wtorek, 7 maja 2019

Wyspa Skye. Szkocja.

Nasza podróżnicza historia dopiero nabiera tempa, ale udało nam się już postawić stopy w bardzo odmiennych klimatem i scenerią miejscach. Kiedyś myślałam, że tak najbardziej marzę tylko o północy. Wyprawa do Azji pokazała, że równie mocno ciągnie mnie do tropików. Tak naprawdę ciągnie mnie wszędzie i obecnie nasze plany podróżnicze nie mają końca! Odkryliśmy niezwykły pociąg do zwiedzania świata, doświadczania i próbowania nowego... Wulkan, lodowiec, kanion, rzeka, ocean, pustynia. Wszystko to muszę zobaczyć! Ale tym razem wybraliśmy się do miejsca, o którym marzyłam jeszcze zanim pojechaliśmy do Azji. Jako nieuleczalna romantyczka, wielbicielka dziewiętnastowiecznych powieści i brytyjskiej kultury musiałam po prostu zobaczyć Szkocję!

Oczywiste było, że wybierzemy się tam jesienią lub wiosną! Takich krajobrazów nie można oglądać w ciepłe, słoneczne i bezwietrzne dni. Podobnie mam z Ustką - ta jesienna podoba mi się najbardziej. Akurat na początku roku Mateusz postanowił zmienić pracę, należało więc wykorzystać urlop. Złożyło się idealnie!

Szkocja łączy wiele pociągających mnie rzeczy - dziką, surową przyrodę, jedną z bardziej interesujących mnie historii, oraz ma w sobie coś magicznego, mistycznego. Ich legendy, język, muzyka... Nie bez powodu tak lubię Meridę, Song of the Sea czy Harrego Pottera! W tym jednym kraju, na tej jednej wyspie niemalże, odnalazłam klimat z każdego z tych filmów, a niektóre miejsca przeniosły mnie nawet do mojego ukochanego Władcy Pierścieni. Tyle dobra na raz! :)
Ale zanim oddaliśmy się tym romantycznym przygodom spędziliśmy dwa dni w Edynburgu. Pozwólcie jednak, że od razu przejdę do drugiej, dłuższej i ważniejszej części podróży! Edynburg był piękny, ale to krajobrazy były naszym celem i to o nich mam ochotę Wam opowiedzieć.

Wypożyczyliśmy auto i ruszyliśmy na północ. Po doświadczeniach zdobytych w Tajlandii, Mateusz potrzebował tylko chwilki by przestawić się na lewą stronę drogi. Gorzej było z ręczną skrzynią biegów po lewej stronie, ale i to, po kilku uderzeniach prawą ręką w drzwi, szybko stało się proste :)

Sam przejazd z Edynburga do Flodigarry, gdzie znajdował się nasz domek, zajmował około 6 godzin. Brytyjczycy na drodze są niezwykle grzeczni i nudni. Bardzo to bezpieczna forma prowadzenia pojazdu, nie ma powodu do narzekań.
Z każdym kilometrem krajobraz stawał się co raz bardziej dziki! Dotarcie do gór było jakby przekroczeniem niewidzialnej granicy - wjechaliśmy w świat niezwykły i zachwycający! Często z auta widać tylko zalążek tego co kryje dany region. Tu było inaczej! Jadąc tą bardzo ruchliwą, popularną drogą, po prostu byliśmy wśród gór, mijaliśmy wodospady, rzeki, wrzosowiska... zatrzymywaliśmy się by móc to bez pośpiechu podziwiać. Tak wygląda droga z Edynburga na wyspę Skye!
Każde zdjęcie możecie powiększyć.

Zjechaliśmy z głównej drogi, mając za towarzystwo wyłącznie piękne widoki. Rzadko mijaliśmy jakieś auto, wioski nie minęliśmy chyba żadnej. Byliśmy tylko my, droga i dzika przyroda wokół nas.

Po drodze na Skye zwiedziliśmy dwa miejsca. Pierwsze z nich to głównie atrakcja dla mnie, chociaż na miejscu okazało się, że nie trzeba być fanem Pottera by miejsce to zrobiło wrażenie! Musieliśmy wydłużyć drogę o godzinę by tam zajechać, ale absolutnie było warto! Wiadukt Glenfinnan:

Miesiąc czy dwa przed wyjazdem Mateusz sprawdzał czy jest szansa na przejazd pociągiem parowym, który nie tylko przejeżdża przez ten wiadukt, ale również przemierza dzikie tereny Szkocji (Mateusz bardzo lubi pociągi, a ja bardzo lubię wszystko to co kojarzy się z filmem:)), ale niestety wszystkie bilety były już dawno wyprzedane.

Jest kilka punktów widokowych, myślę, że warto zobaczyć go z każdej strony. Jego rozmiar i położenie robi niesamowite wrażenie.


Góry, wrzosowiska, niskie chmury, mgły i wiatr... Jeśli ktoś zapyta mnie najbardziej romantyczną scenerię to właśnie takie obrazy pojawiają mi się w głowie... Pogodę mieliśmy idealną, klimatyczną, nastrojową. O tym właśnie marzyłam.

Drugi punkt na naszej mapie to zamek Elian Donan. Niestety zabrakło nam czasu i zamek był już nieczynny, ale mogliśmy pospacerować po dziedzińcu. Na zamek ostatecznie pojechaliśmy w drodze powrotnej (i bardzo dobrze, ogromnie nam się podobał!). Szkocka historia, tak jak wspomniałam na początku, bardzo mnie pociąga. Komnaty były świetnie wyposażone, można było przenieść się w czasie. Niestety nie mogliśmy zrobić żadnych zdjęć, musicie wierzyć mi na słowo.

Gdy przekraczaliśmy most łączący wyspę z lądem zapadał już zmrok. Ostatnie półtorej godziny jechaliśmy w ciemności. Nie byłoby to nic godnego uwagi, gdyby nie drogi, jakimi musieliśmy jechać - na Skye drogi często są wąskie i jednopasmowe, z zatoczkami do wymijania. Po zmierzchu, gdy nie znaliśmy terenu, było trochę przerażająco. Zwłaszcza, że nie jest to teren płaski, wiec przy braku oświetlenia, odblasków czy znaków, czasami po prostu nie widzieliśmy gdzie jest droga - czy znika za zakrętem, a może nagle zjeżdża a w dół? Do tego należy dodać owce śpiące na poboczu i podniesione ciśnienie otrzymujemy w gratisie :)
Dotarliśmy bezpiecznie - na szczęście właściciel domku, który wynajmowaliśmy, zostawił zapalone światła. Inaczej zapewne nie dostrzeglibyśmy go przy drodze. Było tak bardzo ciemno! Nie ma tam latarni, nie ma łuny od miasta. Nasz domek stał na odludziu - w zasięgu wzroku nie znajdował się tam żaden inny dom (o to chodziło!).

Siedząc w ciepłym aucie nie mieliśmy pojęcia jakie warunki panują na zewnątrz. Nie spodziewaliśmy się, że wyjście z auta będzie problematyczne :) Skye przywitało nas ogromnie silnym wiatrem! Jestem z Ustki, kocham sztormy i wiatr, i myślałam, że wiem o nich trochę, ale Skye przebiło nasze nadmorskie wiaterki! Coś cudownego! Jesteśmy bardzo wiatrolubni, liczyliśmy na takie numery.

Nasz domek był małym tradycyjnym szkockim budynkiem, z jedną sypialnią, łazienką i salonem z kuchnią. Był urządzony prosto i przytulnie. Bałam się, że może być w nim zimno, zwłaszcza przy takiej pogodzie, ale właściciel zapewnił tam tyle opcji grzania, że na noc trzeba było większość wyłączać (inaczej rano była sauna).
Znaleźliśmy tam uroczy list od właściciela, ręcznie naszkicowane mapy i poradniki gdzie należy się wybrać. Kominek czekał tylko na rozpalenie, wszystko było już przygotowane. Warto wspomnieć, że ludzie w Szkocji byli niezwykle mili i uprzejmi!

Nie mogliśmy się doczekać jaki widok ujrzymy po przebudzeniu następnego dnia... Zaczęło się od tego:

Ubraliśmy dobre buty, ciepłe kurtki i czapki, i po śniadaniu postanowiliśmy rozejrzeć się po najbliższej okolicy (zanim ruszymy na zwiedzanie najpiękniejszych miejsc na wyspie).


Po wyjściu z domu naszym oczom ukazał się Quiraing, niezwykłe skalne formacje, na które oczywiście się wybraliśmy w późniejszych dniach. 
Pierwszego dnia spowijały go niskie chmury, nie mogliśmy więc w pełni dostrzec jego kształtu i wielkości. Niemniej widok ten robił niesamowite wrażenie. Ta biała plamka to nasz domek, Tigh Andra (co oznacza "domek Andrew").

Uwielbiam to, że w Szkocji można chodzić gdzie tylko ma się ochotę! Nikt nie zabrania przekraczać prywatnych pastwisk i terenów. Należy pamiętać o zamykaniu furtek (ze względu na owce) i można iść gdzie nas nogi poniosą. W większości przypadków nie ma nawet ścieżki... chodziliśmy wiec po podmokłych trawach i wrzosowiskach, starając się przewidzieć gdzie należy postawić nogę.

Z drugiej strony naszego domku znajdowało się skaliste wybrzeże. Nie ma o nim nic w przewodnikach, a mimo to wyglądało zjawiskowo... tam po prostu wszystko jest piękne!


Niemożliwością jest opisanie każdego metra tej wyspy, chociaż każdy zasługuje na uwagę. Cała wyspa jest po prostu piękna. Nie trzeba wcale odwiedzić żadnej atrakcji by doświadczyć zapierających dech w piersi, dzikich krajobrazów. Samo stanie przed domkiem dostarcza niezwykłych doznań. Co więc ujrzymy gdy wybierzemy się do tych perełek, opisanych w książkach i przewodnikach? :) Zaraz Wam pokażę!

Spędziliśmy na Skye w sumie 6 pełnych dni i nie skróciłabym tego pobytu ani odrobinę! Gdybyśmy tylko mogli zostać tam dłużej... Mimo że wyspa jest niewielka to miejsc do zobaczenia i rzeczy do zrobienia jest tak wiele, że miesiąc mógłby być optymalny.
Każdy dzień spędzaliśmy na niespiesznych wędrówkach i podziwianiu przyrody. Podzieliśmy wyspę na obszary, wypunktowując miejsca, które chcemy koniecznie zobaczyć, i każdego dnia obieraliśmy inny kierunek.

Pierwszego dnia skierowaliśmy się na południe od Flodigarry. W niewielkie odległości od siebie znajdowało się kilka atrakcji, można było więc jednego dnia podziwiać wodospady i przeszukiwać plażę Staffin w poszukiwaniu odcisku stopy dinozaura. Zaznaczyliśmy sobie na mapsach punkty, które wyszperaliśmy w sieci, a o których nie ma ani słowa w przewodnikach i jadąc w kierunku głównych atrakcji, zatrzymywaliśmy się lub delikatnie zbaczaliśmy by móc je podziwiać.

Plaża Staffin, gdzie stosunkowo niedawno sztorm odsłonił skałę z odciskiem dinozaura! No cóż, dwa razy tam byliśmy, szukaliśmy zawzięcie, ale nie dane nam było go wypatrzeć :)

Kilka kilometrów dalej znajduje się Kilt Rock, wysoki klif o niesamowitym kształcie, ale to co przed nim zachwyciło mnie o wiele bardziej... wodospad wpadający do morza:

Przyjechanie na Skye wczesną wiosną miało jeszcze jeden wielki plus - turystów było naprawdę niewiele! Nawet w słoneczny dzień, na jednej z bardziej popularnych atrakcji, mijaliśmy niewielu wędrowców. W sumie zapewne było ich całkiem sporo, ale szlak jest na tyle długi, że w zasadzie przez większość czasu byliśmy sami. Podobno latem Skye zalewają tłumy! Mogliśmy cieszyć się większością miejsc w samotności, za towarzystwo mając wyłącznie owce...

Tego dnia zobaczyliśmy jeszcze jeden wodospad, a raczej dwa położone blisko siebie na tej samej rzece. Można było podziwiać je z góry, widząc oba jednocześnie, ale można było również zejść niżej, pod samą ścianę ze spływającą wodą. I co zabawne - tylko my to zrobiliśmy :) Chyba nikt nie sądził, że jest zejście. A owszem było - wąska stroma ścieżynka, która być może nie była zbyt kusząca dla tych bardziej leniwych i mniej żądnych przygód. Nas nic nie zatrzyma! I dzięki temu mogliśmy nacieszyć oczy takim widokiem:

Będąc przy wodospadach... jest ich na Skye pełno! Mam wrażenie, że na mieszkańcach nie robią żadnego wrażenia. Ot woda spływająca z gór. Większości nie ma nawet na mapach przewodników.

Proszę bardzo, zwyczajne pobocze. Wodospad bez znaku, bez nazwy, bez zwiedzających. Normalna sprawa:)

Drugiego dzień przeznaczyliśmy na zobaczenie najbardziej charakterystycznego miejsca wyspy - Old Man of Storr. Czemu jest taka charakterystyczna pokażę Wam troszkę później, bo warunki atmosferyczne nie pozwoliły nam podziwiać jej tego dnia. Zaczęliśmy wspinaczkę we mgle, mając nadzieję, że... no w sumie nie wiem na co :)
 

No dobra. Gdzie jesteś kamyczku?

Kluczyliśmy, pieliśmy się w górę, krążyliśmy i przy pomocy średniodziałających map googla staraliśmy się dotrzeć do miejsca, który w normalnych warunkach widoczny jest z wielu kilometrów.
A my nie widzieliśmy nic kilka metrów w przód! Nagle przed nami pojawiło się... to:

E? Co to jest?! Ja tam nie idę! 

Byliśmy pewni, że Old Man of Storr jest po drugiej stronie (co ostatecznie się potwierdziło), wiec przepraszam bardzo, na co my trafiliśmy?:) Wolałam nie sprawdzać. Ruszyliśmy pod górę i w końcu dotarliśmy do czegoś, co prawdopodobnie było tym czego szukaliśmy! Nie mogliśmy ocenić wysokości tej skały, bo mgła przykryła wierzchołek, ale stawiamy, że to właśnie to:

 Piękne prawda? Mateusz poszedł chociaż dotknąć :)

Jestem pewna, że widok stamtąd był spektakularny. Że ten stary człowiek zrobiłby na nas ogromne wrażenie z bliska, ale wiecie co? Podobała nam się ta mglista wyprawa, gdy kilka razy byliśmy pewni, że zabłądziliśmy! Było coś przyjemnie niepokojącego gdy obrysy skał pojawiały się nagle przed nami, a my nie widzieliśmy gdzie dokładnie się znajdujemy.

To teraz czas pokazać Wam Old Man of Storr w słoneczną pogodę:

Gdzieś tam, przy tym kikucie sobie błądziliśmy:)

Po mglistej wspinaczce wybraliśmy się do Portree, stolicy wyspy, która jest malutkim nadmorskim miasteczkiem. Na wyspie żyje w sumie 10 tysięcy mieszkańców, a gęstość zaludnienia to tylko 6 osób na kilometr kwadratowy! Jestem pewna, że gęstość "zaowczenia" jest o wiele większa :)


Byliśmy tu poza sezonem więc niestety zjedzenie czegokolwiek graniczyło z cudem. Restauracje czy bary otwarte były w bardzo losowy sposób, każda wyprawa na obiad była loterią :). Jedliśmy więc co było pod ręką, w małych kawiarenkach, pubach czy budach. Jedzenie w Szkocji było średnie, ale wcale nam to nie przeszkadzało. Mateusz jednak (niestety!) zasmakował w Haggisie, a jego było tu pełno.

Trzeci dzień postanowił być jeszcze bardziej wietrzny! Wiało tak mocno, że czasem z trudem posuwaliśmy się do przodu! Tego dnia ruszyliśmy na północ, do Rubha Hunish. Czekała nas długa wędrówka po wrzosowiskach, w kierunku wybrzeża. Po drodze podziwialiśmy ruiny zamku na klifie:

Brakuje nam tych wędrówek przez te pustkowia! Przemierzaliśmy mnóstwo kilometrów po podmokłej trawie, smagani wiatrem, zachwyceni widokami. Wysiłek zawsze się opłacał. Po przebrnięciu przez płaskie pola, gdzie nic nie chroniło nas przed podmuchami, trafiliśmy tu:
 
Po drodze spotkaliśmy dwóch pasterzy z psami pasterskimi. Niesamowite, że tylko dwa razy do roku pasterze zaganiają owce w jedno miejsce, i akurat byliśmy tego świadkami! Niedługo rodzić się miały młode, a wybrzeże nie jest dla nich bezpieczne. Mieliśmy przyjemność porozmawiać z nimi - opowiedzieli nam trochę o swojej pracy, o owcach, o psach. Pierwszy raz widziałam tak wielkie oddanie w oczach psa! Wystarczyło by pasterz usiadł a one już otaczały go swoim ciałem z każdej strony, z uporem wpatrując się w jego twarz, depcząc po sobie, by dostać się jak najbliżej. Tylko dwa z nich co jakiś czas "zdradzały" swojego ukochanego pana, podbiegając do nas na głaskanie :)

Panowie wybierali się akurat w to samo miejsce co my, na ten cypel. Było tam stado, które musieli zgarnąć do domu. Jako że owce uciekają od ludzi, poprosili nas byśmy pozwolili im wprowadzić owce pod górę, zanim ruszymy dalej. Nie trzeba było nas wcale o to prosić :) Oglądanie psów w akcji i owiec, poruszających się jak jeden organizm, było bardzo interesujące! Nie wspominając o widokach...

Jak dobrze się przyjrzycie, ujrzycie na szczycie klifu chatkę. Zapamiętajcie ją!

Owce zagarnięte, czas na wspinaczkę:

I tu zaczyna się dramatyczna historia! Dwie owce postanowiły nie umieć wejść na górę. Jedna poddała się i w panice pobiegła na skały po prawej. Druga chyba utknęła, więc pasterz pobiegł ją "wepchnąć" do góry. Udało się, chociaż musiała się skaleczyć, bo widzieliśmy krew na skałach. Ale to nie koniec dramatu, bo owca ta, zamiast przejść przez furtkę, jak wszystkie jej siostry, zrobiła manewr nieprzewidziany, przeskoczyła przez głaz i wylądowała na wysokim klifie - pomiędzy płotem a przepaścią. Pasterze pobiegli ją ratować, starając się spokojnie naprowadzić ją na drogę powrotną. Niestety bezskutecznie. My siedzieliśmy na skałach w połowie drogi pod górę, bojąc się zerkać na całą akcję, bo owca ta postanowiła straszyć nas wszystkich i pochodziła na samą krawędź, stawiając raciczki co raz to niżej i niżej. Ostatecznie, dla jej i swojego bezpieczeństwa, pasterze odpuścili i zostawili ją tam w spokoju. Zapewne tylko na jakiś czas. 

Na górze pomogliśmy jeszcze w zaganianiu, blokując owcom drogę przez otwartą bramę i ruszyliśmy w swoją stronę. Na szczyt klifów, do owej chatki.

Do chatki tej wejść może każdy, a co więcej - można nawet tam zostać na noc :) Ktoś zostawił tam jedzenie by wędrowcy mogli się posilić. Jest miejsce do spania, gotowania, odpoczywania i obserwowania morskich zwierząt, telefon, mapy, lornetki...
 

Pomyślcie tylko jak niesamowite musiałoby być zostanie tu na noc!

Wstawaliśmy wcześnie rano, więc czasu na zwiedzanie każdego dnia mieliśmy sporo. Mimo niespieszenia się na Rubha Hunish mieliśmy jeszcze dużo czasu na kolejne atrakcje tego dnia. Zobaczyliśmy zamknięte Muzeum wyspy Skye, ruiny podziemnej budowli z epoki żelaza, a następnie skierowaliśmy się na drugą stronę wyspy by podziwiać Fairy Glen. Miejsce tak magiczne jak jego nazwa!

Fairy Glen to niesamowicie zielona dolina, pełna górek oraz skał obrośniętych mchem i trawą, z zadziwiającymi kształtami, które sprawiają wrażenie zaplanowanych. Jakby ktoś przygotował makietę do filmu! Takie było moje skojarzenie. Nienaturalny efekt potęgowały widoki - góry, równiny, zamglone skały i dwa wysokie wodospady. Tak wielkie skondensowanie cudów natury sprawia, że ma się wrażenie, że zostało stworzone za pomocą magii. Nie dziwi mnie ta nazwa wcale. 

W drodze powrotnej chcieliśmy zwiedzić ruiny zamku, który pokazywałam Wam kilka kadrów wyżej. Wiatr w tamtym miejscu osiągnął taką prędkość, że ledwo się poruszaliśmy :) Niestety ruiny były zamknięte ze względów bezpieczeństwa. Owcom nikt nie bronił tam wchodzić...

Tak mówię o tych owcach i tak mało ich pokazuje. Tak się złożyło, że na tych wybranych kadrach nie ma ich zbyt wiele, ale nawet w Fairy Glenn się pasły. Pasły się wszędzie tam gdzie miały dostęp. Czyli niemalże na całej wyspie. Płotki odgradzały urwiska i klify, ale nic innego ich nie ograniczało.

 Spały przy naszym domku, wchodziły wysoko w góry, tuptały po drogach, biegały i jadły gdzie chciały!

Oprócz owiec spotkać można było również szkockie krowy:

Kolejnego dnia ruszyliśmy prosto na południe. Naszym celem była destylarnia Talisker, Fairy Pools oraz Neist Point. Po drodze podziwiajliśmy takie widoki! 

Na południu wyspy znajduje się pasmo górskie Cuillin. Góry tu różnią się od tych na północy - są bardziej surowe, skaliste, alpejskie. Brak drzew czy zabudowań pozwala oglądać je w całej okazałości, nic nie przysłania widoku - nagle z ziemi wyrasta góra, obrośnięta wyłącznie wrzosami i trawą, w niesamowitym kształcie, kusząc by wdrapać się na sam szczyt. A zaraz obok kolejna, i tak dalej... Jadąc przez te tereny nie mogliśmy oderwać od nich wzroku.

Tego jednego dnia padał deszcz. Jako że zwiedzanie destylarni whiskey odbywało się o określonych godzinach, kupiliśmy bilety na późniejszą godzinę i postanowiliśmy najpierw zobaczyć Fairy Pools, uprzednio posilając się w pewnym popularnym miejscu zwanym Oyster Shed. Mieliśmy w planach spróbowanie ostryg, a podobno najlepsze na wyspie są właśnie w tej budzie :)

Miejsce było bardzo klimatyczne. Proste i surowe, z pięknym widokiem na wybrzeże. Jadło się tylko pod zadaszeniem, na starych beczkach.
 

No dobra. Surowa ostryga to nie jest nasza bajka. Udało mi się jedną połknąć. Nic poza tym :) Pozostałe dania też były bardzo proste i typowo nadmorskie.


Deszcz nie ustępował, a przed nami był dłuższy spacer wzdłuż kaskad, wodospadów i malutkich basenów z krystaliczną wodą. Plus tej pogody był taki, że było naprawdę niewiele ludzi. Niestety zmokliśmy okrutnie, przy okazji dowiadując się, że kurtka Mateusza w ogóle nie jest przeciwdeszczowa. Mimo chęci przejścia całej możliwej ścieżki, aż do podnóża skał, zawróciliśmy w połowie. Ten niepełny spacer jednak dostarczył nam pięknych kadrów! Niestety pogoda uniemożliwiła zrobienie sensownych zdjęć. Jedno całkiem się udało!

W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się na chwilę by obejrzeć Broch - ruiny budowli z epoki żelaza. Uwielbiam odwiedzać takie miejsca, jest w tym coś mistycznego. Zwłaszcza gdy się ma taką wyobraźnię jak ja :) Dla jednych to tylko kupka kamieni, dla mnie miejsce pełne wspomnień, historii i magii.

Susząc kurtki nad klimatyzacją, ruszyliśmy do destylarni, gdzie spędziliśmy dobre pół godziny na spacerze po salach produkcyjnych, nie rozumiejąc praktycznie nic z tego co opowiadał szkocki przewodnik. Na szczęście była krótka ulotka w języku polskim opisująca cały proces produkcji.

Ogrzani i prawie susi, pojechaliśmy na Neist Point, obejrzeć pięknie położoną latarnię morską. Pogoda nie poprawiła się, ale mgła i mżawka na Skye ma swój klimat!

Podeszliśmy do latarni, ale to widok z oddalonego od niej wzniesienia jest tym najpiękniejszym!

Piątego dnia skierowaliśmy się znowu na południe, na wycieczkę łodzią, która zabrać nas miała do trudno dostępnego jeziora Loch Coruisk. Ścieżka, która prowadzi do niego z lądu jest długa i niebezpieczna, mogliśmy oglądać ją z łodzi - idzie się po skalnych ścianach tuż nad wodą. 

Łodzią sterowało dziecko :)

Rozchmurzyło się, ale temperatura spadła. Ale te widoki rekompensują wszystko! Moje ulubione zdjęcie:

Tam na brzegu, u podnóża góry Bla Bheinn znajdują się dwa domki. Zapamiętajcie to miejsce, jeszcze do niego wrócę :)

Brakuje słów by opisać piękno tego miejsca! Brzmi to banalnie, ale nic innego nie przychodzi mi do głowy...

Zatoka, do której wpływaliśmy by dotrzeć do jeziora, jest popularnym miejscem wśród miejscowych fok. Mieliśmy nadzieję ujrzeć stado na skałach, niestety z łódki nie dostrzegliśmy ani jednej. Wysiedliśmy i skierowaliśmy się w stronę jeziora, od razu trafiając na spienioną rzekę, wpadającą do morza - z tego co zrozumieliśmy to najkrótsza rzeka w całej Szkocji. Wypływa z jeziora i niemalże od razu trafia do morza.

 A nad rzeką jelenie (angielska nazwa to Red Deer). Jest to gatunek zamieszkujący Szkockie tereny. 

One tam są, proszę się przyjrzeć :)

Mieliśmy lornetki, które na jelenie przydały się tylko na chwilę, ponieważ pozwoliły do siebie podjeść naprawdę blisko. Użyliśmy ich do innego, lepszego celu! Troszkę zawiedziona brakiem fok zaczęłam przyglądać się wybrzeżu. I od razu trafiłam na grubiutkie, liczne stado! Kolor ich futra przypominał kolor skał - maskowały się idealnie. Ale przede mną żadne zwierzątko się nie ukryje :) Nie mamy teleobiektywu, więc zdjęcie z daleka. Ale widać je całkiem dobrze. Powiększcie zdjęcie!

Jezioro Coruisk:

Wrażenia są nie do opisania!

Po 1.5 godziny wróciliśmy tą samą łódką do portu i postanowiliśmy, że zatrzymamy auto w losowym miejscu i ruszymy na długi spacer pierwszą napotkaną ścieżką. Na mapie mieliśmy zaznaczone jakieś miejsce, nie pamiętaliśmy jednak co to w ogóle jest. Okazało się, że ścieżka, którą wybraliśmy wiedzie wprost do tego punktu. Podejście nie było strome, ale długie i pełne kamieni pod nogami. Wokół nas rozciągały się wrzosowiska (a jakżeby inaczej!), a zza wzniesienia, na które się wspinaliśmy wyglądały szczyty gór. Gdy osiągnęliśmy najwyższy punkt, przed nami rozpostarł się widok nie z tej ziemi! Nie wiem jak udało mi się znieść tyle wrażeń w ciągu kilku dni! No ale zobaczcie sami! Zapiera dech w piersi!

Ta plaża w dole to właśnie to wybrzeże z domkami, o których pisałam wyżej. Przez przypadek wybraliśmy naprawdę widowiskowy szlak. Oczywiście zeszliśmy na dół, gdzie napotkaliśmy wodospad spływający z Bla Bheinn (którą to górę bardzo polubiliśmy i mamy plan wrócić na Skye i wspiąć się na nią, i na wszystkie pozostałe w okolicy :)), oraz mieszkańców jednego z domków! Droga, która wiedzie w to miejsce jest dość ciężka i nie sądzę by jakiekolwiek auto tu dojeżdżało. A my spotkaliśmy trójkę dzieci, które - uwaga! - brały kąpiel w piankach, a potem z mokrymi włosami, na boso, mijały nas w drodze do domu. My w czapkach i szalikach. One niemalże rozebrane, mokre od kąpieli w lodowatej wodzie. 

Mieszkać tu, przy morzu, wśród gór, tak daleko od świata... marzenie!

Nie zabawiliśmy długo na dole, dzień się kończył, trzeba było ruszać w drogę powrotną. Gdybyście byli w okolicy, kierujcie się na Camasunary!

Dopiero ostatniego dnia wybraliśmy się do miejsca, którego widok podziwialiśmy z okien naszego domku. Dobrze się złożyło, bo ostatni dzień zaskoczył nas pogodą - świeciło słońce, wiatr ustał, temperatura się podniosła. Brak mgły i deszczu był istotny by móc podziwiać Quiraing w pełnej krasie!

Na punkt widokowy oraz na początek szlaku wiedzie asfaltowa droga, więc większość turystów tylko zatrzymuje się na parkingu, robi zdjęcie i jedzie dalej. Byłoby to zrozumiałe gdyby ten punkt był jedynym interesującym miejscem... rzecz w tym, że z każdym krokiem wzdłuż szlaku robiło się tylko piękniej! Zrobiliśmy pełną pętlę, idąc najpierw dołem, pod wysokimi ścianami skał, a następnie wspięliśmy się na górę i podziwialiśmy rozległą panoramę na morze, wyspy i wybrzeże. Jeśli jesteś na Skye, to po prostu załóż wygodne buty i idź. Idź ile się da. Marudź, że nie masz siły, że mokro w butach, ale idź dalej. Bo naprawdę warto!
Koniec gadania, czas na zdjęcia. Początek trasy, czyli punkt widokowy:


Szlak wiódł nas pomiędzy ścianami po lewej i skałkami po prawej. Widok w drugą stronę:

Quiraing to jedno z tych miejsc, które oglądasz w sieci i myślisz "nie ma opcji żeby to tak wyglądało, na pewno ktoś przesadził w Photoshopie". I potem okazuje się, że jest jeszcze lepiej i kolory, kształty i światło jest dokładnie takie, jak widziałeś na zdjęciach. 


Na szczycie skały po prawej stoją ludzie. Pięknie oddają skalę!

Wypatrzyliśmy nasz domek!

Ta skała znajdowała się zaraz za naszym oknem. Na krawędzi stoją ludzie, można wiec znowu łatwo zobrazować sobie jej wielkość:

Powyższe zdjęcie zrobiliśmy już z góry skalnych ścian. Jak widzicie nie ma tu żadnej ścieżki, którą można by iść. Czasami trasę wyznaczało wyschnięte korytko po strumyczku, a czasami po prostu skakaliśmy z jednej kępki trawy na drugą, ratując stopy przed przemoczeniem. 

Czy tylko my widzimy tu pyszczek owcy?

Ciężko oddać niezwykłość i wielkość tego miejsca na zdjęciu. Z pomocą przyszedł telefon, który co prawda jakością nie grzeszy, ale przynajmniej umie robić panoramy :) Je już koniecznie trzeba powiększyć!

Ciężko było zrobić tu zdjęcie. Niemniej kadr ten po prostu musi się znaleźć w tym pamiętniku!

Koniec szlaku był wyjątkowo ciekawy - widzieliśmy z góry parking, ale absolutnie nie wiedzieliśmy jak do niego dotrzeć. Zbocze góry nie przejawiało żadnych oznak posiadania wydeptanej ścieżynki, więc idąc za przykładem (równie skonsternowanych) kilku turystów schodziliśmy wyschniętym korytem krętej rzeczki lub po prostu w dół, po mchu i wrzosach.


Ten brak szlaków i ograniczeń podobał nam się bardzo! Odrobina szaleństwa, niewiadomej, zabawy czy wody w butach jest po prostu niezbędna :)

Popołudniu wybraliśmy się jeszcze na plażę w okolicach Portree, gdzie niedobry baran przejawiał chęć ataku:

Widok na Quiraing wieczorową porą:

I tym zakończyliśmy nasz pobyt na wyspie. Rano odwiedziliśmy jeszcze wspomniany zamek Elian Donan i ruszyliśmy w drogę powrotną do Edynburga. Po drodze zjedliśmy obiad nad jeziorem Loch Ness, gdzie widoki, w porównaniu do Skye wydawały się wyjątkowo pospolite. Za to turystów tam było o wiele więcej! Legenda robi swoje :)

Skye to kolejne miejsce, za którym tęsknimy. Brakuje nam tu w domu tych rozległych dzikich terenów, długich wędrówek, pięknych krajobrazów. 

Cieszę się, że dane nam było niespiesznie i z dokładnością obejrzeć ten kawałek świata. Mogliśmy wypocząć i poczuć klimat wyspy. Mówiąc wypocząć mam oczywiście na myśli zmęczone nogi i odświeżone głowy! Nie dla nas siedzenie w jednym miejscu - nic tak nie dodaje energii jak wielogodzinny spacer :)

Pozdrawiam Was serdecznie!
Marzena

21 komentarzy:

  1. Ale przeżyliście niessmowotą przygodę. Zdjęcia jak zwykle przepiękne, oddające wszystko co napisałaś o tym miejscu. O te kolory! Nic dziwmego, że zaklęłaś je w swojej wełnie:)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Teraz my czekamy na relację z Nowej Zelandii! :) Coś czuję, że będzie nam bardzo żal, że mamy tak daleko.

      Usuń
  2. Piękne zdjęcia! Świetnie oddają klimat tych niezwykłych miejsc. Jeżeli wybiorę się kiedyś do Szkocji, to chyba wybiorę się Waszym śladem, bo napisałaś tu bardzo inspirujący przewodnik :))

    OdpowiedzUsuń
  3. Piekna relacja! Bylam na wyspie Sky, niestety, udalo mi sie na niej spedzic tylko kilka godzin, wiec sila rzeczy ogladalismy ja glownie z okien samochodu i - jak mowia tubylcy- mielismy to szczescie ze- podczas tych godzin bylo slonecznie z doskonala widocznoscia. Twoja relacja zdecydowanie zacheca mnie do powrotu w to przepiekne i magiczne miejsce... moze kiedys, kiedy wrocimy na stale do Szkocji... A na biala koralowa plaze Was nie zawialo? Dziwnie tam bylo w pelnym sloncu- blekitna woda, biala plaza, skaly, w marzeniach widzisz palme, lezak i drink z parasolka, a rzeczywistosc daje ci zimny wiatr i smaga po twarzy ;-) Ale warto bylo to zobaczyc.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Plaża była zaznaczona na mapie, ale skupiliśmy się bardziej na górach, rzekach, jeziorach i skałach. Nie było nam po drodze na Coral Beach niestety... Jest powód by wrócić :)
      Polecam zostać tam dłużej! Zobaczyć Skye i w słońcu i we mgle:)

      Usuń
  4. Tylko pozazdrościć takiej wyprawy ! - Piękne widoki !

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie lubię zimna i wiatru, ale z wielką przyjemnością obejrzałam dokładnie każde zdjęcie. Niesamowity klimat.A te kolory....

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też zdecydowanie wolę gdy jest ciepło, ale wiać może ile chce! :)

      Usuń
  6. Klimat Szkocji jak w serii powieści Diany Gabaldon "Outlander". Polecam zarówno książki jak i serial. Można w nim odnaleźć także dziewiarskie "smaczki" w kostiumach głównej bohaterki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak! Klimat bardzo podobny, ale serial mnie nie przekonał, niestety. Widoki piękne, ale reszta mi się po prostu nie spodobała.

      Usuń
  7. surowa i przepiękna wyspa, dziękuję za tak ciekawą relację okraszoną fantastycznymi zdjęciami :)

    OdpowiedzUsuń
  8. No żeż. Jak napiszę, że piękne, to będzie to blade i nieadekwatne. Czy wiesz, że jestem tu już trzeci raz i czytam (i oglądam) po kawałku? Miałam napisać komentarz na koniec, po obejrzeniu wszystkich zdjęć, ale chyba mi to zajmie jeszcze trochę ;-)
    To są zdecydowanie moje klimaty. Chociaż znając siebie, to bym się pewnie skupiła bardziej na morzu, wybrzeżu i portach. Zwłaszcza portach, które uwielbiam.
    Wyprawa o takiej porze roku to był świetny wybór - te puste przestrzenie, bez ludzi i kolorowych ubrań robią naprawdę ogromne wrażenie. A pogoda... jestem przekonana, że w lipcu będzie podobna :)) My akurat raczej na Skye nie dotrzemy, plan jest bardziej ogrodowy, chociaż ogólnego zwiedzania też będzie sporo. Tym bardziej cieszą mnie Twoje zdjęcia i relacja :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Powiedz mi proszę co to znaczy, że macie plany ogrodowe? Bardzo mnie to ciekawi!
      Portów i wybrzeża na Skye pod dostatkiem! Trafiliśmy na kilka z nich, ale oczywiście nie były to kluczowe atrakcje, więc nie mam za wiele zdjęć. Chociaż w sumie przywieźliśmy ich kilka tysięcy :) Cieszcie się, że umiałam wybrać!

      Usuń
  9. Gdybym to wszystko znalazła w przewodniku turystycznym, nie wiem, czy bym uwierzyła, że zdjęcia są prawdziwe :) Tobie wierzę i podziwiam powolutku i porcjami, żeby niczego nie przegapić. Poza tym, że fotografie są ... nie, nie ma słów, żeby to oddać, napisze tylko, że zachwycające, no więc poza tym, Twoje opisy są tak porywające, tak wyciągające, że pragnę też tam pojechać i wszystkie te miejsca zobaczyć na wlasne oczy. Poza stawaniem na skraju urwisk, w szczególności tyłem do tych urwisk. Ja sie niestety boję w takich sytuacjach. A to jest takie piękne! Dziękuję Ci za Twoją opowieść z całego serca:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Powiem tak - naprawdę trudno było oddać piękno tych miejsc na fotografii i szczerze uważam, że nie udało mi się do końca :) Więc na żywo jest tylko lepiej!

      Ja również boję się krawędzi i unikam ich jak mogę. Tzn. zbliżam się do nich na bezpieczną odległość i ciągle jestem czujna :)

      Usuń
    2. W takim razie ja bym jeszcze bardziej chciała zobaczyć te miejsca na własne oczy, może kiedyś...
      Ale i tak jesteś milion razy bardziej odważna ode mnie, czego dowodem są choćby Wasze wspinaczki, o których było we wcześniejszych Twoich opowieściach. Wspominam jedną z Waszych "górek", pionową w zasadzie - po mnie mogłabyś tylko zobaczyć ślad ucieczki :)

      Usuń
  10. Bardzo dziękuję za wspaniałą relację z wyspy Sky.... jakie piękne zdjęcia, tyle miejsc zapierających dech w piersiach ! Zazdroszczę Ci tak cudownej przygody i miło, że podzieliłaś się z nami swoimi wrażeniami - mogłabyś pisać nieoczywiste przewodniki turystyczne !

    OdpowiedzUsuń
  11. zakasajrekawy13 maja 2019 09:46

    Wspaniała relacja!! O Szkocji marzę od kilku lat, z przyjemnością obejrzałam zdjęcia! Czytając Twój wpis notuję sobie w glowie,co sama chciałabym zobaczyć ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam nadzieję, że moja opowieść zainspiruje i pomoże w zaplanowaniu wyprawy marzeń! :)

      Usuń

TEN BLOG JEST ZAMKNIĘTY. NIE ODPOWIADAM JUŻ NA ZAMIESZCZANE KOMENTARZE. POZDRAWIAM! :)

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.