wtorek, 24 września 2019

Sintra. Portugalia

Dziś kolejny dzień z naszej podróży do Portugalii! Jeśli macie ochotę przeczytać o Lizbonie, to zapraszam Was tu: klik!

Po drugiej nocy spędzonej w stolicy ruszyliśmy w dalszą drogę - plan na ten dzień był następujący: wypożyczyć auto, pojechać do Quinta da Regaleira, które miało u nas priorytet, następnie do Pałacu Pena, a gdy czas pozwoli zobaczyć jeszcze zamek Maurów. Wszystko to mieści się w Sintrze, mieście leżącym niedaleko Lizbony. 

Jeździliśmy już po kilku różnych od siebie krajach i przyznam, że chyba Portugalczycy najmniej mi się podobają jako kierowcy. Ruch w okolicach stolicy był spory, pasy dość wąskie, a kierowcy nie widzieli sensu w zachowaniu, choćby minimalnego, bezpiecznego odstępu między pojazdami. I jest to u nich najwidoczniej norma, bo przy drogach często widać znaki przypominające o wymaganych odstępach. Jadąc po autostradzie, z maksymalna prędkością 120 km/h, kierowcy zajeżdżają sobie drogę, wciskają się w niewielką przestrzeń między jednym, a drugim autem, lawirują, wyprzedzają w ostatnich momentach. Byliśmy świadkami sytuacji, gdy trzy auta jechały jeden za drugim, z odstępem niemogącym przekraczać dwóch metrów. Dwóch metrów! Na autostradzie! Przecież gdyby ten pierwszy zahamował, Ci z tyłu nie mieliby szans zareagować. I takiej sytuacji też, niestety, byliśmy świadkiem. Miało to miejsce na moście Vasco da Gama (17 km most przez rzekę Tag). Ruch był naprawdę spory, zachowanie "jak zwykle" i nagle, kilka bądź kilkanaście aut przed nami coś się wydarzyło - wszyscy zaczęli gwałtownie hamować. Trzy auta "wpadły na siebie". Na szczęście nikomu nic się nie stało, ale przerażenie kobiety znajdującej się w środkowym aucie (było naprawdę nieźle zgniecione) dało do myślenia. Nam na pewno, ale coś czuję, że Portugalczycy nadal trzymają się ogonów sąsiada... Na autostradzie było lepiej, bo ruch był naprawdę niewielki.
Tak jak pisałam stoją tam znaki z informacją o bezpiecznej odległości, a dla ułatwienia maluje się żółte strzałki na jezdni, dzięki którym ocenić można czy jedziemy bezpiecznie, czy jednak nie.

W końcu udało nam się bezpiecznie dojechać do Sintry! Było w miarę wcześnie, nie było jeszcze południa. Kolejka do kas była niewielka, więc naprawdę szybko dostaliśmy się do środka. Pogoda w Sintrze była zupełnie inna niż w Lizbonie - Quinta da Regaleira, jak i Pałac Pena, leży na wzgórzach, wśród drzew. Towarzyszyła nam więc wilgoć, chmury i orzeźwiający wietrzyk. Wiedzieliśmy, że tak będzie, więc mieliśmy ze sobą coś cieplejszego.
Jeszcze na zewnątrz, za murami, mogliśmy dostrzec, że to będzie piękne i niezwykłe miejsce! Pełne magii i tajemnic! Stare, omszałe mury, zdobienia, gęsto rosnąca roślinność... jest tam coś, co wywołuje dreszczyk! Wszak pierwszy właściciel, Carvalho Monteiro, był człowiekiem zafascynowanym alchemią, mistycyzmem, różokrzyżowacami i masonerią. I właśnie tym inspirował się wynajęty przez niego architekt, gdy projektował posiadłość. Dość słów - zdjęcia lepiej Wam to zobrazują :)

(Każde zdjęcie możecie powiększyć) 

W tle możecie ujrzeć pałac - udało nam się zobaczyć wyłącznie parter, bo piętra były w remoncie. Ale to co w ogrodzie jest równie fascynujące... może nawet bardziej :)
 
 

Ogrody to wijące się ścieżki na różnych poziomach. Co chwilę spotykamy coś osobliwego! Kapliczki, świątynie, fontanny i małe wodospady, tajne przejścia czy ciemne jaskinie...


Przyjemnie było odkrywać to wszystko, klucząc między drzewami, wspinając się po schodach, zaglądając do wnętrza napotkanych budynków - nigdy nie było wiadomo co znajdziemy w środku albo co zobaczymy po wyjściu z tunelu. 

Idziemy, idziemy i nagle... wieża jak z baśni! Biegnę! Będę Roszpunką!

Quinta da Regaleira chyba najbardziej znana jest ze Studni Inicjacji, gdzie podobno odprawiano masońskie rytuały. Z zewnątrz wygląda jak usypane głazy, a gdy przejdziemy przez wąskie przejście widzimy coś takiego:

Schodzimy na dół po niewielkich kamiennych schodach...

Nie wracamy już do góry, tylko wychodzimy przez ciemny, wilgotny tunel. W ogrodach jest jeszcze jedna studnia, mniejsza i zdecydowanie mniej popularna, chociaż również bardzo klimatyczna. 

Spacer po posiadłości trochę nam zajął, więc zdecydowaliśmy, że zobaczymy jeszcze tylko Pałac Pena i ruszamy na południe. Okazało się, że chociaż Pałac Pena jest niedaleko, to droga samochodem zajmie nam ponad pół godziny!
Pod Quinta da Regaleira nie było w zasadzie miejsc parkingowych, więc pojechaliśmy dalej i zatrzymaliśmy się na zatoczce przy drodze. Niestety nie zwróciliśmy uwagi, że droga ta jest jednokierunkowa, więc nie mogliśmy już zawrócić - trzeba było zrobić kilkunastometrową pętlę po wzgórzach! 
Gdy już prawie byliśmy na miejscu naszym oczom ukazał się ogromny sznurek samochodów. Nie było wątpliwości - wszyscy jechali do Pena :) Wspinaliśmy się żółwim tempem wąską drogą pod górę. Od czasu do czasu pojawiały się równoległe miejsca parkingowe. Wszystkie oczywiście zajęte. Ale mieliśmy farta, bo gdzieś w połowie drogi, ktoś właśnie zwalniał jedno, więc nie zastanawiając się ile jeszcze brakuje nam do celu, zostawiliśmy auto i spacerkiem minęliśmy cały korek. Po drodze zaglądaliśmy przez płot do ogrodów:

Naprawdę nie wiem co nas podkusiło, żeby tym razem zostawić swetry i bluzy w samochodzie. Okej, zrobiło się cieplej, ale to było tam - ileś metrów niżej! :) Dotarliśmy do kas, gdzie kolejka po bilety była odzwierciedleniem kolejki na parking i zaczęliśmy sobie marznąć. Przyszła dość gęsta mgła, a wiatr przybrał na sile. Wszyscy ubrani w długie spodnie i rękawy, a my jak na plażę! W towarzystwie gęsiej skórki i dzwoniących zębów, doczekaliśmy się i po zakupie wejściówek usłyszeliśmy, że tam w środku jest jeszcze jedna (godzinna) kolejka do pałacu. Mieliśmy więc wybór - iść i czekać, iść i obejrzeć tylko tereny wokół budowli, albo zawrócić do auta i stanąć ponownie w gigantycznym korku na jednokierunkowej drodze. Mieliśmy już bilety, więc wybraliśmy opcję numer dwa. Dobra, dodać muszę jeszcze, że byliśmy już bardzo głodni. Odpuściliśmy stanie w następnej kolejce do bufetu i kupiliśmy sobie przekąski w automacie.
Pałacu nie było widać przez długi czas. Mgła przybrała na sile i dopiero z bliskiej odległości mogliśmy w ogóle dojrzeć jego kształt. Jak widać, póki co wszystko szło po naszej myśli! :)
Gdy dotarliśmy do zapowiadanej kolejki, widoki jakie pojawiły się przed naszymi oczami, trochę złagodziły rozczarowanie. Czegoś tak baśniowego w architekturze jeszcze nie widziałam!
Pałac nie chciał nam się pokazać w całej okazałości, więc postanowiłam skupić się na jego detalach. I one naprawdę dobrze pokazują jego piękno i klimat... Ja byłam oczarowana:
 

Doczytaliśmy, że wejście na dziedzińce nie wymaga stania w kolejce, wiec licząc na to, ze może za jakiś czas tłum zmaleje, poszliśmy pospacerować i obejrzeć (ha ha) widoki.
 
 

Pałac pena wygląda jak spełnienie marzeń każdego, zakochanego w baśniach, dziecka! Moim zdaniem Portugalczycy, jako jedni z nielicznych w Europie, dali upust swojej wyobraźni, puścili wodze fantazji i nie bali się przesady. Wszystkie smutne, przytłaczające, majestatyczne i budzące respekt budowle, zamki i kościoły europejskich miast, mogą się schować :)
 

Kolejka jednak nie zmalała, wręcz przeciwnie, a że mieliśmy jeszcze trochę czasu to po prostu cierpliwie poczekaliśmy. Wnętrze było bogate, jak to w Pałacu, ale oboje uznaliśmy, że nic nie przebije jego zewnętrznego piękna.
 
Bardzo podobają mi się te zacieki, pęknięte kafelki, omszałe kamienie...

Zmarznięci, głodni, ale naprawdę zachwyceni tym co mieliśmy okazję tego dnia podziwiać, wróciliśmy do auta i skierowaliśmy się na południe. Ruch wrócił do normy, więc wydostaliśmy się w miarę sprawnie. Gdybym miała odwiedzać to miejsce jeszcze raz, to z pewnością byłyby to godzinny poranne, ale nie mieliśmy dwóch dni na poranne zwiedzanie pałacu i Quinta da Regaleira, w którym zapewne w godzinach popołudniowych działy się podobne cyrki. 

Jestem zachwycona Portugalską architekturą. Nie tylko tą miejską, ale i pałacową! Obfitość wzorów i kształtów, nasycenie i dobór kolorów oraz niestandardowe rozwiązania bardzo przypadły mi do gustu. Widać w nich umiłowanie piękna, dbałość o detale i naprawdę bujną wyobraźnię autorów. Takie coś to ja szanuję :)

Następny post będzie już o ciepłym piasku, złotych klifach i zimnej wodzie. Ale głównie o sporcie!

Pozdrawiam Was ciepło,
Marzena

7 komentarzy:

  1. Przepiękne zdjęcia i opowieść! Aż chciałoby się tam pojechać i zobaczyć na własne oczy. Fajnie,że dzielisz się wspomnieniami i rozbudzasz ciekawość świata- na mnie to działa😘

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że moje pisanie o podróżach komuś się podoba! :) Dzięki!

      Usuń
  2. Ale baśniowo!!!! przepieknie!. Kolejne miejsce do zobaczenia po powrocie:))

    OdpowiedzUsuń
  3. Cudowne zdjęcie i cudowny klimat! Lizbona jest moim marzeniem. W Portugalii byłam raz, z teściami więc podróżowaliśmy 'po Angielsku' to taki naród, który nie potrafi podróżować, serio. W Portugalii czy Hiszpanii najlepiej znaleźć Angielski pub i tyle. Niestety!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Słyszeliśmy właśnie, że Algarve to miejsce oblegane przez Brytyjczyków :)
      Gdzie Wy byliście?

      PS nam się udało znaleźć angielską knajpę w Portugalii, było całkiem przyjemnie :) Ale doskonale wiem co masz na myśli...

      Usuń

TEN BLOG JEST ZAMKNIĘTY. NIE ODPOWIADAM JUŻ NA ZAMIESZCZANE KOMENTARZE. POZDRAWIAM! :)

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.