Blog jest o dzierganiu, wiem. Ale to ma trochę wspólnego z dzierganiem - bo przecież dziergam rękoma, a ręce należą do mojego ciała, a do mojego ciała też należą włosy (niezła przechodniość:)), więc dziś będzie o włosach.
Generalnie mało mam "typowo kobiecych" bzików. Nie maluję się, nie lubię zakupów, buty lubię, ale mało i konkretnie, nie noszę biżuterii, ale włosy! Włosy to mój bzik (ten związany z wyglądam) numer jeden.
Może ten post podsunie którejś z Was pomysł na to jak ujarzmić swoje włosy? Ja sama do niedawna byłam zielona w tej sprawie, więc dziś dzielę się z Wami moimi sposobami na gładkie i naprawdę miękkie włosy. To co odkryłam jakiś czas temu całkowicie je odmieniło.
Zacznę od tego jakie mam włosy. Każda z nas jest inna, nie każdy specyfik, który dział na osobę A podziała tak samo na osobę B. To oczywiste.
Moje włosy zawsze były suche (wyczytałam, że są wysokoporowate). Puszyły się, nie potrafiłam ich wygładzić, zawsze - a zwłaszcza końcówki - unosiły się jakby były natapirowane. I naelektryzowane.
W połowie gimnazjum nagle zaczęły mi się kręcić. I to nie byle jak. Od samego czubka głowy, niekiedy wyglądały jak sprężynki. Nie dbałam wtedy o ich zdrowie, ale o dobry wygląd. Gdy je rozczesałam miałam na głowie jedną wielką szopę, więc po myciu odbywał się specjalny rytuał polegający na wyciskaniu włosów a nie szorowaniu ręcznikiem, stosowaniu odżywek do włosów kręconych i ugniataniu loków od dołu z użyciem gumy do włosów i suszeniu, również od dołu. No loki był jak marzenie. Guma sprawiała, że włosy układały się w zakręcone pasemka, suszenie od dołu unosiło je i w ostateczności wyglądało to tak:
W liceum zaczęły się problemy - włosy był okropnie zniszczone, suche, sztywne, szorstkie. Dotychczasowe zabiegi tylko pogorszył stan moich włosów, a jak zaczęłam je zapuszczać i stały się ciężkie, loki nie chciały już się ładnie unosić.
Na zdjęciu poniżej naprawdę wyglądały już fatalnie... Początek studiów:
Były tak suche, że nawet tego nie skomentuję.
Nie wiem czy to było normalne, ale od momentu jak podcięłam włosy na równo, bez cieniowania, zapuściłam, i zaczęłam je codziennie niemalże prostować, po pewnym czasie zauważyłam, że przestały się kręcić, no po prostu wcięło mi loki! Lekko tylko się falowały, co w zasadzie wyglądało okropnie przy tej suchości, którą miałam. Stąd codzienne prostowanie.
Rok temu postanowiłam zrobić porządek z fryzurą. Odrzuciłam w kąt prostownice i postanowiłam chodzić z byle jakimi włosami do momentu aż nie "wyzdrowieją". I zaczęłam olejować włosy. Używałam oliwy z oliwek i oleju z pestek winogron, nakładałam go na całe, suche włosy. Potem mi się znudziło, ale efekt już był widoczny. To był chyba taki początek ich ozdrowienia. O olejowaniu można przeczytać same dobre rzeczy - odżywia włosy, wygładza, nawilża.
Nie wiem czy to było normalne, ale od momentu jak podcięłam włosy na równo, bez cieniowania, zapuściłam, i zaczęłam je codziennie niemalże prostować, po pewnym czasie zauważyłam, że przestały się kręcić, no po prostu wcięło mi loki! Lekko tylko się falowały, co w zasadzie wyglądało okropnie przy tej suchości, którą miałam. Stąd codzienne prostowanie.
Rok temu postanowiłam zrobić porządek z fryzurą. Odrzuciłam w kąt prostownice i postanowiłam chodzić z byle jakimi włosami do momentu aż nie "wyzdrowieją". I zaczęłam olejować włosy. Używałam oliwy z oliwek i oleju z pestek winogron, nakładałam go na całe, suche włosy. Potem mi się znudziło, ale efekt już był widoczny. To był chyba taki początek ich ozdrowienia. O olejowaniu można przeczytać same dobre rzeczy - odżywia włosy, wygładza, nawilża.
Włosy stały się delikatniejsze w dotyku i jakby mniej był napuszone. Ale nadal czegoś im brakowało.
Po pierwszym olejowaniu wyglądały tak:
Używałam już chyba każdego szamponu. Próbowałam znane marki, nieznane, tanie, drogie, z naturalnych składników, bez silikonów i z nimi. No wszystkiego dosłownie, a efekt zawsze był taki sam. Ot normalne włosy, bez żadnych zmian.
Po pierwszym olejowaniu wyglądały tak:
A tak po kilku "zabiegach":

Używałam już chyba każdego szamponu. Próbowałam znane marki, nieznane, tanie, drogie, z naturalnych składników, bez silikonów i z nimi. No wszystkiego dosłownie, a efekt zawsze był taki sam. Ot normalne włosy, bez żadnych zmian.
Zaraz po olejowaniu, albo jeszcze w trakcie, kupiłam szampon firmy Aussie, tak na spróbowanie. Na początek sam szampon bo trochę kosztuje, a odżywka wcale nie jest tańsza. Ciężko opisać mój zachwyt! Jeszcze zanim wyschły nie mogłam przestać ich dotykać! Były nieziemsko miękkie, po samym szamponie. Długo nie myślałam i kupiłam odżywkę. Teraz mam cały zestaw:
Od lewej: maska arganowa, używana przez miesiąc, też bardzo dobra. Olejek, odżywka, szampon, mgiełka, maska.
Ja używam serii do suchych i zniszczonych włosów z olejkiem z orzechów makadamia. Są też inne, ale nie próbowałam. Cały zestaw nie jest tani, ale nie wydaje mi się przesadnie drogi - działa, więc kupuję go z radością.
Włosy myję co drugi dzień, na zmianę używam odżywki i maski, mgiełkę bez spłukiwania co każde mycie, i na koniec wmasowuje we włosy olejek Bioelixire Argan Oil, który jest mieszanką oleju arganowego, oleju słonecznikowego i olejku jojoba. Olejku nie spłukuję - wchłania się we włosy idealnie.
Zestaw Aussie sprawia, że moje włosy są mięciutkie, nawet końcówki, które zawsze był moim utrapieniem. Olejek nie dość, że nawilża i stanowi ochronę przed suszarką, słońcem itp. to sprawia, że włosy są jedwabiście gładkie, miękkie i mają połysk! Może to brzmieć jak jakaś reklama (przysięgam, nikt mi za to nie zapłacił:)), ale piszę jak jest, co Was będę okłamywać.
Włosy były umyte, podsuszone i zaplecione w warkocz.
Niestety w październiku wydarzyła się rzecz dla mnie straszna. Dzień przed wyjazdem do Warszawy na spotkanie robótkowe pofarbowałam, jak zawsze w domu, włosy. Ale kolor wyszedł okropny... I zrobiłam coś, czego nie powinnam - do dziś żałuję! Pofarbowałam je tego samego dnia jeszcze raz.
I koniec. Włosy stały się znowu suche, i co gorsze, zaczęły się łamać. Załamałam się, bo tak długo o nie dbałam, zapuszczałam, pielęgnowałam a tu przez taką głupotę, w ciągu jednego dnia wróciłam do punktu wyjścia. Szampon już tyle nie dawał.
Uratowały mnie znowu naturalne składniki. Nie olejowałam, ale zrobiłam maseczkę z oliwy i miodu. Mniej więcej jedną łyżkę miodu mieszamy z jedną łyżką oliwy z oliwek i nakładamy na suche włosy. Najlepiej założyć folię na włosy i owinąć je ręcznikiem by zrobiło się tam trochę cieplej.
Dwie maseczki wystarczyły by włosy znów nabrały życia. Podcięłam tylko połamane końce. I włosy na dzień dzisiejszy wyglądają tak:
Tu nie poszła w ruch suszarka. Poszłam spać z wilgotnymi, zaplecionymi w warkocz włosami.
Nie wiem co jest w moim szamponie. Czy jest tam dużo chemii czy nie, nie znam się nawet na tym. Moje włosy go uwielbiają i to się liczy. Ale! Jak widać bez zdrowia nie ma ładnych włosów. Bez olejowania czy maski nie miałam żadnych szans - co jakiś czas będę taką maskę nakładać by dawać im trochę "energii" :).
A Wy? Macie jakieś super rozwiązania? Ja chętnie dowiem się czegoś nowego. Myślałam, żeby kupić inne naturalne olejki i stosować na zmianę.
Pozdrawiam, Marzena