Ostatnio pokazałam Wam ręcznie malowane krzesła do jadalni. Ale jadalni samej już nie:) Musiała poczekać na doszlifowanie. W dosłownym tego słowa znaczeniu.
Oczywiście zanim pomalowaliśmy krzesła i kupiliśmy stół wykonaliśmy (tak, macie rację) wizualizację! Tak w łatwy sposób mogliśmy sprawdzić czy kolory krzeseł współgrają z kuchnią i z samym stołem. Dowiedzieliśmy się jak dużo przestrzeni zajmie stół, który wybraliśmy, czy nie przytłoczy pomieszczenia.

Lubimy drewno i biel, więc stół miał być drewniany, by wyróżniał się na tle białych ścian i podłogi. Podobnie jak schody czy blat kuchenny. Chcieliśmy masywny, dębowy stół, prosty w formie, prostokątny. Szukaliśmy i szukaliśmy, ceny wahały się między dwoma tysiącami, a stanem konta Billa Gatesa. Oczywiście chcieliśmy stół obejrzeć na żywo zanim kupimy, ale te w stacjonarnych sklepach były albo bardzo drogie, albo z drewna, które nijak pasowało do naszego stylu. Trochę się już zmęczyliśmy tym szukaniem i może dzięki temu, nasze granice tolerancji ciut się poszerzyły. Bo zamiast całego drewnianego (chodzi mi tu o wygląda, a nie materiał) zaczęliśmy lubić stoły z blatem w innym kolorze niż reszta. No i ostatecznie postanowiliśmy kupić stół w sieci. Wybraliśmy stół z białymi nogami (które są zrobione również z dębu) i z drewnianym blatem. Wrzuciliśmy dziada do wizualizacji i wyszło ekstra. Jako że stół jest wykonywany na zamówienie, mogliśmy dowolnie zmieniać jego wymiary. I zapaliła się nam czerwona lampka, że przecież z pewnością przyda nam się stół, który pomieści więcej niż 6 osób, więc wybraliśmy wersję rozkładaną.
Wymiary codzienne to 90 cm na 130 cm, a długość wkładki do przedłużenia to 60 cm. 190 cm to już całkiem spory stół prawda?
Zanim zamówiliśmy oczywiście poprosiliśmy o próbki z kolorami lakierów. Były albo bardzo jasne, albo ciemne, ew. w przeróżnych czerwonych odcieniach. Jako że blat kuchenny mamy jednak jaśniejszy od schodów, chcieliśmy dobrać stół pod kolor kuchni, ale niestety żadna próbka nie pasowała. Za to jedna była niemalże identyczna jak schody. No to zamówiliśmy.
Stół przyszedł jesienią, cięższy od słonia. Dostarczono go rano, gdy byłam sama w domu i wyładowano złożonego z ciężarówki. Nie byłam w stanie nawet lekko go podnieść. Poleciałam zrozpaczona do sąsiada, który od razu wykazał chęć pomocy, ale powiedziałam mu szczerze, że nie damy rady razem go wnieść na drugie piętro. Z pomocą przyszedł drugi sąsiad, i tak razem, powoli, w pocie czoła, wnieśli tę kobyłę, choć nie było im łatwo... Długo się nie powstrzymywałam i otworzyłam karton. I trochę mi się słabo zrobiło. Blat był ciemny, ciemniejszy od od schodów, a dodatkowo w jakimś czerwonawym odcieniu. Nie miało to nic wspólnego z próbką, którą wybraliśmy, ale na etykiecie widniał dokładnie taki sam kod koloru... chyba próbki nie były pierwszej świeżości.
Nie będę Wam opisywać jaką drogę przebyliśmy od tego momentu do podjęcia decyzji o (domyślacie się już?:)) przerobieniu stołu. Kosztował niemałe pieniądze i mimo silnej chęci posiadania idealnego stołu - a wiecie, że nie potrafię inaczej - trudno było mi nie stresować się na myśl o braniu sprawy we własne ręce i zwyczajnym w świecie szorowaniu lakieru. Przezornie nie chwaliliśmy się naszym pomysłem, żeby nikomu nie przyszło do głowy nas zniechęcać:) Stół, który stał w salonie przez kilka miesięcy, mimo że ładny, po prostu wyglądał źle z pastelowymi krzesłami i całą dość jasną i delikatną resztą. To był koszmar dla moich oczu perfekcjonisty i estety! Ja wiem, można by zwalić na eklektyzm, ale nie pociąga mnie zbytnio ten kierunek w architekturze wnętrz:).
I zaraz po Nowym Roku, gdy poczuliśmy siłę i chwilę wolnego czasu (co okazało się bardziej niż błędne, bo akurat zwaliło nam się na głowę milion spraw) wzięliśmy się do pracy. Stworzyłam nad stołem coś na wzór pokoju Dextera (fani serialu wiedzą) zawieszając folię malarską od sufitu do podłogi, by pył siedział w jednym, jak się okazało, jakże ciasnym i dusznym miejscu.
Zakupiliśmy papier ścierny o przeróżnych gradacjach, od 40 do 180, i zaczynając od tych grubszych potraktowaliśmy ten stół bez litości, zdzierając lakier. Prace ciągnęły się chyba ponad tydzień. Po 2 h szlifowania zwyczajnie ręce bolały, a i czasu nie było więcej przez pracę, studia i wszystko inne. Zdjęcie zaraz przed "zbrodnią":
Nie mając żadnego specjalistycznego sprzętu, zdarliśmy wierzchnią powłokę (nie więcej niż pół milimetra), a naszym oczom ukazał się cudnie usłojony dąb! No i to było to co nam się podoba! Potem przyszedł czas na wygładzanie, a następnie polerowanie gąbeczkami ściernymi o najwyższej gradacji. Taki matowy, lekko biały od pyłu już był o niebo lepszy od tamtej wersji, a gdy po umyciu i osuszeniu nałożyłam olej z woskiem (używam bezbarwnego Osmo) to nie mogłam przestać się na niego gapić. Kolor zrobił się intensywny, każdy słój wyeksponowany. Udało się! I ani trochę nie żałujemy, choć była to niemała praca.
No ale u nas nigdy nie może być łatwo i "po prostu", prawda?:)
Najpierw dla zobrazowania jak na drewno działa olej pokazuje zdjęcie z procesu olejowania. Lewa strona jeszcze nie ruszona. Zdjęcie w sztucznym świetle, więc sam kolor może być lekko przekłamany:
Strasznie żałuje, że nie umiem robić zdjęć pomieszczeniom i architekturze, no ale cóż...
A tak się prezentuje stół:
Zbliżenie na lampy, których szukaliśmy długo, aż wpadliśmy na takie w Ikei:
Wpasowują się świetnie!
Jak widać, mamy też już kanapę, więc salon z aneksem zaczyna wyglądać na to czym ma być. Brakuje nam jeszcze stolika do kawy, regału na książki itp.
Z kanapą też było zabawnie... znaleźliśmy idealną gdy szukaliśmy stołu. Wcześniej poddaliśmy się, bo każda kanapa była albo ładna i niewygodna, albo wygodna i brzydka. I szukając stołu przechodziliśmy obok VOXa, a tam - narożnik naszych marzeń. Długo nie czekaliśmy. Rozeznaliśmy się tylko w cenie, jakości, sprawdziliśmy czy jest wygodna i czy ma wszystko czego potrzebujemy (ruchome zagłówki, pojemnik na pościel, funkcję spania) i kupiliśmy. Narożnik jest duży, może na nim siedzieć z 6 osób, wygodny, z oparciami na idealnej wysokości - nie mogłabym mieć kanapy, której oparcie kończy się poniżej karku - i wpasowuje się idealnie w nasz styl. Wybraliśmy materiał, który ma delikatny włosek i jest mięciutki. Bałam się odrobinę, że zabrudzenia ciężko będzie z niego usunąć, ale na razie nie było plamy, która nie zeszłaby gdy przecierałam ją delikatnie wilgotną szmatką. A był to krem do rąk, wyciśnięty pierwszego jej dnia w naszym domu, krew ze skaleczonego palucha Mateusza, który chyba w dniu swoich urodzin przysiągł, że plaster będzie jego największym wrogiem, czekolada, którą mimo próśb, walczący z plastrami postanowił spożywać na kanapie i wiele innych rzeczy, które chcąc nie chcąc wylądować na niej muszą.
Obecnie służy nam też za miejsce spania, i jest naprawdę wygodny i duży. Mimo to już się nie możemy doczekać, aż zrobimy sobie prawdziwą sypialnię!:)
Jak widzicie nie ma co się bać szalonych pomysłów. Dla nas jest ważne, by miejsce, w którym żyjemy spełniało nasze oczekiwania i wyglądało dokładnie tak jak wymarzyliśmy. Mogliśmy męczyć się przez tydzień z "renowacją", albo ileś tam lat z niepasującym stołem. Wybór był oczywisty:).
Pozdrawiam,
Marzena