Bardzo żałuję, że od początku jesieni miałam tak mało czasu na posty. Często zaczynałam, ale nie mogłam kończyć bo wzywały mnie obowiązki, albo prywatne plany i zajęcia. Myślałam, że w okolicach świąt będę mogła to nadrobić, ale wirusy jakby tylko czekały na tę chwilę! Tak więc dopiero dziś czuję się na tyle dobrze by zasiąść w końcu z radością i zacząć stukać w klawiaturę. Mam trochę do nadrobienia! Trochę do opowiadania czy powspominania.
Zaczął się nowy rok, więc zaczęliśmy z Mateuszem snuć nowe plany wakacyjne! Chciałabym bardzo przed kolejną cudowną podróżą spisać wspomnienia z tej zeszłorocznej - złapałam się na tym, że bardzo często wracam do moich postów podróżniczych i przeżywam wszystko na nowo :) Podróżowanie jest dla nas bardzo ważną częścią życia! Gdybyśmy mogli, bylibyśmy w drodze przynajmniej raz w miesiącu! Myślę, że przygotuję kiedyś posta o tym czym są dla nas wakacje, jak przygotowujemy się do wyjazdu by zawsze być zadowolonym (serio, mam małego bzika na punkcie wakacyjnej organizacji!), i czego nauczyliśmy się w ciągu tych kilku (na razie!) lat, kiedy mamy okazję spełniać to marzenie.
Ale dziś chciałabym wrócić jeszcze na moment do czerwca, kiedy to mieliśmy szansę spędzić ponad miesiąc w wyjątkowych dla nas rejonach świata (już chcemy tam wracać!).
Dziś opowiem Wam o pierwszej części naszej kilkudniowej podróży do Tajlandii. Wyjazd ten był całkiem intensywny, chciałabym więc trochę bardziej szczegółowo opisać każdy dzień. Będą więc dwa posty by nie zanudzać Was za bardzo za jednym razem.
W sumie byliśmy tam 6 dni, łącznie z przelotem, zwiedziliśmy 4 miejsca i wcale nie musieliśmy się bardzo spieszyć. Być może ten post ułatwi komuś planowanie wakacji, jeśli podobnie jak my będzie miał ochotę zobaczyć północną i środkową Tajlandię.
Naszym celem nie były tajskie plaże (w regionach, które nas interesowały panowała akurat pora deszczowa), ale miasta, zabytki i małe cuda przyrody położone w głębi kraju.
Zaczęliśmy od miasta Chiang Mai, położonego na północy. Dotarliśmy tam oczywiście samolotem, z Kuala Lumpur. Widoki na końcu lotu były po prostu niesamowite... teren ten jest mocno zalesiony i górzysty.
Na lotnisku czekało na nas wynajęte auto. To był nasz pierwszy raz z kierownicą po drugiej stronie auta i po drugiej stronie jezdni. Mateusz wziął to na siebie! Jazda po zatłoczonych wąskich drogach azjatyckich miast jest niezłym wyzwaniem i bez tego, tak że było trochę stresu. Zwłaszcza, że przy hotelu drogi były tak wąskie, że ledwo się mieściliśmy, a były to drogi dwukierunkowe! :)
Znaleźliśmy uroczy, kolorowy hotelik blisko "centrum", mogliśmy więc jeszcze tego samego dnia, wieczorem, ruszyć na miasto coś zjeść. Tajskie jedzenie naprawdę jest przepyszne!
Następnego dnia, z samego rana, jak tylko przeszedł nam okropny ból brzucha, ruszyliśmy wcale nie na zwiedzanie miasta, ale jeszcze dalej na północ od Chiang Mai. Naszym celem był oddalony o 130 km kanion Pai, do którego dojeżdżało się krętą górską drogą. Trochę martwiliśmy się czy zwiedzanie tego miejsca w porze deszczowej to mądry pomysł, ale okazało się, że słońce grzało niemiłosiernie, powietrze było suche, a niebo przysłaniało niewiele chmur. Droga też wcale nie była taka straszna - dość szeroki ładny asfalt, co prawda z milionem zakrętów, ale widzieliśmy już o wiele gorsze drogi. Jazda na automatycznej skrzyni biegów trochę utrudniała "wspinanie" się w górę, ale na pewno ułatwiała prowadzenie auta.
Kierowcy jeździli baaaaardzo ostrożnie, aż za bardzo, czym nawet nas, lekko spanikowanych przez zmianę stron, wyprowadzali z równowagi :) Ale zdarzali się i tacy, co bezpieczeństwo było im obce :)
To jest pickup, nie żadna ciężarówka!
O tym, że krajobrazy, dźwięki i zapachy były wyjątkowe chyba nie muszę nawet pisać! Kilka dni później, nawet myśleliśmy, że auto zaczęło się psuć, bo ciągle towarzyszył nam pisk, pojawiający się raz przy zakręcie, raz przy hamowaniu. Po zatrzymaniu auta okazało się, że to odgłosy dżungli!
Jazda samochodem pozwoliła nam zobaczyć autentyczną Tajlandię. Nie tylko turystyczne miasta czy atrakcje - mijaliśmy wioski, malutkie domki, mieszkańców zajętych swoim codziennym życiem. Tu na północy kraju wszędzie było bardzo czysto! Każde podwórko wyglądało tak jakby ktoś właśnie skończył zamiatać. Domy czy ogródki nie były w europejskim, znanym nam stylu, ale wszystko było starannie poukładane i wysprzątane. Żaden liść nie leżał przed domem!
Publiczna toaleta przy drodze, do której dostać się trzeba było przez obrotową furtkę, po wcześniejszym wrzuceniu monety, mimo że była bardzo skromnie urządzona, z pewnością była regularnie czyszczona. Okazało się, że mamy tylko jedną monetę przy sobie, a w okolicy nie było żywej duszy, więc... wcisnęliśmy się przez furtkę razem! O rany, wybaczcie nam Tajowie!
Po drodze minęliśmy też... pomnik trojaków! Tak, tych garnuszków do przenoszenia jedzenia. Potem jeszcze kilka razy natknęliśmy się na nie w Malezji. Nadal nie wiem o co w tym chodzi:)
Po dotarciu na miejsce, ruszyliśmy krótką ścieżką w górę, wśród karłowatych drzew i za moment naszym oczom ukazał się niezwykły, raczej niekojarzący się z Tajlandią, widok.
(Każde poziome zdjęcie można powiększyć dla lepszego efektu!)
Kanion był większy niż sądziłam! Wszędzie można było wejść, absolutnie nikt nikogo tu nie pilnował, chociaż przepaści były miejscami całkiem spore. Starając się nie zadeptać roślinności (i pająków!), obeszliśmy tyle, na ile pozwalał żar lejący się z nieba. W górę i w dół.
Ja nie byłam taka odważna:
Na szczęście zaraz przy wejściu stał uroczy bar z zimnymi koktajlami!
Zdecydowanie polecam zobaczenie kanionu, jeśli jest się na północy kraju. Kilka kilometrów dalej znajduje się miasteczko Pai, w którym udało nam się kupić najostrzejsze suszone papryki, jakie w życiu jedliśmy, trochę owoców za grosze, oraz przekąsić coś przed drogą powrotną. Nawet Mateusz nie był na tyle "odważny" by spróbować tego:
W drodze powrotnej chcieliśmy zahaczyć jeszcze o wodospad - byliśmy okropnie spragnieni zimnej kąpieli! Ale spóźniliśmy się nieznacznie i wejście było już zamknięte. Po drodze widzieliśmy kilka innych drogowskazów na wodospady, stwierdziliśmy, że nie muszą być duże - mają być orzeźwiające! Ale ścieżki prowadzące od głównej drogi były bardzo "dzikie", nie mieliśmy żadnych informacji o tym jak daleko jest do wodospadów, czy są zamknięte czy nie. Zatrzymaliśmy się przy przydrożnym straganie, gdzie za ladą siedziała cała wielopokoleniowa rodzina, a jedyną osobą znającą kilka słów po angielsku był jeden młody chłopiec. Po kilku nieudanych próbach dowiedzenia się czegokolwiek, śmiechach zza lady i wielu zdziwionych spojrzeń po prostu daliśmy spokój :).
Drugi dzień poświęciliśmy na zwiedzanie Chiang Mai. Spodobało mi się to miasto! Nadal było bardzo "azjatycko", ale cały urok tego miasta tkwi w uroczych sklepikach i naprawdę wielu świątyniach. Chiang Mai znany jest z rzemiosła - co jakiś czas trafialiśmy do uroczych, stylowych sklepików z ręcznie wykonywanymi produktami. Były sklepiki całe w drewnianych produktach - od drewnianych zwierząt, po drewnianą klawiaturę do komputera :) I to wszystko było naprawdę pięknie wykonane! Przywieźliśmy stamtąd na przykład takiego cudnego słonika:
Knajpki czy kawiarnie też były bardzo "na czasie", jednocześnie pozostając w regionalnym klimacie.
Stare miasto, które tworzy na mapie kwadrat, otoczone jest fosą. Jest tam bardzo zielono!
Gdzieś między jedną świątynią a drugą, złapał nas typowy azjatycki deszcz, przesiedzieliśmy więc trochę na podłodze jednej z nich, słuchając modlitw i obserwując jak błyskawicznie woda podnosi się na ulicy.
I kolejne świątynie...
Na brak świątyń w tym mieście nie można narzekać :)
Świątynia ze srebra. Nie dane mi było jej zobaczyć od środka, bo jak wiadomo, kobieta jest zbyt nieczysta by móc chodzić po świętym miejscu :)
Cały dzień spacerowaliśmy, pijąc i zajadając miejscowe przysmaki. Kupiliśmy trochę praktycznych pamiątek i wróciliśmy do hotelu, szykując się do dalszej drogi następnego dnia. O czym napiszę wkrótce :) Będzie o ruinach miasta, cudownych wodospadach i okropnym Bangkoku!
Pozdrawiam,
Marzena
Bardzo lubię czytać o Waszych podróżach, więc z niecierpliwością czekam na kolejną część.
OdpowiedzUsuńDziękuję! Bardzo się cieszę:)
UsuńMogłabym czytać dłużej, a zdjęć jak zawsze obejrzę każdą ilość !!!! Warto dzielić się tak pięknymi wspomnieniami, może kogoś zainspirujecie, albo pobudzicie wyobraźnię.....Pozdrawiam serdecznie i czekam na dalsze relacje :)
OdpowiedzUsuńSama szukając miejsc do podróży, odwiedzam liczne blogi - tam opinie są często szczere i nieudawane. Wiele się można dowiedzieć i zainspirować :)
UsuńMój szwagier na sylwestra udał się do Bangkoku (jeszcze nie wrócił) więc ciekawi mnie Twoje zdanie na temat stolicy Tajlandii.
OdpowiedzUsuńDziś będzie więc o Bangkoku :)
UsuńTen rejon Tajlandii jest ciągle przed nami. Podobno nasza zima to super czas na zwiedzanie północnej Tajlandii. Może się uda nam zobaczyć później . Teraz Filipiny i przede wszystkim moja ukochana Nowa Zelandia.
OdpowiedzUsuńPiękne zdjęcia. Jak zwykle zresztą:)))
Za dużo tych państw! Chciałoby się je wszystkie na raz obejrzeć! :)
UsuńWspaniały "pamiętnik" z podróży, opatrzony pięknymi zdjęciami... czekam na więcej:)))
OdpowiedzUsuńDzięki Elu! Bardzo lubię wracać po roku czy dwóch do takich wpisów!
UsuńPiękne wspomnienia i zdjęcia - dziękuję Chmurko za ten post, przywołał moje wspomnienia o Tajlandii. Byłam tam dwa razy i też mnie ten kraj i jego mieszkańcy zachwycają. Chain Mai zwiedzałam, ale nie dotarłam niestety w okolice tego wspaniałego kanionu - może kiedyś to nadrobię:)
OdpowiedzUsuńCzekam niecierpliwie na następny odcinek !
A gdzie byłaś w Tajlandii? Może jeszcze tam wrócimy, przyda się inspiracja :)
Usuńcudne zdjęcia .Córcia w tej sukieneczce wyglądasz pięknie
OdpowiedzUsuńA dziękuję! :) Sukienka była idealna na te upały :)
Usuń