Chciałam poczekać z tym wpisem, na przykład do jutra, bo coś ostatnio mam wysyp nowych postów, ale zmotywowana Waszymi komentarzami pokazuję efekty mojego farbowania dziś:).
Dla przypomnienia: kupiłam pół kilo wełny BFL fingering (4ply), 5 motków, każdy po 400 metrów.
Jak otworzyłam paczkę poczułam taki zapach jakby mi przysłali żywą owcę. Przynajmniej mam pewność, że dostałam naturalną, nieruszaną wełnę! Następnego dnia od razu poleciałam kupić barwniki. Miałam kilka w domu, ale poszukiwałam czegoś konkretnego: wszelkich odcieni różu, czerwieni i wrzosu.
Sposób na farbowanie znalazłam
tu. Oczywiście proporcje barwnika i wody ustaliłam sama, tak samo jak nakładanie kolorów.
Kolory jakie użyłam to: rudy, amarant, czerwień, wrzos, fiolet i róż. Do rozrobienia barwników użyłam dużych słoików, do których wlewałam gorącą wodę mniej więcej do 3/4 ich wysokości. Proszek dodawałam stopniowo by uzyskać odpowiedni odcień (została mi mniej więcej połowa z każdej paczuszki). W sumie miałam 7 słoików z barwnikami, kolory sprawdzałam na białej chusteczce. Oto ostateczna ich wersja:
Od lewej: róż, wrzos, rudy, ale w odpowiednio małej ilości, amarant połączony z czerwienią, delikatny fiolet, morelowy, wyszedł chyba z połączenia różu i rudego, oraz fioletoworóżowy (?).
Zostawiam sobie tę chusteczkę do porównania na przyszłe farbowanie.
Namoczoną wcześniej w letniej wodzie z płynem do naczyń wełnę (trzy motki) odcisnęłam i ułożyłam jeden na drugim. Oczywiście zabezpieczyłam wszystko wokół folią, co w ostateczności na niewiele się zdało.
Nalewałam farby łyżką, każdego koloru po 2-3 cm. System miałam prosty: taki sam kolor na przeciwległym fragmencie włóczki. Starałam się robić to dokładnie i przede wszystkim na spokojnie, zajęło mi to więc trochę czasu, ale nie był to czas stracony:). Po tym zabiegu upiększającym włożyłam moje motki na sitko i gotowałam na małym ogniu nad parą (12 minut). Na koniec wypłukałam dokładnie (bardzo mało barwnika spłynęło, to chyba dobrze?), a do ostatniego płukania dodałam ocet. Jeszcze przed wyschnięciem czułam, że przypadniemy (ja i motki) sobie do gustu:).
A teraz same oceńcie efekt:
Wyszło tak jak sobie zamarzyłam! Jestem ogromnie szczęśliwa (no oczywiście) z tego powodu. Sama siebie zszokowałam!
Przed farbowaniem koniecznie pamiętajcie o przewiązaniu Waszej wełny w kilku miejscach. Dwa to zdecydowanie za mało.
Już mi się marzy z niej jakiś piękny sweterek...
A tak prezentuje się zwinięta w kulkę:
Nie dałam rady się powstrzymać i przerobiłam kawałeczek...

Ale to jeszcze nie koniec. Tego samego dnia (niestety!) postanowiłam pofarbować pozostałe dwa motki. Metodą garnkową, tzn wrzuciłam wełnę do wody z barwnikiem i octem, i gotowałam przez kilkanaście minut. Zamarzył mi się lodowy błękit. A że dopiero raczkuję w farbowaniu i kolorów mieszaniu, dodałam za mało barwnika (na dodatek odcień nie ten), a potem szalona dolewałam nowy rozrobiony do garnka. Wynikiem tego szaleństwa była wełna w dziwnym jasnym niebieskim kolorze z to tu, to tam intensywnym błękitem. I w ogóle coś okropnego! No ale przeżyłabym ja te cienie, ale przeżyć nie mogłam żółtawo-zielonych miejsc gdzie barwnika mało, a że wełna żółtawa... ech. Wołam wtedy ja Mateusza, Mateusz zarządza farbowanie w szarym, by ten błękitny ciepły (?) stał się zimny tak jak trzeba. Prawie wyszło. Wełna wyglądała generalnie nijak, przestał mi się ten pomysł z lodowym kolorem podobać. Oj blisko byłam załamania nerwowego. I znowu z pomocą Mateusz: zrób czerwoną! No to jeszcze raz garnek, woda, barwnik, ocet i wełna do środka. Dałam dużo koloru, by dobrze pokryło. Przy płukaniu zrobiliśmy wielkie oczy: jaka ładna! A jak się błyszczy!
Martwiłam się, że kolor wyjdzie zbyt jednolity, ale na szczęście są miejsca jaśniejsze jak i ciemniejsze. Podoba mi się efekt jaki to daje w gotowych, wydzierganych wyrobach. Kolor na zdjęciu różni się od oryginału. Siedziałam i siedziałam i nie udało mi się oddać w pełni tego koloru - a wierzcie mi, jest ładniejszy w rzeczywistości!:)
Zdjęć mało bo wełna mało wyjściowa... bo jak pisałam, ważne by zawiązać ją w paru miejscach. Pamiętałam przy pierwszych, zapomniałam przy drugich motkach. No i czeka mnie ciężka praca z rozplątywaniem - a wierzcie mi, wygląda to okropnie.
Na czerwień mam już pomysł. Ale co z wełna, nazwaną przez
Asję, blush? Chciałabym coś prostego, lewymi oczkami. Macie może jakiś pomysł?
Pozdrawiam, Marzena.