mi się wypatrzyć wśród oddalonych, delikatnie zamglonych gałęzi dereni. Ten ciepły, sprany złoto-pomarańczowy to kolor zimowej trzciny, suchych traw, które otaczały jezioro, a nazywa się Windy Reed. Środkowy Pale Meadow, motek dosłownie muśnięty kolorem, który kojarzy mi się z wyblakłą, niemalże pozbawioną pigmentu łąką. Nad samym brzegiem jeziora odnalazłam trawy, krótkie i szorstkie, ułożone na ziemi przez wiatr w falujące kształty. Trawa wyglądała jakby ciągle była w ruchu! Zachwycił mnie ich niestandardowy kolor i tak powstał kolor Dancing Grass. On the Surface to delikatny, szaroniebieski kolor tafli jeziora i na koniec - Hilly Horizon, czyli barwa gór na horyzoncie. Zdjęcia miejsc, którymi się inspirowałam znajdziecie poniżej.

Alpacino to połączenie baby alpaki, jedwabiu i kaszmiru. Gdy postanowiłam wprowadzić nową włóczkę do sklepiku, myślałam o całkiem innych bazach, ale wszystko zmieniło się w ciągu kilku sekund, gdy moje palce zatopiły się w tym puchatym, delikatnym motku! 
Byłam przekonana, że nic mnie już nie zaskoczy miękkością, w końcu namiziałam się już mnóstwa luksusowych włóczek w swoim życiu. Ale tego się nie spodziewałam! Rzuciłam w kąt wszystkie inne plany, przepadłam, dałam się uwieźć, a teraz pozwolę i Wam się zatracić! Biorę całą winę na siebie :)

Dlaczego Alpacino? No chyba wszyscy wiedzą! Chodzi tu o oczywiście o tego znanego... parzystokopytnego zwierzaka!

Nowa baza wymagała ode mnie nowego spojrzenia i podejścia. Od Goat on the Boat różni się przede wszystkim włoskiem, który jest u alpaki czymś charakterystycznym. Włosek ten jest króciutki i tworzy wokół nitki subtelną mgiełkę. Podobnie jak w Anatolii od Julie Asselin, tak samo w Alpacino puszek ten otula, nadaje przytulności bez cienia podgryzania. Jestem w trakcie dziergania dla siebie (czyli człowieka wrażliwego na takie numery) sweterka i ciężko się powstrzymać by ciągle się nim nie otulać. Taki minus - robótka idzie zdecydowanie wolniej :)
 

 Jeśli macie ochotę, więcej informacji o nitce i jej wyglądzie znajdziecie na stronie produktu: klik!

By nie być gołosłowną mam dla Was też kilka kadrów z tego pięknego miejsca, byście na własne oczy mogli zobaczyć jego urok i móc odnaleźć w nich barwy, które tak mnie zainspirowały:
 
 
Tak jak pisałam, nowa baza zdecydowanie wymaga innego podejścia podczas farbowania, dlatego tym razem zrezygnowałam z kolorowych motków na rzecz solidów, które podkreślają fakturę, skręt i delikatnie rustykalny wygląd tej włóczki. Mówiąc solid mam na myśli jeden kolor, bez większych cieni i przejaśnień, ale to nie znaczy, że kolor jest płaski, jednolity. Uważam, że najpiękniejszy solid to taki, który wyróżnia każde oczko! Ciężko mi to opisać, ale chyba mam dobre porównanie - daje nam efekt "malowania kredkami", nie tworzy pasków czy plam tylko sprawia, że całość się mieni i sprawia wrażenie trójwymiarowości. Dla zobrazowania Alpacino w kolorze Peony, z którego dziergam nowy projekt:


Na koniec nie pozostaje mi nic innego jak zaprosić Was do mojego sklepiku - klik! i zapytać co też sądzicie o nowej bazie i palecie kolorów? Czy i Wy dostrzegacie w tych kadrach barwy, które mnie zainspirowały? :)

Pozdrawiam Was serdecznie!
Marzena

piątek, 2 lutego 2018

Słowo klucz: detal

Detale są kluczowe. To one tworzą całość, choć często wielu z nas ich nie dostrzega. Pomijamy je myśląc, że przecież ten malutki wazon do niczego nie jest mi potrzebny, że to duże rzeczy tworzą nam wystrój i klimat. Moim zdaniem wcale tak nie jest. Jeśli pominiemy detale to reszta jest ładna, ale bez charakteru, jest pusto, zwyczajnie, "czegoś tu brak". Łatwo to zaobserwować gdy projektuje się w programie graficznym swoje mieszkanie, wstawia meble, maluje ściany - wszystko osobno absolutnie cudowne! Ale razem... jakoś tak smutno, coś nam jednak nie pasuje. Wystarczy zmienić uchwyty w komodzie, powiesić plakat, wstawić do wazonu kwiaty w pasującym kolorze, ułożyć książki na półce i nagle pokój ożywa! Detal nie przytłoczy, nie chodzi o zagracanie swojego otoczenia rzeczami, które będą łapać kurz. Detal to nie tylko przedmiot, ale i kolor, materiał, kształt i wykonanie. 

Na punkcie detali mam niezłego bzika, nic na to nie poradzę. Nieważne czy chodzi o wystrój w mieszkaniu, ubranie, dzierganie, fotografię, akcesoria czy w końcu pracę.
Czemu w ogóle o tym piszę? Bo chciałabym Wam dziś opowiedzieć o Chmurkowych etykietach, które dla jednych są tylko etykietami, a dla mnie tym detalem, który dopełnia całość! Czy nie przyjemnie jest otrzymywać zakupy bądź prezenty opakowane w piękny papier, zawinięte z pomysłem i dbałością? No właśnie.

Możecie się dziwić co też niezwykłego może być w zwykłym papierze. No tak, wygląd - ładnie zaprojektowany layout, czytelny, z odpowiednio dobranymi kolorami, pasujący do produktu. To było absolutnym priorytetem, aczkolwiek dla mnie to nadal było za mało :)

Trafiłam na ludzi, dla których papier jest rzeczą niezwykłą, tak jak dla dziewiarki niezwykła jest luksusowa, ręcznie farbowana, ekologiczna przędza. Ludzi z pasją i wiedzą, którzy drukowanie i pracę przemienili w sztukę. Miałam przyjemność być w ich pracowni kilka razy, za każdym razem byłam absolutnie oczarowana wystrojem, przedmiotami i pracami. A gdy ostatnio się tam wybrałam, zabrałam aparat, Mateusza i za pozwoleniem wykonaliśmy kilka kadrów z myślą, że absolutnie należy im się post na moim blogu!

Zapraszam do pracowni Paper Project, gdzie w bardzo nietypowy dla naszych czasów sposób, powstają Chmurkowe etykiety:
 
 
Musicie wiedzieć, że etykiety dla mojej wełny powstają przy użyciu najstarszej techniki druku zwanej letterpress. Polega ona na dociskaniu papieru do formy drukarskiej, a to wszystko na ponad 100 letnich maszynach drukarskich!
Po wykonaniu projektu graficznego tworzy się matrycę (formę), a potem - ręcznie przekładając karty papieru i smarując tłoki farbą - wprawia w ruch tę piękną maszynę tłocząc na papierze wzory i litery. Coś cudownego! Rękodzieło w najczystszej formie.

 Sama pracownia jest niezwykłe czarująca i inspirująca. Pełno tu historii, sztuki i... detali!
 

Po pierwszym drukowaniu postanowiłam ciut zmienić papier, na którym tłoczy się ubranko dla kozy :). Nadal pozostaliśmy w tym samym klimacie - złamana biel, matowy papier z delikatną fakturą, ale ostatecznie (po przejrzeniu mnóstwa próbek!) zdecydowałam się na grubszy, równie miły w dotyku, ale jakby lekko "plastyczny", bardziej elastyczny papier, który sprawdza się jeszcze lepiej:

 

  Każdy element Chmurkowej etykietki jest tłoczony!

Oddając projekt w ręce Ani i Krzyśka, wiedziałam, że doskonale zrozumieją zamysł - minimalizm, subtelność, przejrzystość, ale absolutnie w nienowoczesnej formie. Gdy dołoży się do tego sposób powstania, tłoczenia, kolory... Moja dusza jest usatysfakcjonowana :)

Możecie nazwać mnie wariatką, ale ja po prostu uwielbiam dbać o każdy szczegół, pracować z ludźmi z pasją i nietuzinkowym podejściem do życia i pracy, cieszyć oko najmniejszym detalem, posiadać przedmioty niezwykłe, z historią.

Na koniec jeszcze piękne "wrota" do Paper Project i mój Twill & Plain:

Pozdrawiam Was serdecznie!
Marzena

niedziela, 14 stycznia 2018

Twill & Plain

Miło otaczać się ludźmi, którzy nas inspirują. Pokrewnymi duszami, które nadają na tych samych falach, jakby dokładnie wiedziały czego Ci trzeba.  Czasem wystarczy tylko jedno słówko, by w głowie pojawił się pomysł, by coś nabrało kształtów. Jako romantyczka bardzo mocno zwracam uwagę na oprawę i atmosferę, nawet jeśli chodzi o tak z pozoru błahą rzecz jak projektowanie swetra. Kolor, wzór, kształt, falujące włosy, tło, zdjęcia, nazwa, opis... to wszystko musi tworzyć dla mnie coś wyjątkowego, pięknie opakowaną całość, a inspiracja, pomoc, czy choćby słówko jest wtedy na wagę w złota. Zwłaszcza jeśli ktoś dokładnie wie co Ci w duszy gra! Ale na moment zmieńmy temat...

Nieoczywisty kolor zasługiwał na nieoczywisty projekt. Z ogromnym uporem i zacięciem, odmierzając barwniki w kroplach, uzyskiwałam kolor, który widziałam oczami wyobraźni. Po długich próbach powstał wyczekiwany Flea Market, który sprawia mi niemały problem, gdy próbuję go nazwać jednym słowem. Plastyczny, połyskujący, delikatny, ale nie dziewczęcy odcień, który w świetle zmienia swoje oblicze. Naprawdę bardzo go lubię, dlatego musiałam wydziergać z niego coś dla siebie.

Twill & Plain to sweter, który dzierga się na kilka sposobów - od boku, troszkę od dołu oraz zdecydowanie od góry. A to wcale nie sprawia, że jest trudny czy czasochłonny. Nietypowy, choć wygląda klasycznie.

I jako że wiem, że bardzo długo kazałam Wam czekać, przechodzę czym prędzej do rzeczy i przedstawiam Wam mój nowy projekt:


Najważniejszą rzeczą w Twill & Plain jest oczywiście jodełkowy i "tkany" przód - tekstury podkreślone kolorem i połyskiem, na rzecz których zwyczajnie przepadłam.
Dwa ściegi spośród użytych w tym projekcie były bardzo nietypowe pod względem próbki, co wymagało ode mnie odrobiny więcej obliczeń i dłuższego myślenia :) Ale to wyzwania są przecież najciekawsze! Ta jodełka była tego warta.

Myślę, że teraz Was trochę zdziwię. Twill & Plain posiada dwa szwy po bokach swetra, ale reszta jest oczywiście dziergana bezszwowo. Dlaczego? Bo po pierwsze to była najprostsze rozwiązanie, po które sięgnęłam wcale nie z tego oczywistego powodu. Uważam, że sweter zyskał wiele przez to "usztywnienie". Przedni panel i tył trzymają się idealnie, sweterek trzyma formę, idealnie oddzielając klasyczny tył od ozdobnego frontu. Początkowo robiłam co mogłam by uniknąć szwu w tym projekcie, ale wierzcie mi na słowo - ten szew robi różnicę! :)
 

Dziergałam z mojej własnej Goat on the Boat (100g/400m), w wyżej wspomnianym kolorze prosto z pchlego targu. Użyłam około 1350 metrów na rozmiar S.
Rękawy, długie i przytulne, podobnie jak dekolt i dół wykończyłam podwiniętym ściągaczem.
Jeszcze odrobina detali...
 
 

A teraz wrócę jeszcze raz do pierwszego akapitu. Przede wszystkim muszę podziękować Oli, z którą łączy mnie uwielbienie do prostych, klasycznych form. Dokładnie jakby wiedziała czego mi akurat potrzeba (albo to jej właśnie było czegoś potrzeba :)), podsunęła słowo-klucz. Jodełka! Jedno słowo i w głowie rodzą się pomysły.
Kolejna inspirująca osoba pojawiła się dziś. Jeszcze przed zaczęciem posta sweterek nie miał nazwy... nic nie przychodziło mi do głowy, nic takiego co tworzyłoby tę całość, o której Wam wspomniałam. Tu słówko szepnęła mi Ania, którą bezczelnie werbowałam do testów. Ania zna się nie tylko na dziewiarstwie, ale również tkaniu i jakby dokładnie wiedząc czego potrzebuję, podsunęła mi właśnie Twill & Plain, co nie dość, że dobrze oddaje wzór to jeszcze tak pięknie brzmi! Dziękuję!
I oczywiście Mateusz... Ciężko mi opisać słowami jak ja widzę ten projekt, kolor i nazwę, jaki konkretnie klimat tworzą w mojej głowie, ale Mateusz idealnie oddał to zdjęciami! 

Bardzo się cieszę, że zdjęcia są już gotowe, bo jak wiecie, nie noszę swetra póki go nie obfotografuję... długo musiałam się powstrzymywać!  
Jestem ogromnie ciekawa co sądzicie, czy też lubicie takie klasyczne, ale efektowne wzory i tekstury?

Jak zwykle na koniec krótkie ogłoszenie :) (Edit) Mam już komplet, dziękuję Wam! Test wkrótce rusza! :)

Pozdrawiam Was serdecznie,
Marzena

poniedziałek, 8 stycznia 2018

Thunderstorm Toque

Słuchajcie! Znowu dramat. Zaczęłam dziergać sweter, wymarzony i wyczekany, ale jak tylko przerobiłam kilka centymetrów stwierdziłam, że kolor do mnie jednak nie pasuje, a wzór już mi się opatrzył. Kolor piękny, wzór też, ale humory psują wszystko. Ewidentnie coś jest na rzeczy, bo to nie tyczy się tylko tego jednego projektu - nic mi się nie podoba obecnie, nic nie jest godne wrzucenia na druty. To co robię? Nie dziergam! Znam ten stan, trzeba przeczekać, nic na siłę, za moment, za chwileczkę mnie olśni. Coś tam w głowie się powoli układa w kształt męskiego swetra, ale póki co nie jest to nic konkretnego.
Trochę tęsknię do dziergania swetra, tego uczucia zniecierpliwienia (chcę go już nosić!), chęci posiadania kolejnej mięciutkiej rzeczy, w nowym kolorze, z ciekawym wzorem, w wygodnym kształcie. Mimo wszystko na brak zajęć nie narzekam, a moją głowę obecnie wypełniają przede wszystkim myśli o przyszłej, magicznej podróży życia, która najpierw ogromnie przerażała (16 godzin w samolocie to BARDZO STRASZNA RZECZ), a teraz mam zwyczajnie motyle w brzuchu. Jako że podróż daleka i bardzo długa to mimo że wypada w okolicach lata, zabieramy się właśnie za porządne planowanie i organizację. Nie jest to łatwe, zwłaszcza jak człowiek chce zwiedzić przynajmniej cztery orientalne kraje w ciągu miesiąca - wymaga to od nas mnóstwo czytania, liczenia i ustalania. Ale to dobrze, przynajmniej nie mam czasu myśleć o tym samolocie :).

Fakt, że nie dziergam nie oznacza, że nie mam Wam nic do pokazania. Dziś kolej na moją czapkę. Planowałam ją w tym samym truflowym kolorze co czapę Mateusza, potem zmieniłam zdanie i bardzo chciałam coś srebrzystego, następnie wrzosowego, a ostatecznie zrobiłam ją w ciepłym, beżoworóżowym kolorze. Trudne decyzje trzeba podejmować jak się bierze za dzierganie.

Miałam w swoim małym filcowym koszyku kilka kulek Goat on the Boat w kolorze Flea Market, które zostały mi po nowym projekcie, oraz ponad połową motka Anatolii w kolorze Ballerine, którego używałam w Melanie. Pasowały do siebie idealnie! Anatolia była bardziej różowa i delikatnie zmieniła odcień kózki, doprawiła ją malutką kropelką słodyczy. Czapka pasuje idealnie do mojego Find Your Fade!

Przedstawiam Wam moją wersję Thunderstorm Toque, który dziergany z całkiem innego rodzaju włóczki, pokazał swoją drugą twarz, a moherowy włosek sprawił, że jest bardziej przytulny i romantyczny.

Pompon również wykonałam z dwóch nitek. Ciężko to uchwycić, ale dzięki Anatolii pięknie się mieni! Poza tym gdybym użyła tylko Goat on the Boat to pompon miałby ciut inny kolor niż czapka.

I na głowie:
 

Uwielbiam ten czubek układający się w kwiatowy kształt! Pompon lekko go przysłania, ale to nic, efekt jest cudny!


Dziergałam mniejszy rozmiar i użyłam drutów 3.25 mm na ściągacz oraz 3.75 mm na resztę czapki, czyli ciut cieńsze niż polecane, bo moja próbka delikatnie się różniła. Pierwszy raz korzystałam ze wzorów AbbyeKnits i szczerze polecam! Prosto i klarownie opisane, a same projekty niezwykle dopracowane.

Z wydzierganych rzeczy, których nie pokazałam Wam jeszcze, został tylko mój nowy projekt swetra! Ale już niedługo, niedługo... obiecuję!

Pozdrawiam Was ciepło!
Marzena

wtorek, 2 stycznia 2018

Autumnal

Witam Was w Nowym Roku! Nigdy szczególnie nie przywiązywałam wagi do zmiany daty, pierwszy dzień z kalendarza nie jest dla mnie żadnym szczególnym wydarzeniem, nie znajdziecie u mnie postanowień, podsumowań, haseł w stylu "nowy rok, nowa ja", ale w tym roku tak się akurat złożyło, że moje odczucia, samopoczucie i myśli zgrały się mniej więcej z tą datą. 

Po pracowitej pierwszej połowie grudnia, miała nadejść ta pełna lenistwa i przyjemności. Ostatecznie jednak, do końca roku zmagałam się z przeziębieniem, takim nieprzyjemnym stanem pomiędzy zdrowiem i chorobą, gdy brak absolutnie siły na cokolwiek, a z drugiej strony nie ma powodu by leżeć w łóżku i wypacać się pod kołdrą. Zamiast odpocząć, wymęczyłam się okropnie, kichając i kaszląc od czasu do czasu, nie mając siły i głowy do obfotografowania dawno skończonego swetra, który czeka na to już dłuższy czas. Książka szła średnio, gry, nad którymi planowałam potracić trochę życia nie kusiły wcale, filmy nudziły, druty odpychały. Na pewno wiecie o czym mówię! No katorga. Dopiero teraz, świeża i pełna energii i motywacji (no w końcu!) planuję co zrobię w przyszłości. I nie ma to nic wspólnego z nowym rokiem, a raczej z powrotem do świata ludzi ogarniających, ale że akurat wypadło to w taki a nie inny dzień...:) 
Planów mam całe mnóstwo (choćby na niemałą liczbę postów w styczniu!), ale najpierw pokażę Wam co podczas tego uroczego czasu udało się stworzyć.

Odpuściłam sobie duże formy i zajęłam tymi projektami, które rosną w mgnieniu oka. Obiecałam nową czapkę Mateuszowi, wymarzyłam sobie jedną dla siebie, a w Ustce czekała mała głowa, której obiecałam coś wełnianego na zimę. Zamówiłam 4 motki grubości Aran i zafarbowałam na Chmurkowe kolory. Mała głowa dostała swoją czapkę w święta, Bailę w kolorze Candied Papaya, ale zdjęć nie ma i nie będzie niestety. 

Mam za to dziś dla Was zdjęcia czapki dla Mateusza! Ufarbowałam dwa mięciutkie motki (baby alpaka, kaszmir i jedwab) na kolor truflowy, przy okazji dowiadując się kilku nowych rzeczy o farbowaniu (wiecie jak alapaka okropnie wygląda na mokro?:)) i wydziergałam męską wersję czapki Autumnal, lekko modyfikując liczbę oczek (moja próbka różniła się ciut od tej sugerowanej). Trafiłam z rozmiarem idealnie, choć nabierałam oczka chyba pięć razy. 
Wiecie, że nie lubię przekombinowanych wzorów męskich, ale tym razem zdecydowaliśmy się na delikatny warkoczowy wzór, który nadal spełnia nasze oczekiwania. Ścieg jest mięsisty i tworzy przyjemną dla oka zwartą strukturę, przez którą nie przedostaje się zimowy (ha ha!) wiatr. Alpaka to idealna wełna na czapkę, bo włosek wypełnia szczeliny między oczkami i jest w niej naprawdę ciepło. A to połączenie włókien... o ludzie! Myślałam, że już nic mnie nie zdziwi pod względem miękkości... Niebo pod palcami :) Czas przedstawić czapę. Oczywiście na mężowskiej głowie:
 

Czapka jest dłuższa, bo w takich Mateuszowi najładniej. I kolor też mu pasuje :) Zresztą Truffle to jego ulubiony kolor z nowej palety, więc wybór był oczywisty. Zapytany co podoba mu się najbardziej w nowej czapce odpowiedział, że... "szew", którego oczywiście nie ma, ale na myśli miał początkową nitkę, wplecioną pionowo na lewej stronie. Co w tej takiego fajnego? A no że od razu wiadomo gdzie jest tył czapki :) 
 

Góra jest przyzwoicie zaprojektowana - czubek ładnie układa się, nic nie sterczy, nie marszczy. Bardzo mnie to zawsze irytuje.
Z tego co pamiętam, użyłam drutów takich samych jak w projekcie, ale zredukowałam liczbę oczek o mniej więcej 20. Chyba, bo pisząc post nie mam czapki przed oczami, poszła wraz z Mateuszem do pracy.
(tylko żeby nie zgubił, tylko żeby nie zgubił...)

Prostota, wygoda i ciepło. A na dokładkę kolor i wzór pasujący do wszystkiego. A noszona czapka to najlepsza czapka, także zadowolona jestem z niej bardzo. Dziergałam w samochodzie, więc wzór jest naprawdę prosty i łatwy do zapamiętania.
Zużyłam ostatecznie tylko jeden motek, niemalże w całości, coś około 165 metrów, drugi, początkowo przeznaczony na moją czapkę, trafi w ręce zaprzyjaźnionej dziewiarki by grzać inną, mężowską głowę. 

Jako że mam już gotowe zdjęcia kolejnego projektu, to mam nadzieję, że widzimy (czytamy?) się wkrótce! Teraz uciekam zaczynać nowy sweter! No wreszcie:)

Pozdrawiam Was ciepło,
Marzena